Artykuły

W drodze do teatru muzycznego

Dziedzictwo starej Europy, wywiezione kiedyś za ocean: legendy, baśnie, podania licznych narodów, ich pieśni, tańce - przetopione w tyglu amerykańskiej prowincji, tej z lasów nad Missisipi - to wszystko wraca tu do nas w oprawie nowojorskiego musicalu, na kształt amalgamatu o niepowtarzalnych barwach. Rozpoznajemy rytmy i motywy, dobrze skądś znane - a jakby odmienione; podobne - a brzmiące z lekką nutą egzotyzmu. Przewędrowały kawał świata, okraszone po drodze ironicznym humorem. Zła macocha i dobra pasierbica. Ale i pasierbica nie od tego, by sobie nie użyć, skoro się trafia okazja. Rozbójnik-dżentelmen. Bo po co kraść zaraz, gdy potem można wziąć znacznie więcej? Wsiowy mędrek-przygłupek, i zbój, który daje mu się okpić. Odcięta, gadająca głowa. I chór lokalnej społeczności, który jak w greckiej tragedii: komentuje, osądza, doradza - tyle, że na wesoło.

Opowieść zatem wesoła, która jest wspólną, ludową zabawą, długim korowodem farmerskich "square dances". Zabawą i dla słuchaczy i - dla opowiadających.

To trzecie widowisko muzyczne w ciągu roku. Piosenki lwowskie - to były zaledwie wprawki. Rock-opera "Ocean niespokojny" - jeszcze pozwala płynąć na fali rozlewnego liryzmu, gdzie prymat muzyki i sentymentu tuszować mógł ewentualne usterki. "Narzeczona rozbójnika" - to znacznie wyższy stopień w zespołowej edukacji. Żywe rytmy w połączeniu z mnóstwem zadań aktorskich, mnóstwem drobnych, a ważnych detali. Stąd też w niektórych scenach brak jeszcze swobody, czuje się skrępowanie aktorów lękających się sobie wzajemnie wejść w drogę. Chór, złożony ze studentów WSP oraz szkoły muzycznej, znacznie pewniej śpiewa, gdy stoi, niż kiedy się rusza po scenie. Lecz kiedy śpiewa swoje trudne partie - daje sobie radę bardzo dobrze.

Tytułowa narzeczona - Janina Szczerbowska - wdzięczna jako aktorka, zmaga się, niestety, z emisją głosu. Natomiast jej macocha - Joanna Fertacz - przy swoich warunkach wokalnych może sobie pozwolić - i pozwala - na wiele: bryka po scenie, że hej! Pod względem wokalnym dobry też jest tytułowy rozbójnik - Cezary Ilczyna. Pozostali - wypadają różnie, w zależności od rozwoju sytuacji na scenie. Temperatura spektaklu z początku jest zmienna, to wznosi się niepewnie, to opada. Przedstawienie rozkręca się powoli, nabiera tempa i charakteru dopiero od drugiego aktu. Lecz wówczas - kilka co najmniej scen przepysznych, takich jak pieśń "Żegnaj, Salome" czy inna: "Gdzie się podziała moja Rozamunda"? I oto nagle scena zaczyna pulsować rytmem i obrazem; rodzi się urzekająca wizja teatralna: to jest ów klimat Południa, znany nam z lektur Marka Twaina, Trumana Capote, Eudory Welty. Reżyser, Wojciech Kępczyński, ma słuch bezbłędny na te sprawy z pogranicza teatru, literatury i magii. Pamiętam pierwszy swój zachwyt, kiedy oglądałem efekty jego pracy jako choreografa w olsztyńskiej inscenizacji "Ślubu" Gombrowicza w 1983 roku. Dziś znowu, choć przez kilka chwil, dał odczuć prawdziwy smak teatru - a to się długo pamięta.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji