Artykuły

Krzyż i poezja albo penis na głowie

"Cabaret Lunaire" w reż. Włodzimierza Nurkowskiego w Operze Krakowskiej. Pisze Aleksandra Sowa w serwisie Teatr dla Was.

Sztuka często stawia nas przed pytaniem, gdzie w zderzeniu kontrastujących ze sobą estetyk kończy się twórczy synkretyzm, a ukazują pierwsze przejawy artystycznej kakofonii. Nurkowski te granice postanowił zbadać na żywym organizmie przedstawienia. Zestawienie dwóch dzieł, najwyraźniej połączonych chyba tylko nazwiskiem twórcy, nie okazało się jednak zbyt udanym eksperymentem.

Pierwszą część spektaklu stanowią kabaretowe piosenki "Brettl-Lieder" - groteskowe ujęcie rozpalonego pożądania, udekorowanego roznegliżowanymi kobietami wijącymi się przed Nim (Krzysztof Kozarek) i zniewieściałymi mężczyznami paradującymi w kaskach przystrojonych fallusami przed Nią (Karolina Wieczorek). Mimo ogólnej sprawności śpiewaków i baletu, berlińskie utwory wykonywane po polsku wydają się nieco infantylne, a zabawa między nogami tancerek w różowych perukach, nawet przy największym zachwycie ich urodą, raczej nie podnieca, a nawet nie bawi. Jest po prostu czcza. Ten wysyp scenicznej pstrokacizny - neonowe sukienki, szale w panterkę i kabaretki, nie okazują się na szczęście jedynym, co Opera ma nam do zaoferowania.

Kolory znikają, a na scenę w czerni wkroczy za chwilę Pierrot (Agata Zubel). I dopiero tutaj zacznie się prawdziwa uczta. Agata Zubel - nie tylko śpiewaczka, ale też aktorka, tancerka i performerka, wyciąga z niepokojącego dzieła Schönberga praktycznie wszystko. Jej Pierrot jest jednocześnie pewny i zagubiony, twórczy i bezsilny wobec sztuki, sentymentalny i ironiczny... Ukazuje wszystkie odcienie kondycji artysty i człowieka, który kocha, pokazując tym samym jak blisko szaleństwa sytuuje się twórcza inwencja i jak niedaleko zakochanemu do artysty.

Sprechtstimme jest jak majaczenie w świetle księżyca. Sformalizowana recytacja wcielona w "Pierrota Lunaire" daje jednak duże pole do popisu w kwestii interpretacji i trudno wykonywać te utwory bez umiejętności autokreacji, ciągłego reżyserowania samego siebie na scenie. Zubel te wszystkie przymioty posiada. Za pomocą płynnych ruchów, prostych gestów i efektownych pomysłów (taniec z ogniem, czy spalanie papieru), w Operze Studio zostaje zbudowana oniryczna atmosfera, balansująca na granicy ludzkich uczuć.

Nie bez znaczenia w całym spektaklu jest też jednak bardzo dobry, zsynchronizowany i świetnie współpracujący zarówno ze sobą nawzajem, jak i ze śpiewakami, balet. To głównie jego ruch i stroje tworzą najpierw karnawałową a potem melancholijną i mroczną oprawę. Scenografia może być więc ograniczona do minimum, co oczywiście ułatwia skrajną zmianę estetyki.

W świetle tak udanej inscenizacji nowatorskiego "Pierrota Lunaire", kabaretowe piosenki tworzące pierwszą część nie tylko bledną, ale wydają się absolutnie niepotrzebne, a nawet wywołują zgrzyt. Nietrudno się domyślić, że chodziło o doprowadzenie do kontrastu totalnego: zarówno na płaszczyźnie wizualnej, jak i muzycznej, językowej, tematycznej (dwubiegunowe podejście do tematu miłości i pożądania). Ponadto, wyeliminowanie tak dużej części nie byłoby możliwe z i tak krótkiego spektaklu (nieco ponad godzina trwania). Ale wydaje mi się, że "Księżycowy Pierrot" zasłużył na to, aby uwypuklić jego autonomię albo przez rozbudowanie inscenizacji, albo wprowadzenie muzycznych interludiów (co było już niejednokrotnie z sukcesem stosowane). Szkoda zakłócać jego niepowtarzalny klimat.

Nie wiem tylko, czy takie dzieło mogłoby zostać pokazane w tym samym miejscu, nie okazując się frekwencyjną porażką instytucji. Reakcje widzów podczas występu Zubel były co najmniej zastanawiające - para siedząca obok mnie pocieszała się wzajemnie, że wedle programu, "jeszcze tylko 10 minut", ktoś z przodu zawyrokował natomiast, że przecież "tak dobrze się zaczynało, a to...". Opera Krakowska ma związane ręce. Widz płaci i wymaga. Wymaga oczywiście XX-wiecznej, skamieniałej opery i największych światowych arcydzieł zasłyszanych wcześniej w reklamach makaronów i przypraw, a nie jakiegoś tam jęczenia o poezji i krzyżach. Może po to Nurkowskiemu były "Brettl-Lieder"? Warto się jednak czasem zastanowić, czy da się zadowolić wszystkich naraz. W końcu rzadko penis i krzyż tworzą udany duet.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji