Artykuły

Wybór z Krasińskiego

"Nie-Boska Komedia" Zygmunta Krasińskiego w Teatrze Powszechnym - to właściwie pół tego dramatu, jego zaledwie części trzecia i czwarta, nieznacznie tylko inkrustowane ułamkami tekstu z partii skreślonych. Co na tym zyskujemy, co tracimy? - oto pytanie. Sam fakt, jednakże, iż oto sezon warszawski wzbogaca się o ten tytuł, należy powitać z uznaniem.

Krasiński jako przenikliwy obserwator biegu historii, filozoficznie uogólniający jego nieubłagane prawidła, był niewątpliwie osobowością bardzo ciekawą - mimo pomyłek prognostycznych, mimo swych klasowych ograniczeń.

Oto jest rok 1833. Ruch proletariacki nie wyszedł był jeszcze poza spiski karbonarskie i doświadczenia burzycieli maszyn, a ten pisarz i obserwator już potrafił przewidzieć nieuchronne, rewolucyjne zmiany przyszłości. Dostrzegał konieczności, okopy Świętej Trójcy uczynił przysłowiowym ostatnim bastionem nierzeczywistego, bo nie uczestniczącego w żadnej wyższej idei moralnej świata arystokracji i bankierów, na którego gruzach plebejski rewolucjonista Pankracy tłumaczy "trza zaludnić te puszcze - przedrążyć te skały - połączyć te jeziora - wydzielić grunt każdemu...".

Błądził jednak w ocenie perspektywy ludzkości: sądził, że po rewolucyjnym starciu sprzeczności zamknie heglowską triadę dziejową nowy, wspaniały świat odrodzonego chrystianizmu.

I jeszcze w jednym błąkał się - w absolutyzacjach romantycznych, w schleglowskiej promocji nie tyle poezji, co poety do roli nadsędziego świata. Wystylizował więc należycie hrabiego Henryka i całą jego wewnętrzną problematykę, z której Lidia Zamkow zrezygnowała. Te jednakże "pobłąkania" stanowią właśnie o swoistym uroku Topolskiego, a w każdym razie są jego nieodłączną cechą. Tymczasem Lidia Zamkow niejako obcięła "Nie-Boską Komedię" z poezji, z romantyzmu i romantyczności, pozostawiając na scenie tylko Hegla i dialektykę dziejów - wraz z owym doczepionym przez Krasińskiego, mylnie proroczym zakończeniem.

Można tę intencję zrozumieć, a nawet w pewnym sensie wytłumaczyć: "Nie-Boska" zawsze kojarzyła się z teatrem politycznym. Jednakże - nie może to być teatr polityczny wedle XX-wiecznych pojęć; dla Krasińskiego charyzmatyczny hrabia Henryk był tak samo partnerem dziejów, jak masy ludowe. Dlatego "Nie-Boska" Lidii Zamkow jest śladem wielkiego dramatu, wtłoczonego do pudełka od sardynek. Jest tak ciasno na scenie i w okrojonym egzemplarzu, że właściwie starcza miejsca tylko na jedną scenę - tę wprawdzie zasadniczą, ale jakby pozbawioną oparcia i tła rozmowę Pankracego z hrabią Henrykiem. Reszta jest dodatkiem, taką metonimiczną ilustracją, która daje w obrazie raz jeszcze to, co już lepiej powiedziano słowem.

Są też rzeczy, które się zupełnie nie mieszczą i rodzą zamieszanie, jak np. rażące uproszczenia obrazu obu obozów walczących, jak piękna skądinąd scena hrabiego z Orciem, której treści tłumaczyć się powinny przez związek z częścią I i II dramatu, a tych przecież nie ma.

Jak więc wyjść z dylematu oceny? Skrócona "Nie-Boska" daje się przecież oglądać (z wyłączeniem modnych naddatków, jak ów wypożyczony na dniówkę damski golasek). Spektakl zwarty, ma mocne i dobrze grane sceny, Edmund Fetting i Leszek Herdegen (hrabia i Pankracy) zasługują na uznanie, obok nich Janusz Bukowski (Leonard) i Jan Jeruzal (Przechrzta) są bardzo widoczni, tak jak w ostatnim obrazie Andrzej Szalawski (Ojciec chrzestny).

Ale pozostaje też zakwestionowany wybór tekstu. Czy to jest Krasiński? I czy jednak nie lepiej byłoby napisać na afiszu: "Lidia Zamkow na motywach z Krasińskiego"?...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji