Artykuły

Uwolnijmy teatr z getta

Rozmowa z Pawłem Konicem, nowym szefem artystycznym Teatru Telewizji

JACEK CIEŚLAK: - Czy rozmawiał pan już z prezesem Janem Dworakiem?

PAWEŁ KONIC: - Nie, ale znam jego wypowiedzi i na tej podstawie buduję moje nadzieje.

- A miał je pan, przychodząc na Woronicza, gdy prezesem był Robert Kwiatkowski, za którego kadencji Teatr Telewizji stracił znaczenie, dobrą godzinę emisji i pieniądze?

- Nie uważam, że stracił znaczenie, choć rzeczywiście wiele utracił. Pozycja Teatru Telewizji zależy przecież w dużym stopniu od tego, jak rozumie się funkcję telewizji publicznej, jak w samej telewizji ustawia się hierarchię celów, do których się dąży. Często używane w TVP, przy różnych okazjach, słowo "misja" w ostatnich latach straciło, moim zdaniem, uchwytny sens i domaga się przemyślenia na nowo.

- Co panu obiecywał odchodzący zarząd, bo nie przyszedł pan chyba zgasić światło?

- Przyszedłem do teatru, na którym się wychowałem, teatru Marczaka-Oborskiego, Hanuszkiewicza, Antczaka, instytucji o randze samoistnej, którą też za czasów Jerzego Koeniga i ostatnio Jacka Wekslera obserwowałem z uwagą. Teatru o wielkiej sile oddziaływania, nieprawdopodobnie bogatych tradycjach, szczycącego się legendą złotego okresu lat 60. i 70; dziś ciągle żywego i ważnego, mającego wiele do zaproponowania widzom w całej Polsce. Ten teatr powinien grać jak najczęściej. Dlatego od początku mojej obecności na Woronicza przekonuję, kogo mogę, że premier Teatru TV musi być więcej, że spektakle poniedziałkowe powinny być pokazywane cztery razy w miesiącu, a nie trzy, jak to się dzieje teraz, najlepiej o ósmej wieczorem. Bo także ta pora współtworzy aurę Teatru Telewizji, widzowie stanowczo domagają się jej przywrócenia.

- Czy potwierdzają to badania oglądalności?

- Opieram się na wielu rozmowach i opiniach, badania tzw. oglądalności poszczególnych spektakli dotyczą pory obecnej, czyli godziny 21 z minutami. Boli mnie też nocna pora emisji Studia Teatralnego Dwójki i, jeszcze bardziej, brak nowych przedstawień telewizyjnego teatru dla dzieci. Nie mam wpływu na zmianę ramówki, ale mam nadzieję, że będzie ona przedmiotem dyskusji nowego zarządu. Obecnie w telewizji istnieje rodzaj teatralnego getta: nowe spektakle pokazywane są w niedzielę i poniedziałek. Przez resztę tygodnia - z wyjątkiem powtórzeń w TV Polonia i powtórkowych przedstawień dla dzieci - teatru nie ma na antenie.

- Czy pokazywanie "Sensacji XX wieku" w paśmie teatralnym nie jest robieniem widzom wody z mózgu?

- Ta seria ma swoich zwolenników, ale wydaje mi się, że przyzwyczajenie do poniedziałkowego teatru ma też niebagatelne znaczenie.

- Co pan sądzi o filmowej konwencji ostatnich produkcji teatralnych?

- Nie jestem jej z założenia przeciwny, mam w pamięci kilka świetnych spektakli utrzymanych w tej formie, także w konwencji reportażu, jak na przykład znakomity "Bigda idzie!" Andrzeja Wajdy, choć nie sądzę, że jest ona odpowiednia w każdym przypadku. Moim zdaniem teatr traci na wyrazistości, rozmywa się gatunkowo w wyniku formalnych flirtów z innymi rodzajami widowisk telewizyjnych, np. kabaretem, stand-up comedy czy tzw. operą mydlaną. Zwłaszcza jeśli nie chodzi o pastisz ani o świadome przetworzenie, ale o chęć sprostania gustom widza wychowanego w duchu telewizji komercyjnej. Wysokie wyniki oglądalności nie mogą być w tym przypadku argumentem. Traktuję je zresztą zawsze z pewnym z dystansem, a tak pojętego "nowoczesnego" teatru w telewizji nie popieram.

- A jaką formę uważa pan za najlepszą?

- Nie ma jednego, obowiązującego kanonu. Za, by tak rzec, absolutne punkty odniesienia służą mi m.in. takie przedstawienia, jak "Mistrz" Jerzego Antczaka, "Opowieści Hollywoodu" Kazimierza Kutza czy "Rewizor" Jerzego Gruzy. Spośród spektakli z ostatniego czasu zaciekawił mnie "Wampir" Macieja Dejczera, wcześniej "Edward II" Macieja Prusa i jeszcze niegotowy, nagrany w Kopalni Soli w Wieliczce "Hamlet" Łukasza Barczyka. Tak się składa, że twórcy tych widowisk nie ukrywają, iż tworzą teatr. W ich spektaklach nie dominuje filmowo pojęty realizm. Ważniejsza jest przenośnia, magia miejsca. Poetyckość i niedomówienie są częścią tradycji, z której wyrósł telewizyjny teatr. Ta tradycja jest mi bliska. Sądzę, że warto, by Teatr Telewizji, w takiej mierze, w jakiej jest to możliwe, pozostał teatrem. Ale wybór formy i konwencji zawsze ostatecznie należy do twórców.

- Jakiego rodzaju spektakle cieszyły się ostatnio największą popularnością?

- Mogę mówić o ostatnim roku. Na największą widownię mogły liczyć spektakle bliskie rzeczywistości, ostre, w sposób karykaturalny przedstawiające świat polityki i mediów, albo po prostu komediowe. To jest ważna wskazówka. I zamierzam z niej skorzystać. Chciałbym też, żeby Teatr TV nadal mówił do widzów z pomocą nowej polskiej i obcej dramaturgii, ale, żeby się do niej nie ograniczał. Postaram się zadbać o równowagę między spektaklami, które ukazują nas samych, dzisiaj, z bliska, a perspektywą, w jakiej naszą rzeczywistość warto niekiedy widzieć, by uchwycić jej głębszy sens, a tę zapewnia stara mądra literatura, czyli klasyka.

Będę chciał uporządkować repertuar. Myślę o utworzeniu pasma "Klasyka żywa" z utworami wielkiego repertuaru w nowych interpretacjach albo przekładach. Jedną z pierwszych prób będzie "Intryga i miłość" w reżyserii Macieja Prusa, w powstającym właśnie tłumaczeniu Moniki Muskały. Druga scena, o roboczej nazwie "Wokół nas", mówiłaby o współczesności, ale nie pozostawała też głucha na jej rodowody Warto zachować formułę Teatralnego Studia Dwójki jako miejsca poszukiwań formalnych, odważnego myślenia o rzeczywistości i teatrze, gdzie nie wolno unikać kontrowersyjnych tematów. Osobne pasmo tworzyłby "Teatr wspomnień" prezentujący spektakle sprzed wielu lat, w tym tzw. Kobry, przypominający kreacje znakomitych, czasem nieżyjących już aktorów.

Powstanie być może osobna "Scena komedii". Nie zabraknie telewizyjnych przeniesień i przetworzeń spektakli teatralnych. Widzowie z mniejszych miejscowości powinni dzięki temu więcej wiedzieć o najciekawszych wydarzeniach teatralnych w kraju. Rozmawiamy m.in. z Maciejem Englertem o przeniesieniu "Wniebowstąpienia" z Teatru Współczesnego, ze Zbigniewem Brzozą i Agnieszką Lipiec-Wróblewską o pokazaniu "Tamy" z warszawskiego Teatru Studio, z Mikołajem Grabowskim o "Operze mleczanej" ze Starego Teatru. Złożyłem też propozycje współpracy Grzegorzowi Jarzynie i Krzysztofowi Warlikowskiemu. Do współpracy, obok doświadczonych twórców, będę też zapraszał młodsze pokolenie. Spośród reżyserów w najbliższym czasie: Łukasza Kosa, Piotra Kruszczyńskiego i Jana Klatę.

- Będzie pan zamawiał sztuki współczesne?

- Chcemy już niedługo ogłosić kolejną edycję konkursu dramaturgicznego, ale będzie to konkurs zamknięty, bo myślę, że nadszedł czas selekcjonowania tekstów. Ostatnio powstaje ich wiele, ale spora część ma charakter jedynie szkiców. Interesują mnie sztuki z kręgu takich autorów, jak Michał Walczak, Lidia Amejko, Paweł Sala, Krzysztof Bizio czy Jerzy Łukosz. Chcę trzymać się zasady, że Teatr Telewizji nie jest teatrem dla mas, lecz dla ludzi inteligentnych.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji