Artykuły

Wzorzec pytań metafizycznych

Współuczestnictwo, choćby mimowolne, w wyborze wartości utrudnia odczytanie od wewnątrz sensu tego, w czym się gorączkowo bierze udział. Szczególnie gdy oczekuje się gotowych recept lub sugestii uczynnych suflerów. Jeżeli woli ktoś pytania od odpowiedzi, ciekawość pytającego prze­kłada nad wygodę rejestratora odpo­wiedzi i podpowiedzi - znajdzie to w spektaklu Tadeusza Bradeckiego "Wzo­rzec dowodów metafizycznych...". Pytania stawiane w tej sztuce są na tyle ogólne, że jedynie jako nieistotny sztafarz zdawałoby się służy zarów­no czas jak i miejsce jej akcji. A je­dnak skojarzenia nasuwają się same, w różnym zresztą natężeniu i dobrze jeśli tylko na tyle, by nie przesłonić myśli o walorze niezmiennym wobec umiejscowienia historycznego i geogra­ficznego. Filozof przypomni sobie, że dziełko, które faktycznie napisał Lei­bniz ("Wzorzec dowodów politycznych") było pisane pod polskim nazwiskiem w celu zasugerowania polskiemu czytelnikowi właściwych kryteriów wy­boru nowego króla (broszura dotarła zresztą do Polski zbyt późno, ale była dość popularna później - w kręgach Wielkiej Emigracji). Biograf odnotuje, że rok 1716 kończył ostatni okres ży­cia filozofa - okres osamotnienia i od­sunięcia od wszelkich przywilejów opiekuńczego dworu w Hanowerze. Hi­storyk zwróci uwagę na nieprzypadko­wą obecność (jako niemego widza przedstawienia) cara Piotra I - tego, który najpełniej zrealizował w prak­tyce sugestie Leibniza. Ważniejsze jest wszakże poszukiwanie sensu, a w tym być może i odniesień współczesnych, na poziomie samego tworzywa literac­kiego i przesłania filozoficznego młodego autora i reżysera.

Klasyczny choć oryginalnie zakom­ponowany schemat teatru w teatrze pozwala, w przeplataniu motywu faustowskiego odgrywanego przez trupę teatralną Williama Schillinga i nakła­dających się nań korekt i ingerencji Leibniza oraz umownych wstawek cenzorskich Jaśnie Oświeconego Go­ścia, utworzyć modelowe pole do roz­ważań z pogranicza etyki i polityki. Rozważań skupionych wokół pytania o usprawiedliwienie istnienia zła w świecie. A nade wszystko konstytuuje nieplanowanych oponentów - Mefistofelesa ze sztuki Leibniza (i Goethe­go oczywiście) i Leibniza ze sztuki Bradeckiego, i to w sposób ewoluujący ku zakończeniu będącemu już poza kontrolą organizatorów przedstawienia; a w istocie rozgrywającemu się w myślach osamotnionego filozofa. Po­czątkowo opozycja ta rozwija się w sferze uprawomocnienia podstaw lu­dzkiej wiedzy (chłodny racjonalizm Leibniza kontra zimna mądrość dia­bła). Spór musi się jednak przenieść w sferę wartości moralnych, samo poznanie prawdy nie musi bowiem de­cydować o słusznym wyborze etycz­nym. W państwie Fausta, w którym boską dobroć tożsamą z regułami two­rzenia świata usiłuje się przekładać na język ludzkich praw i zasad spra­wowania władzy, zalgorytmizowana ideologia ma być jedyną drogą do szczęścia wszystkich ludzi. Skąd za­tem tyle cierpień i okropności, tyle ję­ku i płaczu? Skąd zło w logicznym planie - szydzi Mefistofeles. Więc może jego model jest lepszy - model rządów wyzwolonych buntowników do­wodzonych przez dołączającego do re­belii przeciwko sobie Fausta. Ale cóż, w obrazie zmieniają się tylko niektó­re rekwizyty, [------------] [Ustawa z dn. 31 VII 1981, O kontroli publikacji i widowisk, art. 2, pkt. 3, 2 Dz.U. nr 20, poz. 99, zm.: 1983 Dz.U. nr 44, poz. 204)]. W warstwie filozoficznej można jeszcze próbować bronić postępowego modelu oświeconego absolutyzmu. Sko­ro w arcydziele boskim pojawia się zło to sądzić należy, że bez niego na pewno nie dałoby się uniknąć zła je­szcze gorszego. "Pojawiające się tu i ówdzie dysonanse czynią bardziej harmonijnym brzmienie całości" - pisze! Leibniz w swym "Wyznaniu wiary fi­lozofa". Ale obraz mówi coś innego - argument mniejszego zła nie przeważa, a raczej stwarza efekt zadziwiająco podobny rządom diabelskim. Optymizm Leibniza zbliża się niebezpiecznie do naiwności wolterowskiego Panglossa. W sferze ludzkich postępków jest podobnie: w konfrontacji uniwersalnej syntezy racjonalnej, w której prze­czy się, a w każdym razie nie dostrze­ga rzeczywistości zła, z konkretem niereformowalnej do końca bezsilności ludzkiej natury, ułudą okazuje się je­dnoznaczna etyka "powinności" wobec nakazów (transcendentalnego według pochodzenia a immanentnego według odczuwania) prawa moralnego. Uni­wersalny standard nie przebija się przez otoczkę spontanicznych, jedno­stkowych, faktycznych motywów po­stępowania (zniecierpliwiony Anioł Stróż odchodzi pokazując język i tru­dno go potem przywołać). I nie jest to lokalne zaburzenie w doskonałości te­go najlepszego ze światów, przewidzia­ne w dekretach przedustawnej harmo­nii. Nie da się zrobić żadnej z dwóch rzeczy - ani zreformować Natury ani nawrócić diabła. Kilka miesięcy przed śmiercią pisał Leibniz w liście do Clarka: "Kiedy dwie rzeczy nie dające się ze sobą pogodzić są jednako­wo dobre, a żadna nie ma przewagi nad drugą, wtedy Bóg nie wytworzy żadnej". Bóg nie, ale ludzie, myślące monady chętnie wytwarzają obydwie. I to jest upadek wzorca dowodowego autora "Monadologii". Car wychodzi przed końcem przedstawienia, Mefistofel pojawia się jeszcze po pozornym unicestwieniu, reżyser Schilling nie pozwala umrzeć Faustowi - nie da się domknąć klamry będącej ostatnim ogniwem dowodu Leibniza.

Środki literackie i teatralne użyte przez Bradeckiego czynią z "Wzorca" pomieszanie dyskursu filozoficznego, jarmarcznej zabawy i rodzaju sennika polskiego. Konwencja ta z jednej stro­ny a z drugiej swobodne posługiwanie się materiałem filozoficznym i cytata­mi literackimi zapożyczonymi z wiel­kich dzieł od (św. Tomasza do Koła­kowskiego, od Szekspira do Mickiewi­cza) oraz operowanie kliszami pojęcio­wymi z "polityki dla maluczkich" su­gerują wewnętrzność dziania się tego teatru myśli i idei. Paradoksalnie, na­wet obrazowość i ogromna "teatralność" scen wywołuje ten rodzaj napięcia i niepokoju, który przedłuża swoje trwa­nie poza ramy czasowe spektaklu. Ak­torzy na ogół wyczuwają właściwy, niełatwy przecież, ton; prezentacji. Krzysztof Globisz (Mefisto) i Tadeusz Kozak (Leibniz) - w swej zwykłej, a więc nie wymagającej rekomendacji formie. Edward Lubaszenko (Faust) gra, zgodnie zresztą z konwencją, z niewielkim przymrużeniem oka i dy­stansem ocierającym się czasem o zby­tnią nonszalancję. Niewątpliwym plu­sem są perełki epizodów, w czym rów­na zasługa założeń koncepcyjnych i utrafionej ich realizacji (np. wulgarna dziewka jako apoteoza wolności i zry­wu rewolucyjnego rodem z obrazów Delacroix - Zbigniew Kosowski).

W sumie jest to spektakl, który warto zobaczyć, chociażby po to by uświadomić sobie, że wszyscy jesteśmy jego uczestnikami.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji