Artykuły

Najlepsze jest jeszcze przede mną

- Gdy pracowałem nad rolą torreadora Escamillo w "Carmen", musiałem być fizycznie świetnie przygotowany. Zasięgnąłem opinii trenera i dietetyka i poświęciłem urlop, by jak najlepiej przygotować się do spektakli -- rozmowa z TOMASZEM RAKIEM, śpiewakiem, solistą trzech teatrów muzycznych.

W tym roku mija 10 lat od rewelacyjnego debiutu Tomasza Raka w roli Figara w "Cyruliku Sewilskim" w przedstawieniu dyplomowym Akademii Muzycznej w Łodzi. O tym, jakiej klasy jest artystą operetkowym, musicalowym i operowym, świadczą angaże do Opery Kameralnej w Warszawie, Teatru Muzycznego w Łodzi i Opery Bałtyckiej w Gdańsku. Do tego dochodzą koncerty filharmoniczne, estradowe, gale i festiwale. Na koncie ma 8 partii operowych, 14 operetkowych i 5 musicalowych. Występował na prestiżowych scenach Europy, m.in. we Francji, w Niemczech, Belgii, a także w Japonii i na Festiwalu Muzyki Polskiej w Indiach. Wystąpił na Festiwalu Europejskim im. Jana Kiepury w Łodzi i na koncercie galowym w Sali Kongresowej w Warszawie. Jego najnowsza rola to Aleksander Głów w "Graczach" w Operze Bałtyckiej.

Jak wytrzymuje pan nieustanne podróże na trasie Łódź - Warszawa - Gdańsk?

- Mam w samochodzie wiele dobrych nagrań operetkowych, operowych i słucham ich po drodze. Zazwyczaj jeżdżę nocami, bo wtedy jest mniejszy ruch. Gdy nie starcza mi czasu na przemieszczenie się z teatru do teatru, korzystam z połączeń lotniczych.

Nie odbija się to na kondycji wokalnej?

- Ustawiam w samochodzie odpowiednią temperaturę, bo to jest ważne dla głosu. Jeśli mam spektakl, staram się oszczędzać głos. Mało rozmawiam, ograniczam rozmowy telefoniczne. Ale specjalnych obostrzeń dla głosu nie mam, i chciałbym, żeby tak to zostało, ponieważ staram się żyć normalnie.

- Ważna jest również sprawność ruchowa...

Korzystam z siłowni i fitness dubów. Gdy pracowałem nad rolą torreadora Escamillo w "Carmen", musiałem być fizycznie świetnie przygotowany. Zasięgnąłem opinii trenera i dietetyka i poświęciłem urlop, by jak najlepiej przygotować się do spektakli.

Podobno nadal konsultuje się pan ze swoim pedagogiem śpiewu?

- Tak, zwłaszcza w przypadku każdej nowej partii operowej. Profesor Piotr Miciński zna mój głos od pierwszego roku kształcenia go w łódzkiej Akademii Muzycznej. Teraz mam kontakt z konsultantem wokalnym prof. Jerzym Artyszem, wybitnym barytonem, na którego nagraniach się wzorowałem. Jego rady są trafne i cenne.

Jak trafił pan do warszawskiej Opery Kameralnej?

- Świeżo po dyplomie, na którym śpiewałem Figara w "Cyruliku sewilskim", chciałem zobaczyć, jak inna wersja tej opery jest wystawiana w Operze Kameralnej w Warszawie. Po przesłuchaniu, na którym zaśpiewałem trzy razy arię z "Cyrulika sewilskiego", a potem jeszcze duet i tercet przed dyrygentem, zastępcą dyrektora, natychmiast otrzymałem angaż w tej operze.

Co na to dyrekcja Teatru Muzycznego w Łodzi, gdzie już pracował pan na etacie?

- Obawiałem się, że będę musiał zrezygnować z Teatru Muzycznego w Łodzi, bo nie uda mi się pogodzić pracy w obu teatrach. Dyrektor Zbigniew Macias był bardziej optymistyczny. Stwierdził, że spróbujemy, i jak do tej pory udaje mi się śpiewać w Warszawie i Łodzi. Ale dyrektor Opery Kameralnej nie patrzył przychylnie na moją pracę w Łodzi, bo chciał, żebym był tylko w Warszawie. Udało mi się go przekonać, że w niczym mi to nie przeszkadza.

Jak jest pan wykorzystywany w operze?

- W ciągu sześciu lat wystąpiłem w Warszawie w 10 premierach, w Łodzi podobnie. Dochodzą jeszcze koncerty i gale.

Mówi się o trudnej sytuacji finansowej teatrów muzycznych, jak jest w Operze Kameralnej?

- Sytuacja wydaje się stabilna, mamy środki na nowe premiery, także na festiwal mozartowski, który niebawem się zaczyna. Pieniądze daje Urząd Marszałkowski.

Znacznie gorzej jest w Łodzi, gdzie teatr nie ma pieniędzy na premiery.

- Dyrektor Grażyna Posmykiewicz robi, co może, żeby utrzymać zespół. Potrafi znaleźć oszczędności, które bezpośrednio w nas nie uderzają. Nie mamy podwyżek, ale nie ma też cięć w etatach.

Nie jest tak źle, bo jeździ pan z Operą Kameralną po świecie.

- Ostatnio pojechaliśmy do Japonii, byłem już tam dwa razy. Pierwszy raz krótko, z trzema spektaklami z "Cyrulika sewilskiego". Następny wyjazd był dwutygodniowy. Pojechaliśmy również z "Cyrulikiem", ale i z "Wolnym strzelcem". Publiczność bardzo dobrze nas przyjęła.

Jak reagują Japończycy na spektakle operowe?

- Bardzo precyzyjnie słuchają, brawa są na końcu każdego aktu i w finale. A kraj jest przepiękny. Japończycy i ich kultura zrobili na mnie niesamowite wrażenie, chciałbym tam jeszcze pojechać. Byliśmy przyjęci z niezwykłą gościnnością. Gdy odjeżdżaliśmy, cały personel hotelu stał w rzędzie i machał nam na pożegnanie.

Jak odebrał pan Indie?

- Ostrzegano, że jest tam niebezpiecznie, ale nie zauważyłem tego. Nie miałem szans na samodzielne zwiedzanie miasta. Indie oglądałem zza szyby samochodu. W powietrzu non stop unosił się cudowny zapach. Ludzie pytali, z czego żyjemy, nie mogli uwierzyć, że ze śpiewania.

Jaka jest publiczność francuska?

- Wymagająca, wysmakowana, chce odbierać sztukę na najwyższym poziomie. Trzeba było się starać. Bardziej jednak podobała mi się przyjazna publiczność w Hiszpanii. Wyjazdy zagraniczne to nie turystyczne wycieczki, i trzeba było dbać o utrzymanie formy.

- A niemieccy melomani?

- W Niemczech występowałem z Teatrem Muzycznym w Łodzi, z "Czarodziejskim fletem". Grałem Papagena. Niemcy to też wymagająca publiczność. Po spektaklu przychodzą po autograf do garderoby, tworzy się kolejka. Robimy sobie zdjęcia. Jest sympatycznie.

- Specjalizuje się pan w lżejszym repertuarze i nie sięgnął pan jeszcze po wielkie partie operowe. Czy wiedział pan, że właśnie tak będzie wyglądała droga zawodowa?

- Nie starałem się niczego robić powyżej swoich możliwości. Nie znaczy to, że za kilka lat nie będę śpiewał partii Verdiego. Na razie pokonuję kolejne stopnie i śpiewam partie na mój rodzaj barytonu. Przykładem jest "Żywot rozpustnika", w którym wykonuję mocniejszą partię Nicka Shado-wa. Z kolei w Operze Bałtyckiej zaśpiewałem wymarzoną rolę tytułowego "Eugeniusza Oniegina". Partię tę przygotowywałem w hotelach w Japonii. Po powrocie do Polski miałem pierwszą próbę w Gdańsku. Kolejnym stopniem do pokonania był torreador w "Carmen", nad którego wykonaniem zastanawiałem się długo, ale okazało się, że leży w zakresie moich możliwości głosowych.

- Niedawno odbyła się premiera dramatu śpiewanego "Gracze" w Operze Bałtyckiej. Jaką postać pan kreuje?

- Gram kluczową rolę Aleksandra Głowa. Barwna i ciekawa rola. To wyjątkowo trudna opera, której akcja rozgrywa się w świecie dziewięciu mężczyzn i która opowiada, jak każdy z nich próbuje oszukać drugiego. Aleksy to 22-letni zagubiony młodzieniec, pochodzący z dobrego domu, po raz pierwszy grający w karty i liczący na ciekawą przygodę. Mój bohater wszystko przegrywa.

- Medialnego rozgłosu tej premierze nadało nazwisko reżysera Andrzeja Chyry, który przede wszystkim jest aktorem, chociaż ma też dyplom reżysera teatralnego. Jak pracowało się panu z Chyrą?

- Pracowaliśmy jak w teatrze dramatycznym, dokładnie wnikając w każdą postać. To było dla mnie bardzo cenne aktorskie doświadczenie. Mogliśmy się dużo

nauczyć od reżysera Chyry, który pomagał w budowaniu każdej postaci.

- Zebrał pan znakomite recenzje za "brawurowe wykonanie roli Aleksandra Głowa". Napisano, że pana postać jest potraktowana wręcz farsowo. Czy taka była koncepcja reżysera?

- W zamyśle Andrzeja Chyry moja postać była bardzo charakterystyczna. Dowiedziałem się, że będzie wymagała ode mnie solidnego aktorstwa. Trochę się wystraszyłem, czy sprostam, ale reżyser wszystko mi precyzyjnie wytłumaczył.

- A w operze współczesnej "Madame Curie"?

- Partia Pola Langevina stawiała od strony wokalnej wysokie wymagania. Muzyka Elżbiety Sikory jest bardzo trudna, ale ja lubię trudne wyzwania. Wspaniała reżyseria Marka Weissa. Premiera światowa odbyła się w Sali UNESCO w Paryżu. Na widowni 1400 osób. Na zewnątrz było drugie tyle ludzi, którzy mimo braku zaproszeń liczyli na wejście do budynku. Przyjęcie było bardzo gorące. Po kilku dniach odbyła się premiera w Gdańsku.

- Czy zaśpiewał pan taką partię, która przebiłaby niezapomnianego Figara w "Cyruliku sewilskim"?

- W gatunku opera komiczna ta partia w tej operze wciąż daje mi najwięcej radości. Jeśli chodzi o opery serio, tą ulubioną jest ciągle "Eugeniusz Oniegin", w której w marcu znów zaśpiewam na gdańskiej scenie operowej.

- Niewiele jest efektownych głównych ról dla barytonów. Nie ubolewa pan nad tym?

- Pocieszam się, że te najlepsze są jeszcze przede mną.

- Nigdy nie chciał pan być tenorem?

- Nigdy. Naprawdę. Kiedyś próbowałem, ale to trwało zaledwie dwa miesiące. Nie czułem się zbyt dobrze w wysokiej tesyturze.

- 17 lutego wystąpi pan na koncercie Europejskiego Festiwalu im. Jana Kiepury w łódzkiej Atlas Arenie. Śpiewał pan już przed tak wielką publicznością?

- Śpiewałem na otwarciu Ergo Areny w Gdańsku przed 11-tysięczną widownią. Na scenie trzy połączone orkiestry. Wielkie wydarzenie. W łódzkiej Atlas Arenie zawsze chciałem wystąpić.

- Ile występów koncertowych ma pan w roku?

- Nie koncertuję za dużo, bo jestem zajęty w trzech teatrach. Wybieram tylko te koncerty, które dają mi najwięcej satysfakcji. Wystę-

powanie z Bogusławem Kaczyńskim i Grażyną Brodzińską jest dla mnie wyjątkowym wyróżnieniem.

- Niektórzy pana koledzy śpiewacy skupiają się wyłącznie na koncertach.

- Ja bym tak nie potrafił. Same koncerty nie dałyby mi satysfakcji. Doświadczenie sceniczne pozwala na przekazanie innych rzeczy aniżeli sama muzyka.

- Nie tęskni pan za rodzinną Częstochową?

- Tęsknię, i jak mam tylko okazję, to jeżdżę do rodzinnego domu. Lubię to miasto. Chętnie wracam do tych miejsc, w których się wychowywałem. W wieku 6 lat poszedłem do szkoły muzycznej. Zacząłem od ogniska muzycznego, potem była szkoła muzyczna I stopnia i liceum muzyczne. Grałem na akordeonie i fortepianie.

- Ma pan ten akordeon?

- Wyciągam go podczas domowych porządków.

- Co pan najchętniej robi, gdy nie śpiewa?

- Mało jest takich chwil, kiedy nie myślę o śpiewaniu, o teatrze, bo zawód wypełnia większą część życia. Staram się spotykać ze znajomymi. Bardzo lubię góry, więc czekam na moment, gdy będę mógł tam pojechać. Więcej czasu spędzam na planowaniu podróży niż samych podróżach.

- Nie udało się panu pierwsze małżeństwo ze śpiewaczką operetkową. Teraz ma pan narzeczoną tancerkę...

- Moja narzeczona Dorota ma wspaniałe serce i znakomicie rozumie moje potrzeby. Dba o mnie, wspiera mnie, pomaga. Jej ojciec jest marynarzem i dużo czasu spędza poza domem, więc Dorota rozumie charakter mojej pracy.

- Jak daleko sięgają pana ambicje zawodowe?

- Nie postawiłem sobie poprzeczki, przez którą nie mógłbym przeskoczyć. Chcę zrobić to, co będzie mi dane.

Rozmawiał i fot.:

BOHDAN GADOMSKI /

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji