Artykuły

Jezus Maria, same cioty!

"Klatka wariatek" w reż. Grzegorza Chrapkiewicza w Teatrze Komedia w Warszawie. Pisze Mike Urbaniak na swoim blogu panodkultury.wordpress.com.

O święta Zazo, jak ja kocham tę sztukę! To jedna z najlepszych komedii wszechczasów. "La Cage Aux Folles" napisał na początku lat siedemdziesiątych Jean Poiret i pewnie nie podbiłby świata, gdyby Harvey Fierstein i Jerry Herman nie zrobili ze sztuki Poireta znakomitego musicalu. Musical, wystawiony na Brodwayu dokładanie dziesięć lat po francuskiej premierze, zrobił od razu furorę i grany jest - wznowiony na początku lat dwutysięcznych - do dzisiaj. Także na londyńskim West Endzie. To właśnie z "La Cage Aux Folles" pochodzi wielki hicior "I Am What I Am", śpiewany później przez Glorię Gaynor. Do dzisiaj ten utwór jest jednym z gejowskich hymnów.

Prawdziwy globalny sukces sztuce Jeana Poireta przyniósł jednak nie teatr, ale film. Wyreżyserował go, pod tytułem "The Birdcage" ("Klatka dla ptaków"), w roku 1996 nie kto inny, ale Mike Nichols. Błyskotliwy scenariusz napisała Elaine May, przenosząc akcję z Saint-Tropez na Florydę. W rolę Georgesa (w wersji amerykańskiej Armanda Goldmana) wcielił się Robin Williams, a jego "żonę" Albina (w wersji amerykańskiej Alberta Goldmana) zagrał rewelacyjny Nathan Lane.

Fabuła wygląda w wielkim skrócie tak: jesteśmy w gejowskim klubie prowadzonym przez Georgesa i jego wieloletniego partnera Albina, który jest - jako Zaza - największą gwiazdą sceny i występuje w otoczeniu stada drag queens. Pewnego dnia Jean-Michel, dorosły syn Georgesa (Georges miał w młodości romans z kobietą) przyjeżdża do domu i oświadcza, że się żeni, a jego wybranką jest córka ultrakonserwatywnego senatora Edouarda Dindona (takiego, powiedzmy, Jarosława Gowina). Pan Dindon z żoną chcą poznać rodziców przyszłego pana młodego i zapowiedają swoją wizytę. Ale jak ugościć homofobicznego polityka w klubie drag? I tu się zaczyna ciąg niekończących się gagów.

Za "Klatkę wariatek" (taki jest polski tytuł) wziął się z Teatrze Komedia w Warszawie Grzegorz Chrapkiewicz, ale to nie jest pierwsza polska inscenizacja. Pierwszy był w 2006 roku Maciej Korwin, zmarły niedawno dyrektor Teatru Muzycznego w Gdyni. Jego "Klatka" wzbudziła nawet polityczne kontrowersje. Radni PiS uznali bowiem, że sztuka jest promocją homoseksualizmu i domagali się ucięcia dotacji teatrowi. Czy dziś coś się zmieniło? Chyba niewiele, skoro w opisie na stronie internetowej Teatru Komedia można przeczytać, że "akcja sztuki osadzona jest na scenie i za kulisami niekonwencjonalnego nocnego klubu" (czytaj: klubu gejowskiego), a "dopełnieniem tego dynamicznego i atrakcyjnego show będą niezwykle barwne kostiumy i porywająca choreografia w wykonaniu grupy niezwykle zgrabnych mężczyzn tańczących w damskich butach na szpilkach" (czytaj: drag queens). Jak napisać, żeby nie napisać. To jest wielka sztuka.

Chrapkiewiczowa "Klatka wariatek" jest, nie da się ukryć, grubo ciosana. Mimo, co widać na scenie, dobrych chęci. Brakuje tej inscenizacji jakiegoś polotu, frywolności, przegięcia i rozmachu. Choć trzeba przyznać, że Paweł Tucholski jako Albin/Zaza rozkręca się z upływem czasu i w drugiej części jest już naprawdę prześmieszny. Jedyną postacią, która bez żadnej blokady szaleje na scenie jest cudowny Wojciech Kalarus, grający Jacoba (w wersji amerykańskiej Agadora), psiapsiółko-pokojówkę Georgesa i Albina. Widać, że się swoją rolą bawi, że sprawia mu frajdę i ma w nosie wszelkie konwenanse. A poza wszystkim wygląda rewelacyjnie w cekinowej sukni.

Ale najmocniejszą stroną tego spektaklu jest bez wątpienia grupa "tancerek". To, co chłopaki wyrabiają na scenie jest naprawdę genialne. Kamil Dominiak, Michał Korzeniowski, Kamil Krupicz, Hubert Podgórski, Patryk Rożniecki, Leszek Stanek i Mirosław Woźniak weszli w konwencję "Klatki wariatek", jak w masło. Ich kankan to musicalowy majstersztyk. Panowie, a raczej "panie" trzymają poziom od początku do końca i prawdę powiedziawszy to na nich trzyma się musicalowość całości. No i te nogi! Boże, jakie nogi! W przerwie, na papierosku, panie mówiły tylko o nich. Zazdrość.

Publika przyjmuje "Klatkę wariatek" owacją na stojąco. Mnie to, przyznaję, wzrusza. Bo przekaz tego przezabawnego, ciotowskiego do szpiku musicalu jest jednak poważny. Zaza wyśpiewuje konkretny komunikat: jestem tym, kim jestem, będę się przebierać w sukienki i przeginać ile mi się podoba, będę piszczącą ciotą w pozycji imbryczek, zrobię sobie oko i posypię brokatem. I co, kurwa, z tego? Nie oceniajcie mnie po moich piórach i cekinach, ale po tym, jakim jestem człowiekiem. Ludzi to chyba przekonuje. Pytanie: czy tylko w teatrze?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji