Artykuły

Instalacja w instalacji

"Body Art" w reż. Any Nowickiej w Teatrze im. Wilama Horzycy w Toruniu. Pisze Anita Nowak w serwisie Teatr dla Was.

Dziesięcioletni tekst duetu autorskiego Igor Bauersima i Rejane Desvignes nie niesie z sobą żadnych odkrywczych dla współczesnego widza treści. To, że człowiek jest w stanie sprzedać przyjaciela, a współczesna sztuka często bywa mistyfikacją, zwykłym oszustwem za dobrą monetę przyjmowanym przez ignorantów i snobów, wiadomo od dawna. Dramat jest też przydługi. I zwłaszcza w pierwszych scenach nużący. Wartością "Body Art" jest natomiast oryginalny pomysł na intrygę, zaskakujące zmiany sytuacji i duże poczucie humoru, z jakim rzecz została napisana. I tu wielki ukłon w kierunku tłumaczki, Karoliny Bikont, która znakomicie ten humor wydobyła z niemieckiego oryginału.

Reżyserka Ana Nowicka z korzyścią dla przedstawienia dokonała ogromnych skrótów tekstu i z wyjątkiem pierwszej sceny między Leą i Fredem, przydała przedstawieniu tempa. No, z wyjątkiem może trwającego około pięciu minut obrządku pedicure'u Lei. Nawet jeśli miała to być aluzja do obowiązującego współcześnie kultu ciała.

Niestety Nowicka trochę za bardzo poszła w kierunku refleksyjnego dramatu obyczajowego, wyciszając nieco momenty satyryczno-komediowe. A szkoda, bo rzecz jest naprawdę zabawna. Urozmaiciła natomiast dialogi projekcjami filmowymi. Na ekranie rozgrywają się m.in. sceny w galerii Naomi.

Myśl, że współczesna sztuka może podsunąć odbiorcy cokolwiek, a on już na własną rękę będzie doszukiwał się w tym jakichś głębszych dla siebie treści, ukrytych symboli, aluzji - w dużej mierze znajduje odbicie w warstwie wizualnej. Wszystko bowiem rozpoczyna się od kalejdoskopu filmowych migawek z rozmaitych wydarzeń historycznych, czy współczesnych skandali z życia publicznego, które do sytuacji scenicznej nijak z pozoru się mają. Ale widz, na tyle, na ile za nimi nadąża, próbuje doszukiwać się w nich podtekstów. Podobnie rzecz się ma np. z wytatuowanymi na skórze Tigera datami, białym orłem z koroną na niebieskiej koszulce Alexa czy damskimi pantoflami, w których na końcu wkracza na scenę Paweł Kowalski.

Wieloznaczne jest zakończenie, w którym Tiger śpiewa początkowy fragment "Hymnu o miłości".

Zbędna może się wydawać scena imitowanego na realizm aktu seksualnego pomiędzy Leą i Fredem, ale przecież to właśnie rzecz, która może się świetnie sprzedawać. A więc kolejna aluzja do komercji w sztuce. Podobnie jak dzieło sztuki z wmontowanym w siedzenie penisem. W sam raz dla współczesnego nowobogackiego odbiorcy.

Całość można odebrać jako instalację w instalacji.

Aktorsko najciekawiej prezentują się Aleksandra Bednarz jako Lea i Matylda Podfilipska - Naomi. Postaci na pierwszy rzut oka bardzo kontrastowe. Lea - z pozoru uduchowiona, wrażliwa, idealistka a Naomi - drapieżna, przebojowa i przebiegła bizneswoman bez żadnych skrupułów; w głębi duszy okazują się jednak podobne. Obie za duże pieniądze gotowe sprzedać przyjaciela, kochanka. Każda z aktorek gra innymi środkami. U obu ich gama jest niezwykle bogata.

Interesująca jest kompozycja sceny oraz kostiumy Moniki Kufel znakomicie oddające charaktery postaci, a przy tym bardzo estetyczne.

To spektakl, na który z pewnością warto się wybrać nie tylko ze względu na ciekawą intrygę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji