Artykuły

Naród sobie

"Balladyna" w reż. Krzysztofa Garbaczewskiego w Teatrze Polskim w Poznaniu. Pisze Mike Urbaniak na swoim blogu Pan od Kultury.

Juliusz Słowacki przewraca się w grobie. Bezczelny Cecko zdekonstruował - żeby nie powiedzieć rozpierdolił - mu "Balladynę" całkowicie. Ale co ja piszę, nie zdekonstruował, tylko napisał własną, o wiele ciekawszą. Bożena Dykiel na motorku to przy tym mały Miki. Autor umieścił bowiem akcję w laboratorium genetycznym nad Jeziorem Gopło, które przypomina bardziej jakąś opuszczoną stację badawczą na końcu świata. Oglądamy coś pomiędzy "Z Archiwum X" i "Miasteczkiem Twin Peaks". Oczywiście w większości na ekranie, bo reżyser Krzysztof Garbaczewski, nazywany przez niektórych "głównym hochsztaplerem polskiego teatru" (w skrócie GHPT), kamerę uwielbia i posługuje się nią znakomicie.

W labie siedzą Alina (Barbara Prokopowicz), Balladyna (Justyna Wasilewska), ich matka (Teresa Kwiatkowska) i Filon (Paweł Smagała), który z nudów wyhodował nawet w wannie hybrydę rośliny z człowiekiem. Kiedy w okolicy pojawia się Kirkor (Piotr B. Dąbrowski), biznesmen chcący kupić laboratorium, między siostrami zaczyna sie rywalizacja o jego względy, która - jak wiadomo - źle się kończy dla Aliny. Balladyna truje siostę i niedługo potem strzela Kirkorowi prosto w potylicę.

Druga część spektaklu to performans Justyny Wasilewskiej (właściwie już nie Balladyny, a może jednak?) z cudownym wejściem muzycznym cipedRAPskuadu. Dziewczyny używają na scenie słów, które doprowadziłyby Jacka Rakowieckiego do śmiertelnego zejścia: cipa, dupa, gówno i znowu cipa. Można oszaleć! Dyrektor Paweł Szkotak pewnie gdzieś czekał w gotowości z defibrylatorem, gdy tymczasem mieszczańska część widowni Teatru Polskiego w Poznaniu wbijała tylko palce w pluszowe fotele i modliła się o koniec. Cipa z teatrze? W teatrze, na którego fasadzie jest wyraźnie napisane "Naród Sobie"? Naród sobie cipę skrobie. To znaczy drapie, bo to też wyśpiewują Dominika Olszowy i Maria Toboła. GHPT rąbie patriarchat po ryju. To dziewczyńska jazda bez trzymanki.

Bardzo lubię teatr, który konsekwentnie robi GHPT - teatr trudny, wymagający, odjechany, bawiący się konwencją, puszczający oko, nonszalancki, ostry, rozwalony na miliony - pozornie bezsensownych - kawałków, które trzeba sobie samemu poskładać. Te urwane sceny, dialogi od czapy, autoklawy, biosomy, biotypy, chromosomy, geny, gynandromorfy i transgenizacje składają się na niezwykły i w gruncie rzeczy smutny obraz naszej genetycznie modyfikowanej egzystencji, w której kobiety mają podwójnie - jakby to zaśpiewał cipedRAPskuad - przejebane.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji