Artykuły

Trzecia nóżka

Bohater "Ulissesa" Joyce'a peregrynujący po zakamarkach Dublina słyszy od pewnej pani zastanawiające pytanie: jak się czuje trzecia nóżka? Robert Satanowski otwierający konferencję prasową w sprawia baletu "Nienasycenie" na podstawie powieści Stanisława Ignacego Witkiewicza (w istocie między Joycem a Witkacym jest "tylko" trzy lata różnicy) podszedł do problemu od nieco innej strony: który z Witkacowskich spektakli Teatru Wielkiego w Warszawie jest "trzecią nóżką"?

Tak się jakoś złożyło, że nasza czołowa scena muzyczna ma w swoim repertuarze aż trzy adaptacje utworów Stanisława Ignacego Witkiewicza. Dwie z nich to opery: Edwarda Bogusławskiego "Sonata Belzebuba" i Zbigniewa Bargielskiego "W małym dworku", i one to właśnie zasługiwały na miano ,,nóg". Trzecia, w swej scenicznej karierze najkrótsza, jest baletem znakomitej tancerki i choreografa Zofii Rudnickiej, ze scenariuszem Włodzimierza Kaczkowskiego, do muzyki jazzmana Tomasza Stańki. Wszystkie znaki na niebie i ziemi zdawały się wskazywać, że baletowi "Nienasycenie" przypadnie w udziale tytuł "trzeciej nóżki""- spektakl to zupełnie nowy (prapremiera w styczniu 1987) a jazz w muzycznej hierarchii zawsze uchodził, jeśli już nie za coś "gorszego" od muzyki poważnej, to przynajmniej za coś "lżejszego".

A jednak pytanie szefa teatru, i zarazem wielkiego orędownika twórczości Witkacego, powinno skłonić do uczciwej refleksji nad pojęciem "czystej formy" teatralnej, w której nierzadko na skutek zachwiania proporcji toną "istotne treści". Spoglądając na Witkacowski tryptyk Teatru Wielkiego z tej perspektywy inaczej przyjdzie nam ponumerować sceniczne "nóżki". Balet "Nienasycenie" stanie się tu wraz z opera kameralną "Sonata Belzebuba" podporą tryptyku. Pod względem muzycznym oba spektakle są równie wartościowe i komunikatywne a przy tym konsekwentnie, chociaż każdy w inny sposób, nawiązują do "dziwności" Witkacowskiego widzenia świata. Bogusławski dochodzi do tego przez oszczędny w środkach pastisz i stylizację. Stańko zaś osiąga efekty somnambuliczno-narkotyczne dzięki manierze jazzowej improwizacji. W warstwie scenicznej "Sonata" i "Nienasycenie" są dziećmi zupełnie innych matek, ale wykazują niejakie podobieństwo. Reżyseria "Sonaty Belzebuba" spoczywała w rękach Bogdana Hussakowskiego, który starał się nie udziwniać tego, było już wystarczająco dziwne, natomiast wydobył na wierzch to, co u Witkacego miało realny sens i

było "normalne". Podobnie postąpił scenograf widowiska Jan Polewka. W balecie "Nienasycenie" pomysły inscenizacyjne stanowią część choreografii Zofii Rudnickiej, która posługuje się językiem ruchu w sposób niekonwencjonalny, ale zarazem wystarczająco zrozumiały dla przeciętnego widza. Układ tańca precyzyjnie wynika z muzyki, a całość jest nie tyle ilustracją powieści "Nienasycenie", co pochodną ducha sztuki Witkacego. Jeszcze wyraxniej odbiera się powiązanie rożnych przejawów twórczości Stanisława Ignacego w drugiej części spektaklu, który nosi nazwą "Wizje peyotlowe". Język tańca wplata się w muzyczno-słowne majaczenie eksperymentującego literata-filozofa-plastyka, co daje namiastkę kontaktu z jego niezwykłą osobowością. Taśmę z nagraniem zrealizował zespół pod kierunkiem Tomasza Stańki w Studiu .Eksperymentalnym Polskiego Radia, a w "roli" odurzonego peyotlem wystąpił świetny aktor dramatyczny Marek Walczewski. Z głośników słyszymy właściwie jedynie głos artysty, miejscami niewyraźny, zagłuszany przez jazz-band Tomasza Stańki, to znów przyjmujący jakieś niesamowite, halucynujące rozmiary. Jest to kreacja nie tyle nawet aktorska, co muzyczna, dająca się porównać z najbardziej "demonicznymi" nagraniami Fiodora Szalapina.

Jak na tym tle wypada opera Zbigniewa Bargielskiego "W małym dworku"? No cóż, wychodzi tak, jakby kompozytor oraz sekundujący mu reżyser WOJCIECH SZULCZYŃSKI uparli się Witkacego sparodiować. Gdyby choć mieli trochę poczucia humoru... Twórcy widowiska przedrzeźniają jednak autora dramatu na poważnie. W tym dziele wyróżnić trzeba grających z niezmiernym poświęceniem PIOTRA CZAJKOWSKIEGO (poeta Jęzory) i ANNĘ VRANOVĄ (kuzynka Aneta), reszta wykonawców męczy nie tylko siebie, ale i innych. Prym tutaj wiodą członkowie orkiestry zachowujący się, mimo obecności dyrygenta TADEUSZA WICHERKA, skandalicznie, gadający w trakcie spektaklu, przeszkadzający sobie nawzajem. Widać muzyka nie ma dla nich żadnej wartości, co znakomicie przejmują siedzący (nielicznie) na sali słuchacze. Dopiero zacytowany na zakończenie kurant z opery Moniuszki "Straszny dwór" powoduje blady uśmiech na twarzach. I uczucie satysfakcji, że nawet Witkacy będzie się przewracał w grobie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji