Artykuły

Śląskie fizymatenta

"Piąta strona świata" Kutza i Talarczyka to śląski "Skrzypek na dachu", mitologizująca opowieść o utraconym raju. Porównanie można ciągnąć, bo pieśń kobiet o wyborze między volkslistą a ostfrontem, trzyma za gardło nie mniej niż arie Tewjego Mleczarza - pisze Maciej Nowak w felietonie dla Przekroju.

Ale fajne to było! Najpierw hekele i żymlok, potem anlauf i fanzor zizałer, no i oczywiście rolady z gumiklyjzy i modro. I jeszcze karminadle z ciaperkapusta. Porządny śląski obiad. Co ja piszę obiad, dwa albo i trzy obiady, tyle tego żarcia było w Gospodzie pod młynem na Dąbrówce Małej.

Potem spacer po Giszowcu i Galeria Magiel, gdzie hipnotyzuje obraz Kopalnia Teofila Ociepki. Pośród pejzażu szybów i hałd spoczywa opasłe cielsko smoka, do którego płomienistego pyska wpływa taśmociąg z węglem. I jeszcze deser w Bifyju przy giszowieckim rynku: kreple z szolka tyja. A wieczorem premiera w Teatrze Śląskim. Adaptacja powieści Kazimierza Kutza "Piąta strona świata" w reż. Roberta Talarczyka. Też bardzo fajna.

Oczywiście, odbieram to wszystko z pozycji gorola. Kutz pisze: "Nie ma co ukrywać, określenie gorol jest obraźliwe, pochodzi od górala, chłopa nie tylko ze wsi, ale i z gór, a więc ciemniaka i prymitywa (...) Gorol to obcy...". Spojrzenie gorola jest szczególne, bo tak naprawdę Śląska nie tylko nie rozumie, ale nawet nie dostrzega. Niby czai się gdzieś tam na dole mapy, ale gdy jedziesz eleganckim intercity do eleganckiego Krakówka na premierę w Starym Teatrze, kierowanym przez Jana Klatę (zwanego przez wielu Jankiem), żadnego Śląska przez okna nie widać. Podobnie, gdy zmierzamy do Wrocławia do Teatru Polskiego Krzysztofa (Krzysia!) Mieszkowskiego Hanysy nie rzucają się w oczy. A może Śląska nie ma w ogóle? Może jest właśnie piątą stroną świata, równie fantastyczną, jak peron 9 i z "Harrego Pottera"? Może jedzie się tam Hogwart Ekspresem, którego niewidzialne tory biegną równolegle do połączeń TLK?

Łatwo w to uwierzyć oglądając "Piątą stronę świata". To magiczna kraina, zaludniona Ślązakami, Niemcami, Żydami i Polakami, dla których problemem nie są różnice narodowościowe, ale porządki narzucane przez siły zewnętrzne, nie rozumiejące śląskiej logiki. Składają się na nią górnicy-szaleńcy boży, którzy dociekają istoty stworzenia. Czarujące żydowskie prostytutki z Sosnowca. Wyrozumiałe żony, które wiedzą, że faceci muszą mieć dwie kobiety. Dziadkowie, którzy potajemnie zabijają żandarmów, odpowiedzialnych za śmierć strajkujących górników. Śląskie matki, aranżujące małżeństwa dzieci. Ojcowie powstańcy (śląscy!) i znawcy alfabetu Morse'a. Argentyńczycy, czarnoskóre Trudy z RPA i małpy, hodowane na strychach dla hecy. "Piąta strona świata" Kutza i Talarczyka to śląski "Skrzypek na dachu", mitologizująca opowieść o utraconym raju. Porównanie można ciągnąć, bo pieśń kobiet o wyborze między volkslistą a ostfrontem, trzyma za gardło nie mniej niż arie Tewjego Mleczarza. A może pójść jeszcze dalej i przywołać inne wielkie dzieło teatru, w którym na wesele ściągają strzygi i duchy z okolicy? Taka scena jest również w "Piątej stronie świata". Aż strach wypowiadać tytuł owego dzieła.

Ascetyczny spektakl Talarczyka, toczący się na pustej scenie, ożywianej przez tylne projekcje i ruch zapadni, budują trzy żywioły. Stale obecny na scenie narrator Dariusza Chojnackiego, który perfekcyjnie trzyma w ryzach całość. Olśniewająca choreografia Katarzyny Kostrzewy, która każdej postaci zaproponowała indywidualną charakterystykę ruchową, a wiele sytuacji opowiedziała wprost językiem tańca współczesnego. Może najbardziej obrazowe będzie wspomnienie audycji w szkole muzycznej, do której staje uzdolniona pianistycznie córka bohaterów. Grająca ją Katarzyna Kowalczuk wytańcza swoje zmagania z koncertem Czajkowskiego!

I żywioł trzeci to aktorzy Teatru Śląskiego, dla których ten spektakl to prawdziwe coup de force. Legendarny kutzowski aktor Bernard Krawczyk jako dziadek Wawrzek, skory do bitki, wypitki i honorowych czynów. Grażyna Bułka, Ewa Leśniak, Barbara Lubos, jako żelazne śląskie matki. Ekscentryczny i melancholijny Ojciec Andrzeja Dopierały, filigranowy i kruchy Alojz Bartłomieja Błaszczyńskiego oraz somnabuliczny Lucjan Artura Święsa.

Już czuję, że koleżanka redaktorka pieści klawisz delete, by uelastycznić objętość tego tekstu, a przecież muszę jeszcze wspomnieć Andrzeja Warcabę, jako grubiorza-ezoteryka oraz wyrazistego Adama Kopciuszewskiego jako kolaboranta Chroboka.

Kutz kończy swoją powieść zdaniem: "Tak wyglądają nasze górnośląskie fizymatenta". Nie do końca rozumiem, co to znaczy, ale brzmi dobrze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji