Artykuły

Powtórka z pogrzebu papieża, czyli pokaz mody nad trumną

"Mitologie" Pawła Świątka w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Pisze Witold Mrozek w Gazecie Wyborczej.

Wywody o "społeczeństwie spektaklu" się zbanalizowały. "Telewizja kłamie". Wszyscy to wiemy - i co z tego?

Paweł Świątek, student piątego roku reżyserii krakowskiej szkoły teatralnej, zrobił niedawno w Starym Teatrze w Krakowie świetnego "Pawia królowej". Czwórka pełnych energii aktorów rapuje tekst Doroty Masłowskiej, błyskotliwie rozczytany i rozpisany na sceniczny kwartet - Świątek z ironii i melodii pisarki wychwytuje każdą nutę. Głos służy tu też do wokalnego samplowania popowych piosenek, z których wykonawcy na żywo tworzą muzyczny podkład tego precyzyjnego, perfekcyjnego formalnie przedstawienia.

Oglądając "Pawia...", widz przed trzydziestką może poczuć się staro. To powieść Masłowskiej ma już dziewięć lat? Sporo się w Polsce zmieniło przez ten czas. W ferworze przedreferendalnej kampanii i gdy wicepremierem była Izabela Jaruga-Nowacka, żarty z patosu integracji europejskiej i z poprawności politycznej brzmiały inaczej, niż kiedy Unia drży w posadach, a ministrem sprawiedliwości jest Jarosław Gowin. Mimo to publiczność na Nową Scenę Starego Teatru wali kompletami, a krytyka ogłosiła "Pawia..." wydarzeniem sezonu. Dlatego po nowym spektaklu Świątka wiele sobie obiecywano. Formalna perfekcja miała się zderzyć z filozoficzną refleksją nad popkulturą.

Świątek z dramaturgiem Tomaszem Jękotem biorą na warsztat nie tekst napisany dla teatru, ale zbiór esejów. Wydane w 1957 r. "Mitologie" francuskiego literaturoznawcy Rolanda Barthes'a zrewolucjonizowały myślenie o reklamie, popkulturze, mediach i codziennym życiu. Odsłaniały polityczność marketingowych przekazów, osadzenie myślenia ludzi XX w. w mitologicznych strukturach, a także sposób, w jaki wpływają one na nasz język.

Anachroniczność "Pawia..." - dystans, który dzieli nas od premiery powieści Masłowskiej - była przyczynkiem do refleksji. Anachroniczność "Mitologii" wystawionych w Teatrze Polskim we Wrocławiu już nie jest. To niby materiał na sceniczną bombę - zestawienie śmierci Jana Pawła II z pokazem mody, spotkanie młodego zdolnego reżysera i świetnego zespołu aktorskiego. Do tego jeszcze w sukurs Świątkowi przyszła Stolica Apostolska, akurat na premierę spektaklu o śmierci jednego papieża obwieszczając rezygnację drugiego. Niestety, nie pomógł nawet Benedykt XVI - eksplozji nie było. Powstała rzecz spóźniona, chwilami zabawna, chwilami - zabawnie przeintelektualizowana.

Co widzimy na scenie? Pośrodku stoi trumna. Papieska. Dokoła po podwyższeniu krążą aktorki-modelki. Na nich surrealne kostiumy Julii Kornackiej. W glamourowym, efektownym show można doszukać się tylko jednej wyrwy - gdy Ewa Skibińska przewraca się, przełamując konwencję. Z drugiej strony to właśnie wyreżyserowany upadek jest wisienką na torcie ostentacyjnej sztuczności. Dwóch aktorów pod prywatnymi imionami - Adam Szczyszczaj i Michał Chorosiński - wygłasza swoje tyrady. Jest to raz bardziej, raz mniej błyskotliwy wykład o pogrzebie Karola Wojtyły jako o medialnym show.

Wywody o "społeczeństwie spektaklu", medialnych manipulacjach, inscenizowaniu naszej codziennej rzeczywistości się zbanalizowały. "Telewizja kłamie". Wszyscy to wiemy - i co z tego? Świątek z Jękotem chcieli dopisać Barthes'owi epilog. Przenosząc metodę i wrażliwość filozofa na polską współczesność, próbowali opowiedzieć o być może największym jej spektaklu medialnym. Nie wyszło - chyba że chcieli pokazać, jak mało nas ten spektakl dziś obchodzi. Swoją drogą Barthes jest dziś do znudzenia czytany na studiach kulturoznawczych. To, co w latach 50. było odkryciem, rewelacją w humanistyce, dziś jest mądrością co słabszych felietonistów.

Sporo ostatnio na teatralnych scenach tekstów akademickich, filozoficznych, kulturoznawczych. Samego Barthes'a ("Fragmenty dyskursu miłosnego") wystawiał w warszawskim Dramatycznym Radosław Rychcik. Do tworzenia teatralnej eseistyki często brał się dramaturgiczno-reżyserski tandem Bartka Frąckowiaka i Weroniki Szczawińskiej. Czasem z lepszym efektem - tak było w przypadku "W pustyni i w puszczy", przedstawienia o polskich fantazjach kolonialnych nie tylko z Sienkiewicza i "Komornickiej. Biografii pozornej" o poetce Marii, która została poetą Piotrem, i o niemożliwym zadaniu, jakim jest pisanie biografii. Czasem rezultat był słabszy - jak w przypadku wałbrzyskiej "Kamasutry".

Z wszystkich tych prób wynika jeden wniosek. Siłą scenicznego eseju nie może być tylko poparty erudycją tekst, którym mówią aktorzy, ale też to, co robi się z teatralną formą - to z niej wyłaniają się znaczenia. Sprowadzając rzecz do banału - eseista dlatego jest ciekawy, że ma do powiedzenia coś ciekawego w ciekawy sposób - Świątek w pracy nad formą "Mitologii" zatrzymał się w pół drogi.

Ci, którzy na krakowskiego "Pawia królowej" patrzyli mniej entuzjastycznie ode mnie, mówili: świetnie zagrane, dobrze nakręcona teatralna maszyneria - ale po co i o czym to wszystko? Taki problem mam teraz z "Mitologiami". Niby papież, media, wielkie nazwiska światowej humanistyki - a nie bardzo jest o czym rozmawiać. Ale Świątek to reżyser ambitny. Pewnie nas jeszcze zaskoczy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji