Artykuły

Ferdynand i Domicela

- Wiek nie ten, siły nie te, sprawność szwankuje, słuch coraz gorszy. Tylko miłość pozostała - zamyśla się pan Ferdynad. Zaraz jednak dodaje: - Choć i miłość nie taka jak w młodości. Jestem dziś najstarszym żyjącym aktorem SPATiF-u - mówi o sobie pan Ferdynand Kijak-Solowski.

Powoli wchodzi do kuchni i lekko pochylony cierpliwie czeka, aż woda w czajniku zacznie wrzeć. - Domicela lubi ciepłą herbatę, taką domową, słodką. A w ZOL-u na podwieczorek wszystko jest zimne i chyba oszczędzają na cukrze. Nie smakuje jej tam herbata. Dlatego zawożę jej taką, jak lubi - tłumaczy pan Ferdynand.

W listopadzie skończył 90 lat.

Herbatę nalewa do termosu i tak ją wiezie do Zakładu Opiekuńczo-Leczniczego w Nowej Hucie. Tak już prawie od dwóch lat. Ubiera się, schodzi z czwartego piętra kamienicy. 61 schodów. Co kilka musi odpocząć. Potem na przystanek. Z mieszkania na Kazimierzu do Nowej Huty jedzie 57 minut. A potem jeszcze 20 minut piechotą. I tak codziennie. Z mieszkania do ZOL-u. Z zakładu z powrotem do domu. Zawsze z gorącą herbatą.

Figurka

Niewielkie mieszkanie na Kazimierzu. Na ścianach wiszą obrazy namalowane przez dawnych przyjaciół pana Ferdynanda. Czarno-białe zdjęcia z czasów młodości. Niemal wszystkie ze sceny dzisiejszego teatru Bagatela. - Jestem dziś najstarszym żyjącym aktorem SPATiF-u [Stowarzyszenia Polskich Artystów Teatru i Filmu - red.] - mówi o sobie pan Ferdynand.

Na podłodze książki. Mnóstwo albumów. Stare radio przy łóżku. Na stole uschnięte kwiaty. Ale to tylko dodatek do tego, co w domu najważniejsze - ludowych rzeźb, figurek, obrazków. Jest ich kilkaset, może nawet tysiąc. Albo jeszcze więcej. Ile dokładnie? Nie wiadomo. Pan Ferdynand kolekcjonuje je od dzieciństwa. Patrzą na nas z półek, z komody, z szaf, parapetów, ścian, podłogi. Radosne, złowrogie, pogrążone w zadumie albo w błogim uśmiechu, smutne, tajemnicze. Śmieją się, płaczą, grymaszą, kłócą. Kolorowe i ascetyczne.

- Wyszły z rąk ludzi, którzy umieli patrzeć, słuchać - mówi aktor.

Każda z rzeźb ma swoją historię. Ta, która najbardziej zapadła w pamięć panu Ferdynandowi, to spotkanie z Jędrzejem Wowro, najwybitniejszym twórcą sztuki ludowej. - Widziałem go na odpuście w Kalwarii Zebrzydowskiej. Miałem 12 lat, i to wtedy zaraziłem się miłością do sztuki ludowej i szopek krakowskich. Mój tata zbierał figurki i chciał od niego jakąś kupić. Wowro stał zmoczony pod dachem przy straganie. Ojciec kupił od niego malowane drewniane ptaszki, a ja zrobiłem zdjęcie. Zawsze nosiłem przy sobie mały aparacik.

Po latach zdjęcie trafiło do Muzeum Etnograficznego w Krakowie i jest jedną z niewielu zachowanych fotografii Wowry.

W młodości pan Ferdynand nieraz wsiadał do autobusu i jeździł po zakątkach Polski, by odwiedzać ludowych rzeźbiarzy. Spotkał ich ponad 250, wśród nich Nikifora, Józefa Piłata, Józefa Janosa... Bardzo chciał jeszcze raz zobaczyć Wowrę, ale nie zdążył przed jego śmiercią. - Wyszukiwałem tych artystów, rozmawiałem z nimi, namawiałem do rzeźbienia, kupowałem ich dzieła. Wiele figurek, które mam, jest wynikiem tych naszych spotkań - rozgląda się po pokoju pan Ferdynand.

Jego kolekcja była prezentowana w Muzeum Etnograficznym, a jej zdjęcia zapełniały strony książek poświęconych sztuce ludowej. Pan Ferdynand też rysował, malował, wycinał, kleił... W 1945 roku zdobył pierwsze miejsce w konkursie szopek krakowskich. - Wielu ludzi nie rozumie mojej pasji - wyznaje. - Ale w tych rzeźbach, figurkach jest coś szczerego, bezpośredniego, a jednocześnie tajemniczego. Jest w nich to, czego brakuje wielu ludziom. No i dzięki nim, gdy żona jest daleko, nie czuję się taki samotny.

Dom

Na fotografii sprzed lat Domicela przypomina Agnieszkę Osiecką. Tańczyła wtedy w operetce. - Ładna była. Poznałem ją przez kolegę. Mój przyjaciel jeździł do swojej sympatii, która była jej koleżanką. Kiedyś zabrał mnie na wycieczkę i poznałem Domicelę. Mój przyjaciel rozstał się ze swoją sympatią. A ja z Domicelą staliśmy się nierozłączni - wspomina pan Ferdynand.

Pobrali się. Pan Ferdynand debiutował na deskach ówczesnego Teatru Młodego Widza, czyli dzisiejszego teatru Bagatela. Urodziła im się córka.

- Przez 60 lat odgrywałem Świętego Mikołaja na różnych przedstawieniach i jasełkach w szkołach i przedszkolach. Gdy moja córka była już dorosła, zabierałem ją i swojego brata. Ja byłem Mikołajem, córka aniołem, a brat diabłem - opowiada.

Potem na świat przyszła wnuczka, a pięć lat temu prawnuczek. Mikołaj! Zdjęcia całej rodziny stoją na komodzie. Na ścianie w pokoju wiszą dziecięce obrazki, w kącie porozrzucane zabawki. - Mikołaj to największy skarb. Siada na kolanach, tuli się, patrzy mi głęboko w oczy i opowiada swoje historie - rozczula się pan Ferdynand. - Lubię, jak wnuczka z Mikołajem do mnie przychodzą. Zwłaszcza teraz, gdy jestem sam. Dom ożywa.

Wypadek

Dokładnie pamięta dzień, w którym żona trafiła do szpitala. - Przyszedłem ze spaceru. Domicela drzemała, więc poszedłem do drugiego pokoiku. Przysypiałem, gdy nagle obudził mnie jej przeraźliwy krzyk. Domicela wstała i poślizgnęła się. Upadła, rozbiła głowę i złamała biodro. Próbowałem ją podnieść. Ale już nie wstała. Leży do dziś.

Najpierw był szpital na Kopernika. Potem lekarze zadecydowali, że 88-letnią kobietą trzeba przewieźć do Zakładu Opiekuńczo-Leczniczego. - Pojechałem ją odwiedzić do szpitala, ale jej już nie było. I tak zaczęły się moje wędrówki do ZOL-u. Dzielę swoje życie między nasz dom rodzinny a zakład. Chciałbym, żeby była w domu, ale nie dam rady sam się nią zajmować. Wiek nie ten, siły nie te, sprawność szwankuje, słuch coraz gorszy. Tylko miłość pozostała - mówi z zadumą. Zaraz jednak dodaje: - Choć i miłość nie taka, jak w młodości. To chyba bardziej przyzwyczajenie, troska, współczucie...

Kobiety tak mają

- W człowieku jest coś takiego, że najpierw się zakochuje, ale potem ten stan się kończy. I bardziej nas trzyma przy sobie spokój, przyzwyczajenie do drugiej osoby. U mnie ono jest silne. Ale to nie jest obojętność. Jakby była obojętność, toby pewnie było gorzej. A ja się staram nie być obojętny - mówi z przekonaniem. - Czasem, gdy przyjeżdżam do Domiceli, ona śpi. Nie budzę jej. Siadam obok łóżka i czekam, aż otworzy oczy. Jak śpi, to ma taką smutną minę, rozżaloną. Myślę, że to z powodu samotności. Ale jak się przebudzi i mnie zobaczy, to wtedy zaczyna się uśmiechać. I ja właśnie po to do niej jeżdżę, żeby ona się jak najczęściej uśmiechała.

Dlatego codziennie rano wstaje i zaparza gorącą herbatę w termosie. - Wszystko mam zaplanowane, żeby herbata nie była zimna. Najgorzej jest w zimie, jak jest mróz. Zanim dojeżdżam do Domiceli, to herbata wystygnie. Kładę ją wtedy na kaloryferze i czekam, aż się znowu ociepli - tłumaczy.

Czasem nogi odmawiają posłuszeństwa, bolą, zwłaszcza prawa stopa. Ale i na to znalazł rozwiązanie. - Boli mnie kość śródstopia. Kilka lat temu lekarz powiedział, że niedługo noga będzie się nadawała do amputacji. Ale ja powiedziałem, że nie ma mowy. Wytrzymałem tyle lat, to wytrzymam do śmierci - nie ma wątpliwości.

Żeby noga mniej bolała, pan Ferdynand powoli chodzi na przechylonej na zewnątrz stopie. Wtedy kości nie uderzają o ziemię. Noga mniej boli, da się chodzić. - Już się przyzwyczaiłem. Wolę tak, niż bez nogi. No bo jak bym bez tej nogi jeździł do Domiceli? - zastanawia się.

Nie lubi się nad sobą rozczulać. Żartuje, że zostawia to kobietom. Jego żona dzieli pokój w ZOL-u z inną panią. - Tamta czasem sobie popłacze, chyba czuje się samotna... Kobiety w ogóle tak mają, że ciężej znoszą starość, niedołężność - podsumowuje.

Na początku, gdy Domicela trafiła do ZOL-u, lekarze próbowali ją stawiać przy balkoniku, żeby choć trochę samodzielnie chodziła. Nie udało się. Ból nogi był zbyt silny. - Ja wiem, że ona cierpi, że jej smutno. I pewnie nieraz sobie z tą drugą panią ponarzekają, popłaczą. Nie umiem na to zaradzić. Mogę przywieźć herbatę, potrzymać za rękę, porozmawiać...

W Swoszowym Domu

Rozmowa schodzi na teatr i pan Ferdynand Kijak-Solowski znów się ożywia. Prostuje plecy, oczy zaczynają mu błyszczeć, głos tężeje. Trudno uwierzyć, że ma ponad 90 lat. - Sztukę i teatr mam w sercu - oświadcza z mocą.

Zagrał w ponad 120 sztukach. Pierwsze jego doświadczenia to szkolne kółko teatralne, w czasie wojny występował w podziemnych teatrzykach. Potem były role w "Awanturach w Chioggi" Carla Goldoniego, "Królu Maciusiu I" Janusza Korczaka, "Księciu i żebraku" Marca Twaina, "Nawojce" Hanny Januszewskiej, "Moście" Jerzego Szaniawskiego, "Dożywociu" Aleksandra Fredry, "Panu Twardowskim" Ireny Szczepańskiej.

Najbardziej podziwiał Ludwika Solskiego. - Doskonała technika, wyczucie roli, emocje. Mogłem go oglądać godzinami - tłumaczy. Zagrał trzy postacie, w które wcześniej wcielał się jego Mistrz. - Gdy graliśmy "Warszawiankę" Stanisława Wyspiańskiego, poprosiłem, żebym mógł zagrać Starego Wiarusa. Chciałem w tej roli oddać hołd Solskiemu, ucharakteryzowałem się specjalnie i zagrałem tak jak on.

Wspomnienia z czasów teatralnych Ferdynand Kijak-Solowski chowa w grubych albumach. Zdjęcia ze sztuk, afisze, zapowiedzi, recenzje. Wszystko podpisane - daty, nazwiska. Każde zdjęcie ma swoją historię, anegdotę, żart.

- O, tu na przykład gram Łatkę w "Dożywociu" Fredry - pokazuje. Ale najczęściej wspomina rolę Jakuba w sztuce reżyserowanej przez Iwo Galla "W Swoszowym Domu". - Gram tam sługę Wita Stwosza - wyciąga zdjęcie i recenzję sztuki. Recenzja pełna jest pochwał. - Podkreśliłem to, co autor napisał o mnie, bo to był jeden z najmilszych momentów mojego życia, gdy przeczytałem o sobie, że stworzyłem najlepszą kreację.

Zawiesza głos, przekłada karty albumu. - Wie pani, co dziś łączy większość tych zdjęć? Prawie wszyscy ich bohaterowie już odeszli. Zostałem ja. W pustym mieszkaniu...

Znów przez chwilę milczy. - Ale niech pani nie myśli, że narzekam. Nie lubię narzekać. Bo na co? Głowa sprawna. W miarę. Wolno, ale chodzę. Gdy idę do Domiceli, patrzę na ludzi, którzy leżą w ZOL-u. Dużo młodsi ode mnie. Po drodze mijam tablicę z nekrologami. Codziennie umiera kilka osób. Mają 40, 50, 60 lat. Ja żyję 90 lat. Czego mogę chcieć więcej?

x x x

Pan Ferdynand patrzy na zegarek. Zbliża się południe. Powoli przechodzi do kuchni. Nastawia wodę na herbatę dla Domiceli. Taką jak lubi - gorącą i słodką.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji