Hrabia Henryk
TRZEBA użyć środków nadzwyczajnych, aby dostać się na widownię Teatru Narodowego w dni, kiedy Adam Hanuszkiewicz gra hrabiego Henryka w "Nieboskiej komedii" Krasińskiego. Trzeba następnie użyć wiele samoperswazji, aby położyć tamę dojmującemu uczuciu zadziwienia? zawodu?
Aktor, który jest czarownikiem, a władzę nad widownią zdobył środkami nie tylko warsztatu, wystawiony jest na niebezpieczeństwo, którego nie sposób porównać z banałem położonej (czy tylko "nie tak" zagranej) roli w ujęciu aktora "zwykłego".
Aktor - czarownik zawsze ryzykuje całym sobą; jego sztuka jest projekcją osobowości, skaza na niej, jakiś rys niepewny, niejasny, nawet zwykła niedyspozycja sprawiają, że pryska czar. To samo, gdy czarownik szuka nowych zaklęć, gdy poszukuje.
Kiedyś, kiedy Adam Hanuszkiewicz był bardzo młodym aktorem, a ja - jako student - biegałem do teatru poznańskiego oglądać jego role, czas był taki, że jeszcze myliłem pojęcie osobowości z ekspresją mody lub, co gorsza, ze zwykłym zadawaniem szyku. Hanuszkiewicz spacerował po mieście z olbrzymim, pięknym psem, bywało, że z tym psem przychodził na konwersatoria do studentów. Piękny, wytworny, niedbale nieskoncentrowany na psie. Wilam Horzyca powierzył mu rolę Hamleta, Hanuszkiewicz grał na zmianę z Tadeuszem Białoszczyńskim: kontrast obu obsad sprawiał, że można było już wtedy, przed 18 laty, dostrzec zapowiedź tego "Hanuszkiewicza", który objawił się w pełni dopiero znacznie później, w Warszawie. "Można było" nie znaczy, że dostrzegłem - jak pamiętam, myliłem jeszcze osobowość z modą. Konstanty Puzyna, który jest o parę lat młodszy od Hanuszkiewicza, a wtedy jeszcze (tak!) pisywał krytyki teatralne, skupił się wyłącznie na Hamlecie Białoszczyńskiego.
W Warszawie zagrał Hanuszkiewicz Hamleta ponownie - całkowicie skoncentrowanego na słowie, na przeżyciu wewnętrznym. Całkowicie wyrażającego się w ekspresji nerwowego słowa i wnętrza. W spektaklu nawet dekoracja nie była potrzebna. Potem był Raskolników w "Zbrodni i karze". Potem Racine. Pojawiło się zaczarowanie, które - trochę wbrew oczywistości - kazało nam widzieć w aktorze styl nasz własny, zwłaszcza jego aintelektualną gwałtowność i niecierpliwość. Był to schyłek lat pięćdziesiątych.
Teatrowi polskiemu po prostu brakowało czarownika. Za czasów Osterwy, jak powiadają starsi, przyzwyczaił się nasz teatr do obecności kogoś takiego na scenie - toteż po dwudziestu kilku latach posuchy wykreował sobie następcę. Zmienionego, dopasowanego do innych lat, warunków, mód. Powiadają, że Osterwa w "Reducie" pozwalał się wielbić; Hanuszkiewiczowi wystarczyła telewizja. Kiedy przybywał do Stowarzyszenia Dziennikarzy na rozmowy o teatrze telewizji i jego estetyce, już nie prowadził na smyczy psa. Miał za sobą uwielbienie paru milionów widzów TV, dla których był w y r a z i c i e 1 e m i wszystkim w ogóle. To był początek lat sześćdziesiątych.
Wreszcie stworzył własny teatr na Pradze - "teatr Hanuszkiewicza". Osobliwy, dla wielu drażniący. Egocentryczny. Programowa dezynwoltura wobec świętości dramaturgii, adaptacje ważnej prozy na scenę (ważnej) - bo bardziej aktualnej i potrzebnej, niż jałowa, oderwana dramaturgia), spektakle ostre, zaczepne, prowokujące. Nigdy nie grał Mrożka, prędzej Bratnego - bo to dawało szansę bezpośredniego dialogu z widzem, opartego na realiach dotykalnych i sprawdzalnych dla obu stron rampy.
Jednak nie zrezygnował H. z czarów. Poeta w "Weselu". Siemion, zasiadający w kucki na dachu szopki i "robiący" wszystkie "postaci dramatu", a na parterze tylko - niemal tylko - Hanuszkiewicz: eleganckie przebiegi na wirującej, obrotowej scenie, błyskotliwa sztuka dialogu, uroki na lewo, na prawo, stłumiony, "męski" sentymentalizm w rozmowie z Panną Młodą, nowoczesny, trochę niedbały i trochę ironiczny don-juanizm w agresji na Rachelę.
Osterwa nigdy nie zagrał hrabiego Henryka w "Nieboskiej komedii".
Hanuszkiewicz sięga po Henryka zobligowany świadomością, że potrzebna jest zamiana czarów, a zwłaszcza próba przymiarki osobowości czarownika, do tego wszystkiego, co wokół nas się zmieniło i zmienia. Zmiana teatru? Nie tylko. Obserwujemy jak aktor - pozostając sobą - jednak się przekształca. Jak próbuje. Nie recytuje długich, pięknych fraz, nie wyrzuca ich nerwowo i dynamicznie z siebie. Często refleksja wyprzedza słowo, ono cichnie, zaciera się, ginie. W Henryku Krasińskiego żywe są oczywiście arystokratyczne pojęcia honoru i wierności, ale jeszcze żywsza jest świadomość nieuchronności klęski starego świata Okopów Świętej Trójcy. Ale Henrykowi - który myśli, przeszkadza to, co pozostało z dawnego czarownika, śpiewającego arie, a co przerzuciło się w "Nieboskiej" całkowicie na inscenizację. Pogoń za efektownością ekspozycji, która dawniej dotyczyła tylko postaci czarownika, teraz objęła cały teatr. Rysuje się w nim pęknięcie między olśniewająca pomysłowością scen zbiorowych, także między melodramatyzmem ryzykownie poprowadzonego wątku rodzinnego, a planem ciszy i refleksji, towarzyszącym próbie nowej osoby aktora.
Uczucie zawodu, jakie towarzyszyło mi po wyjściu z teatru, nie dotyczyło wspomnienia czarownika. Ten szuka, znajdzie, choć świadom jest ryzyka, jakie towarzyszy zamachowi na idole. Publiczność bije gwałtowne brawo, dla niej obraz dawny jest jeszcze żywy. Hanuszkiewicz przyzwyczaił nas do siebie. Będzie mu trudno odzwyczaić - i przyzwyczaić na nowo. Do nowego czarownika.