Artykuły

Mdły koktajl błędów i pomyłek

"Klatka wariatek" w reż. Grzegorza Chrapkiewicza w Teatrze Komedia w Warszawie. Pisze Marek Kubiak w serwisie Teatr dla Was.

Czyż to nie jest ironia losu? W spektaklu "Klatka wariatek" w Teatrze Komedia pada ze sceny kwestia: "Drodzy widzowie, mamy nadzieję, że nie wyjdziecie stąd tylko z pomiętym programem teatralnym w dłoni i przedartym biletem, że coś w Was pozostanie...". Owszem - oprócz programu i biletu pozostaje jeszcze niesmak i rozczarowanie, bo w końcu zakupiony i sprawdzony format tego musicalu, będącego swoistym samograjem, powinien gwarantować przynajmniej dobrej jakości przedstawienie. Tymczasem widowisko, które nam się serwuje to mdły i rozwodniony koktajl błędów i pomyłek.

Wkład reżysera wydaje się być w to przedsięwzięcie minimalny - miał w końcu w zespole choreografa, kierownika muzycznego, coacha śpiewu; całą resztę puściło się samopas i w efekcie uzyskujemy mierny aktorsko bubel na licencji. Poważne błędy obsadowe powodują, że nie tylko wokalnie to przedstawienie jest toporne i siermiężne; zamiast feerii barwnych (jak tytułowe w oryginale ptaki) charakterów mamy w większości przypadków postaci pozbawione polotu i finezji. Aktorsko bronią się jedynie Wojciech Kalarus w roli kamerdynera/pokojówki i momentami Paweł Tucholski (Zsa-Zsa). Całe to teatralne nieporozumienie ratuje męski balet, który daje chwilami namiastkę klimatu gejowskiego piano-baru/klubu z występami drag queen. I tak zespół tancerzy, mający być dodatkiem i tłem dla głównych bohaterów, zdobywa dzięki swobodzie i zaangażowaniu największą sympatię publiczności; dla mnie był bodaj jedynym powodem, dla którego wysiedziałem na widowni do końca. Mógłbym, oczywiście, zachwycić się kostiumami, które faktycznie nie pozostawiają wiele do życzenia, jednak w tym akurat spektaklu innego wyjścia nie ma i kompletnie nie wyobrażam sobie, by ktokolwiek o zdrowych zmysłach odważył się i na porażkę w tym aspekcie. Gorzej jest z muzyką; grana z playbacku brzmi płasko - brakuje przysłowiowej pary pod kotłem, "przytupu" i zadziorności, tak charakterystycznej dla oryginału.

I jeszcze jedno. Nie wiem, czy ktokolwiek na etapie procesu twórczego o takiej kwestii w ogóle pomyślał, ale wprost nie sposób przy tym tytule nie wspomnieć o aspekcie odbioru środowiska LGBT przez pryzmat prezentowanej tu historii. W końcu po to właśnie "La Cage Aux Folles" powstało, by zwracać uwagę na akceptację inności, na istotę komfortu życia i bycia takim, jakim się jest, a nie jakim inni oczekują; wreszcie na szczęście płynące z samoakceptacji. Obawiam się, że wobec faktu jak miernej jakości jest to próba naśladowania oryginalnego musicalu i jakie wrażenie może pozostawiać przedstawienie pojawiając się w momencie nasilonych ataków nawet tych, którzy uznają się za autorytety moralne, taka prezentacja dolewa jeszcze oliwy do ognia, a nie uczy akceptacji i szacunku dla wszelkich przejawów odmienności. Pół biedy jeśli będzie to jedynie brak przyzwolenia na sztukę słabej jakości.

Najwyraźniej wiara w murowany sukces, łatwy zarobek na chwytliwym przez swoją kontrowersyjność temacie, magnes nazwisk i rozdmuchane nadzieje widzów, stały się tutaj przysłowiową złotą klatką dla ptaków, które pozbawione swobody nigdy nie zaśpiewają tak, jak śpiewać by mogły. Szkoda tylko, że widz po tym spektaklu czuje się jak nabity w ... klatkę wariat/naiwniak.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji