Artykuły

Te same kłopoty

Od pierwodruku "Nie-Boskiej Komedii" upłynęło ponad sto czterdzieści lat, a pozostały te same kłopoty. Od początku dramat Krasińskiego wzbudzał namiętne spory, zachwyt i oburzenie - od ekstatycznego oczarowania Mickiewicza po określenie "genialny kicz" Juliana Przybosia. Nikt jednak nie negował doniosłości utworu, który bodaj najpełniej w literaturze romantycznej odzwierciedlił rozterki duchowe poety, starł ekstremalne postawy ideowe wieku, dezawuując nicość cząstkowych racji zwolenników rewolucji i obrońców starego ładu. Bo dziś rozmach wizji Krasińskiego zdumiewa, a przy tym sprawia nie lada kłopot inscenizatorowi, który stoi przed rozstrzygnięciem kilku przynajmniej dylematów. Po pierwsze, jak potraktować zakończenie "Nie-Boskiej"? Czy wizja Chrystusa-mściciela, która ukazuje się tylko - Pankracemu, oznacza nadejście Sądu Ostatecznego? Po drugie, w jaki sposób urównorzędnić wątek tragedii osobistej i tragedii socjalnej hrabiego Henryka? Po trzecie, czy próbować odtwarzać atmosferę romantycznych sporów ideowych, czy też poszukiwać w dramacie Krasińskiego treści żywotnie obchodzących współczesnego widza.

Zasadniczość owych pytań powoduje, że "Nie-Boska" była grana rzadko, a każda inscenizacja staje się okazją do ponowienia pytania o aktualność dzieła Krasińskiego.

Najnowsza inscenizacja, której podjęła się w warszawskim Teatrze Powszechnym Lidia Zamkow, jest najlepszym dowodem zmagania się z trudnym tworzywem Krasińskiego, co niekiedy prowadzi do rozwiązań znakomitych, niekiedy do fałszywych, jak znakomite i fałszywe zarazem jest dzieło poety. Znakomite, bo ukazuje nieuchronność konfrontacji biegunowych klas społecznych; fałszywe, bo operuje spłyconym obrazem kształtu rewolucji, która u Krasińskiego przyobleka się w szaty rozpustno-krwiożerczo-jarmarczne.

Lidia Zamkow zrezygnowała prawie całkowicie z wątku osobistej tragedii hr. Henryka, odejmując dramatowi jego obłok mglisto-mistyczny. Wyeliminowała cały prześladujący Męża świat upiorów, szatanów i aniołów, wiodących walkę o jego duszę. I to stanowisko można uznać, traktując problem konfliktu artysty z potocznością jako temat przebrzmiały i nie w pełni ekwiwalentny wobec rozmiaru wątku społecznego. Tyle jednak, że taka decyzja czyni końcową wizję przybycia Chrystusa całkowicie obcą naturze inscenizacji. Próbuje ratować sytuację inscenizator, uzupełniając zakończenie procesją i deklaratywną recytacją fragmentów wstępu do części trzeciej dramatu. Rodzi się chaos i nieporozumienie. Bałagan objawia się też w prezentacji obozu rewolucji. Trudno jest ukazać w teatrze rytm scen zespołowych, co mimo pewnych zabiegów zewnętrznych (rodzaj tańców rytualnych) zupełnie się nie powiodło. A przy tym hr. Henryk w obozie rewolucji (gdzie znalazł się wszak ukradkiem i w przebraniu) czuje się nazbyt swobodnie.

Najlepiej wypadła scena spotkania adwersarzy: Męża i Pankracego, misternie rozegrana przez Edmunda Fettinga i Leszka Herdegena i wsparta ciekawymi rozwiązaniami inscenizacyjnymi. Tragiczna była scena rozmowy Męża z Orciem (z intuicją granego przez dziecko), co stanowiło namiastkę wątku osobistego. Razem jednak otrzymaliśmy widowisko pęknięte, miejscami elektryzujące, ale obrazkowe, nie pobudzające do refleksji. Mimo zwymyślania publiczności słowami Krasińskiego na zakończenie: "mimo żeście mierni i nędzni... świat dąży ku swoim celom".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji