Artykuły

Sztuka przekraczania

- Jestem tolerancyjny, ale bywa, że różne rzeczy mnie irytują. Uważam, że dobrze jest od czasu do czasu wyrzucić z siebie nagromadzone złości, pretensje - dla higieny i komfortu psychicznego. Nie można być wyłącznie dobrze wychowanym, zdystansowanym, akceptującym - mówi ANDRZEJ CHYRA, aktor Nowego Teatru w Warszawie.

Popularny i pożądany Ma najbardziej niepokojące niebieskie oczy w polskim kinie. ANDRZEJ CHYRA osiągnął już tyle, że może robić, co chce. Zamiast grać kolejnego zimnego drania, woli reżyserować operę w Gdańsku. Nie boi się nowego. Szkoda mu życia, żeby ciągle robić to samo.

Elle: Wciąż odczuwasz radość z bycia aktorem, podniecenie, gdy dostajesz nową rolę?

Andrzej Chyra: Gdy dostaję ciekawą propozycję, to owszem, pojawia się podekscytowanie, podniecenie. Jednak gra w teatrze, w filmie w pewnym momencie staje się rutyną, przestaje być wyzwaniem. Dlatego m.in. zdecydowałem się na reżyserowanie opery "Gracze" Szostakowicza w Operze Bałtyckiej. Uznałem, że czas zmierzyć się z czymś nowym, trudnym, nieznanym.

To dla Ciebie czysta przyjemność czy wyzwanie?

- Myślę, że jednak przyjemność. To jakaś odmiana, trochę walka z samym sobą, swego rodzaju mobilizacja do odkrywania siebie, do uruchamiania - zdawałoby się nieistniejących możliwości, umiejętności,wrażliwości.

Czujesz, że opera to Twój nowy żywioł czy raczej jednorazowy wyskok?

- Myślę, że jeśli to wyjdzie, otworzy się jakaś ścieżka, ale za wcześnie, by o tym mówić. Pomysł wyreżyserowania opery nie był mój, wyszedł od dyrektora Opery Bałtyckiej. Nie wiem, czy bym się tego podjął, gdyby to nie był Szostakowicz, którego od lat słucham i który jest dla mnie fenomenem muzycznym.

Kiedy dorosłeś do słuchania muzyki klasycznej?

- To zawsze we mnie było. Już w liceum słuchałem wszystkiego, co można było kupić.

Rozumiem, że była to głównie muzyka rockowa i popowa?

- Nie, różna. Kupowałem na przykład single Maanamu w większej ilości, a potem sprzedawałem.

Kupowałeś hurtem, żeby zarobić?

- Tak.

Właśnie Maanam szedł najlepiej? Nie Republika albo Lady Pank

- Republika też, Lady Pank mniej. Najlepiej Maanam.

Nie sądziłem, że masz głowę do interesów!

- Nie mam. To był tylko moment, dziwny, nie wiem, skąd się to wzięło. W liceum przez chwilę zajmowałem się handlem. Myślałem wówczas, że skoro odstałem swoje w kolejce, skoro jest rynek, to dlaczego nie mam na tym skorzystać.

A dzisiaj jak ważne są dla Ciebie pieniądze? Boisz się, że może nadejść taki moment, że Ci ich zabraknie?

- Miewałem takie obawy. Teraz już nie mam, bo wiem, że nawet jeśli nie będę miał pieniędzy, dam sobie radę. Można żyć w luksusie, można żyć bez luksusu. Nie jest to rzecz, dla której chciałbym się zabijać. Mam wiele propozycji komercyjnych, które mogłyby mi przynieść duże pieniądze, ale rzadko w nie wchodzę, bo mi się wydaje, że nie mam potrzeby sprzedawania się. To, co mam, wystarcza mi. Co nie znaczy, że gdybym poczuł się pod ścianą, nie skorzystałbym z którejś z nich.

Dziś nie możesz się opędzić od propozycji?

- Nie dostaję jakoś strasznie dużo fantastycznych propozycji. Poza tym jestem też wybredny, jeśli chodzi o ludzi, z którymi pracuję. Nie mogę sobie wyobrazić sytuacji, że co wieczór przychodzę do teatru, gram to samo i tak dzień w dzień. To byłby dla mnie koszmar. Ostatni raz grałem tak w "Tramwaju" Krzysztofa Warlikowskiego w Paryżu. Miałem 50 spektakli pod rząd. Pod koniec byłem na krawędzi wytrzymałości. Nie wyobrażam sobie, że mógłbym robić to na co dzień.

Granie w języku, którego nie znałeś, wynikało z chęci sprawdzenia siebie, podniesienia poprzeczki?

- Nie myślę w kategoriach sprawdzania się. Nigdy nie przypuszczałem, że będę grał sztukę z Isabelle Huppert w Odeonie, po francusku. Była to dla mnie szansa, możliwość przeżycia niesamowitej historii. Isabelle zawsze wydawała mi się niezwykłą aktorką. Podziwiam ją, jej grę uważam za majstersztyk. Niesamowite jest to, że złapaliśmy kontakt w mgnieniu oka. Na początku mi się wydawało, że będzie to stresujące, ale szybko okazało się raczej czymś odświeżającym, a nawet zabawnym. Od momentu gdy poczułem, że publiczność mnie rozumie, że mam z nią kontakt, że gdy mówię dowcip, to się śmieje, zeszło ze mnie całe napięcie.

Dużo miałeś w życiu sytuacji, gdy myślałeś: Nigdy nie przypuszczałem, że to będzie możliwe?

- Miałem w życiu wiele niespodzianek i splotów zdarzeń, które sprawiały, że wszystko układało się z korzyścią dla mnie. Zostałem przyjęty na reżyserię, chociaż znalazłem się na liście pod kreską, ale jako pierwszy, więc się odwołałem. I udało się! Później pracowałem w telewizji, w PR, w różnych dziwnych miejscach, aż nagle wystąpiłem w "Długu", filmie, który zupełnie zmienił moje życie. Stałem się popularny, pożądany, kolejne role zaczęły pojawiać się szybko. I to wszystko działo się bez mojego zaangażowania, zabiegania o to. Po prostu przychodziło.

Czyli jesteś człowiekiem, który płynie z życiem a nie walczy o to, by samemu je kształtować?

- Chyba tak. Oczywiście, było kilka momentów, kiedy to ja dokonywałem wyborów, ryzykowałem, bo uznałem, że trzeba coś zmienić. Tak było z pracą w teatrze w Łodzi i z rezygnacją z niej po roku. Wiedziałem, że nie chcę być etatowym pracownikiem teatru, że nie chcę czekać z halabardą na ławce rezerwowych. Czułem, że muszę coś zrobić. Generalnie jednak poddawałem się fali, dawałem się nieść życiu i raczej nieźle na tym wychodziłem.

Kto miał największy wpływ na to, jaki jesteś?

- Na pewno ojciec. Jest bardzo mocnym facetem. Pamiętam go z dzieciństwa jako kogoś, kto zawsze miał siłę. Był urodzonym liderem, konkretnym, aktywnym, niezwykle odpowiedzialnym. Miał niebywały kontakt z ludźmi, był lubiany i szanowany. Mimo przeszłości partyjnej miał superzwiązki z "Solidarnością". Skończył karierę zawodową jako dyrektor likwidator kopalni. To było trudne. Ojciec był tym, kto wpoił we mnie poczucie odpowiedzialności.

Był silny czy dominujący?

- Cóż, różnie bywało. Jako nastolatek i młody człowiek uznawałem go raczej za osobę dominującą. Przez wiele lat byliśmy w pewien sposób skonfliktowani, pozostawaliśmy wobec siebie w opozycji.

Nie akceptował tego, że chcesz być aktorem?

- Dla niego była to informacja nie do zaakceptowania, szok. Doszło między nami do konfrontacji. Gdy jednak już zdałem egzamin wstępny i zacząłem studiować, zaakceptował to, pogodził się z moim wyborem. Po latach okazało się, że górnictwo na AGH, które sam studiował, nie było jego marzeniem - chciał studiować psychologię. To było dla mnie w jakimś sensie szokujące. Bo znałem go jako człowieka, który temu, co robi, oddaje całego siebie, angażuje się z maksymalną siłą i determinacją. A okazało się, że potrafił to zrobić, mimo że miał zupełnie inny pomysł na siebie. Ma na imię Adolf. Przez jakiś czas używał nawet drugiego imienia Marian, ale szybko wrócił do pierwszego. To była taka determinacja, odnalazł w sobie siłę.

Ojciec jest dziś dumny z tego, co osiągnąłeś?

- Oczywiście! Było wiele momentów, kiedy nie wahał się okazać dumy i radości z moich osiągnięć.

Jesteś do niego podobny?

- Pewnie tak. Kiedy gram, to czasem używam różnych jego grepsów, wykorzystuję pewne jego reakcje, mimikę. Zabawne jest to, że moja siostra i mama twierdzą, że w wielu sytuacjach zachowuję się identycznie jak on, że przypominam go na przykład nagłym zawieszeniem, wyłączeniem się z rozmowy, takim odpłynięciem - mamy to obaj. Zresztą mama też dała mi wiele - spokój i dystans do wielu rzeczy.

Jesteś typem samotnika?

- Samotność jest dla mnie stanem naturalnym. W liceum dojeżdżałem do szkoły. Po lekcjach albo szedłem do kolegi z równoległej klasy, który miał superdostawy zachodnich płyt, albo zostawałem na zajęciach sportowych, albo wracałem do domu i byłem sam. Czytałem, coś tam rysowałem. Dobrze czuję się z sobą samym, nie mam potrzeby bycia wśród ludzi za wszelką cenę, ale też nie unikam ich. Lubię ich.

A imprezy? Jak bardzo jesteś imprezowy w skali od 1 do 10?

- Myślę, że osiem.

Eksperymentowałeś z narkotykami?

- Z twardymi nie. Natomiast trawa jest dla mnie bardzo spokojną używką.

Myślisz, że miękkie narkotyki powinny być w Polsce zalegalizowane?

- Uważam, że Polska jest krajem alkoholików. I myślę, że trawa daje przyjemniejszy efekt, a nie jest tak toksyczna. W tradycji narodowo-szlacheckiej jesteśmy związani z alkoholami, ale mam nadzieję, że dojdziemy przynajmniej do poziomu Czech. Bo trawka jest... po prostu miła.

Łatwo się irytujesz?

- Jestem tolerancyjny, ale bywa, że różne rzeczy mnie irytują. Uważam, że dobrze jest od czasu do czasu wyrzucić z siebie nagromadzone złości, pretensje - dla higieny i komfortu psychicznego. Nie można być wyłącznie dobrze wychowanym, zdystansowanym, akceptującym.

Potrafisz odmawiać?

- Uczę się tego, ale słabo mi idzie. Najwięcej pod tym względem nauczyłem się od swoich dziewczyn, partnerek - one bardzo łatwo mówiły "nie". Odmowa jednak nie leży generalnie w mojej naturze. Bardzo często mówię "tak", nawet jeśli w rzeczywistości miałbym ochotę odmówić. I nawet jeśli później płacę za to.

Jako dziecko umiałeś odmówić chodzenia na religię.

- Już jako ośmiolatek zbuntowałem się i nie chciałem chodzić na religię. I nie chodziłem. Kiedy w liceum raz zdecydowałem się pójść, doszedłem do wniosku, że rezygnacja była jedną z mądrzejszych decyzji w moim życiu. Zobaczyłem jakąś farsę. Mimo że nie chodziłem na religię, przeczytałem Biblię i miałem wrażenie, że znam ją lepiej niż ci, którzy zaliczyli edukację religijną.

I nigdy nie żałowałeś, że nie byłeś częścią czegoś, w czym uczestniczyli koledzy?

- Kiedy koleżanki i koledzy mieli komunię i dostali zegarki i rowery, to pomyślałem, że może jednak szkoda. Ta myśl jednak szybko uleciała mi z głowy: miałem w sobie diabelski upór, by nie chodzić. Natomiast pamiętam ikonografię katolicką, śpiewy, rytuały - robiło to na mnie wrażenie, gdy podczas wakacji chodziłem z babcią do kościoła. Ale to było wrażenie artystyczno-estetyczne.

Już wtedy byłeś zbuntowany?

- Zawsze podobali mi się w filmach faceci, którzy nic byli grzeczni. Wydawało mi się, że jest w tym jakiś smak. Robili na mnie wrażenie aktorzy grający typy spod ciemnej gwiazdy i często będący nimi, ale jednocześnie mający w sobie urok, coś, co przyciągało do nich kobiety. Aktorzy kochający kobiety, wino i śpiew. I na podstawie tych ludzi, tych ról, zbudowałem swój wizerunek. Uważam, że w sztuce przekraczanie granic jest najważniejsze, że nie można się bać, bo traci się wiarygodność. Lubię szaleć i prowokować. Szkoda życia, by być tylko grzecznym.

Ten bunt wymaga odwagi?

- Nie jestem typowym buntownikiem. Właściwie wcale nie jestem buntownikiem. Żyję po prostu tak, jak mi wygodnie i jak mi się podoba. Czasami omsknie mi się noga i się wywrócę, ale staram się mieć do tego dystans. Kiedy jednak rodzice czytają, że jestem niegrzeczny, przeżywam to. Odczuwam pewien wstyd, bo akurat im nie chcę robić przykrości. Poza tym to mnie w ogóle nie rusza.

Nie ruszają Cię akcje paparazzich?

- Nie da się ukryć, że to przeszkadza. Nie chcę, by doszło do sytuacji, że oni mnie ograniczają. Jednak nie jest to mój dramat.

Jesteś psychicznie silnym facetem?

- Raczej tak. Miałem jeden taki moment, że trudno mi było się pozbierać, ale generalnie daję radę. Czasem się wspieram na kimś. Czasem korzystam z towarzystwa innych, ze zrozumienia ludzi,przy których można się otworzyć, można wylać z siebie żal. I mam szczęście, że tacy ludzie są wokół mnie. Mam różne okresy, czasami tak w głowie się kłębi, że nie mogę zasnąć. Jednak nie wynika to z wyrzutów sumienia. Raczej z tego, że wbrew pozorom nic po mnie nie spływa, że wracają do mnie myśli, sytuacje, emocje.

Łatwo Cię zranić? Jesteś wrażliwy czy otoczyłeś się grubą skórą?

- Zranić niekoniecznie. Moja wrażliwość jest w zupełnie innych rejonach. Jeśli chodzi o ludzi, to jestem bardzo wyrozumiały. Ponieważ wiem, że sam nie jestem ideałem, uważam, że nie ma co wymagać od ludzi, żeby byli idealni. Nawet jak ktoś robi mi przykrość, jakoś to znoszę.

Zawsze taki byłeś?

- Tak, chyba tak. Nie mam w sobie zajadłości, zaciekłości, potrzeby wypominania komuś potknięć. Nie jestem też pamiętliwy. Przechodzi mi bardzo szybko, czasami aż niepokojąco szybko. Wiem też, że czasem jak ludzie mnie, tak i ja robię ludziom przykrość chcący czy niechcący.

Kto jest dla Ciebie największym wsparciem?

- Moja siostra. To najbliższa mi osoba. Jest niezwykła. Z nikim nie jestem tak szczery jak z nią. W pewnym momencie życia potrzebowałem kogoś, kto by mnie przytrzymał trochę na powierzchni, i ona mi pomogła. Od tego czasu jesteśmy blisko, ale staram się nie nadużywać ani nie eksploatować tej więzi. Ona ma bardzo nieortodoksyjne podejście do życia, olbrzymią empatię i prawdziwie ludzkie spojrzenie. Chociaż jako dzieciak wciskałem ją do tapczanu i sprawdzałem, czy jeszcze oddycha.

A Ty dajesz jej wsparcie?

- Mam nadzieję. Myślę, że jestem jej tak samo oddany jak ona mnie.

Myślisz, że najważniejszy w Twoim życiu był związek z Magdą Cielecką?

- Bardzo ważny. Zresztą nie miałem tych związków w życiu zbyt dużo. Na razie jednak nie mam potrzeby zwierzać się z tego

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji