Artykuły

Powrót Woyzecka

Dokładnie przed dwudziestu laty na scenie Teatru Starego odbyła się premiera sztuki Georga Büchnera "Woyzeck" w reżyserii Konrada Swinarskiego. Mogę powiedzieć, że miałam szczęście oglądać ją graną za życia Swinarskiego gdy krakowianie przyjechali na gościnne występy do stolicy. Chłodniej wówczas przyjmowani przez własną widownię - dla publiczności warszawskiej byli sensacją artystyczną. Warto wspomnieć, że wiele pochlebnych i rzeczowych recenzji ukazało się także w prasie zachodnioniemieckiej bowiem Teatr Stary wyjeżdżał z tym przedstawieniem m.in. na występy do RFN.

W pamięci wielu widzów pozostała szczególna aura tego spektaklu stworzona doskonałym aktorstwem (Franciszek Pieczka, Czesław Łodyński, Izabela Olszewska, Anna Polony, Antoni Pszoniak, Jerzy Bińczycki...), dekoracjami Wojciecha Krakowskiego, muzyką Stanisława Radwana, a przede wszystkim - talentem Konrada Swinarskiego. Spektakl oddziaływał na widza swymi wszystkimi, wyjątkowo precyzyjnie wyrażonymi elementami. Z tego bogatego tła stopniowo coraz mocniej przenikała do uczuć i pamięci widza postać Woyzecka, człowieka osaczonego wrogością, drwiną, niezrozumieniem. Człowieka borykającego się przede wszystkim z samym sobą, pełnego wątpliwości, bezsiły jak każda istota uwięziona we własnych przywidzeniach i refleksjach, a osaczona bezwzględnością otoczenia.

Dopiero po dwudziestu latach, gdy czas może wyidealizował legendę o spektaklu Swinarskiego, ale też w pamięci wielu widzów zatarł realne kształty ówczesnej inscenizacji, odważono się na tej scenie na wystawienie Büchnerowskiego "Woyzecka". Teatr Stary uczynił to świadomie z okazji dwudziestej rocznicy tamtego artystycznego wydarzenia.

Pracę nad sztuką Büchnera powierzono Tadeuszowi Bradeckiemu. Młodemu, ambitnemu i mądremu reżyserowi. Niewątpliwie wiedząc wiele o inscenizacji swojego poprzednika nie odcinał się demonstracyjnie od jej kształtu, ale zobaczył, odczuł sztukę własną wrażliwością. "Woyzeck" Bradeckiego posiada trochę inaczej rozłożone akcenty. W moim odczuciu postać tytułowa jest bardziej zwyczajna, mocniej wydana na bezwzględność otoczenia. W całym zresztą spektaklu wyciszono cokolwiek wątki drastyczne.

Podobnie jak u Swinarskiego a zgodnie przecież z tekstem sztuki przez scenę przeciągają korowody dorosłych i dzieci. Ale obecność dzieci jest szczególnie znaczącą. Ich na poły scenograficzna rola zawiera w sobie elementy komentarza, czasem refrenu. I tak np. w pewnym momencie przez długą scenę idzie dziewczynka ciągnąc za sobą na sznurku zamiast pluszowego pieska - zwierzęcy szkielecik.

Obsada i w tym przedstawieniu "Woyzecka" jest świetna. Grają przecież Jerzy Bińczycki (Kapitan), Jerzy Radziwiłowicz (Doktor). Grają tak, jak tego oczekujemy, ale zgodnie z odczuwalną intencją reżysera dominuje duch postaci tytułowej interpretowanej bardzo zresztą powściągliwie przez Edwarda Zientarę. Jest to ciekawe spotkanie ogromnie obiecującego młodego aktora i młodego utalentowanego reżysera. Obydwaj artyści chyba dobrze się rozumieją. Zresztą doskonałe współgranie całego zespołu Teatru Starego to wielki walor tej sceny.

Zgodnie z charakterem spektaklu scenografia Urszuli Kenar jest wyciszona, zszarzała a jednocześnie wiele mówiąca, choć prawie pozbawiona rekwizytów. Dekoracje wyraźnie zostały przygaszone podobnie jak wiele elementów spektaklu, który mimo obecności muzyki, przemawia ciszą, dramatycznymi półtonami. A muzyka, pamiętam tę sprzed 20 lat, wydała mi się tym razem trochę za słowiańska. Tamta była bujniejsza i równocześnie bardziej drapieżna.

Gdy chodzi o odbiór widowni starsze pokolenie widzów wyczuwało odrobinę dłużyzn. Te przerywniki, małe intermedia, przeciągały się zbytnio. Młodsze pokolenie przyjęło pokazany spektakl owacyjnie. Ale nikt chyba nie pozostawał chłodny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji