Artykuły

Zemsta w Szczecinie, czyli Strauss ujarzmiony

"Zemsta Nietoperza" w reż. Jitki Stokalskiej w Operze na Zamku w Szczecinie. Pisze Kinga Cieśluk w Teatraliach.

"Zamysł reżyserki Jitki Stokalskiej powiódł się doskonale - odegrana przez artystów Opery na Zamku "Zemsta nietoperza" Johanna Straussa zręcznie wkradła się do nadodrzańskiej rzeczywistości. Orkiestra pod batutą Norberta Twórczyńskiego (18 stycznia obronił dyplom) kusiła i czarowała w równej mierze, co wydobywające się zza kotary delikatne, niebieskie światło. Nad wejściem do hali krążyły tego dnia mewy, co miało symboliczny, choć przypadkowy charakter. Wszystko bowiem - białe ptaki, błękitne oświetlenie, nawet spowijająca ulicę Energetyków woń czekolady z pobliskiej fabryki - zacierało granicę między operetką jako sztuką elitarną a codziennym życiem."

Prolog wygłoszono zatem i do publiczności, i do aktora ubranego w casualowym stylu, tak nieodpowiednim dla inscenizacji. Oczywiście pod warunkiem, że daliśmy się oszukać złudzeniu i zapomnieliśmy, że opera to również teatr. Nastąpiło odsłonięcie kurtyny. W pierwszym z trzech aktów wabiony chęcią odwetu na przyjacielu Gabriel von Eisenstein (w tej roli Bartłomiej Misiuda) planuje udział w balu. Wyjawienie powodu tytułowej zemsty przenosi pierwotną akcję libretta z Wiednia do Szczecina. Doktor Falke (Tomasz Łuczak), opowiadający o pozostawieniu go samego "w kostiumie nietoperza po środku Niebuszewa", wywołuje salwę śmiechu, zagłuszającą baryton obu artystów. Jednocześnie śledzimy Adeli (Ewa Majcherczyk), służącej o wielkich aspiracjach, ubolewającej nad faktem, że urodziła się pokojówką, oraz kochliwej Rozalindy (Joanna Tylkowska), żony Gabriela. Sopran obu pań okazuje się na scenie równie zabawny, co taniec Einsteina. Niebagatelną rolę odgrywa również Frank (Piotr Kędziora), dyrektor więzienia, który mimiką przypomina Johna Cleese'a z czasów popularnego Monty Pythona. To zapewne przypadek, ale bardzo dowcipny.

Wszyscy wymienieni wyruszają w drugim akcie na przyjęcie do księcia Orlofsky'ego (Michał Sławecki), śpiewającego sopranem i kreującego się na nieco zblazowanego i zagubionego mężczyznę. Obowiązujące na balu stroje pozwalają bohaterom ukryć prawdziwą tożsamość. I tak Rozalinda staje się węgierską księżną, panowie zaś francuskimi markizami. Adela udaje sytuowaną wyżej damę, mającą nadzieję znaleźć protektora. Podejrzliwość Eisensteina, czy owa dama jest Olgą, czy jednak pokojówką, dochodzi do głosu w absurdalnej partii: "pani Olgo, tylko jedno pytanie, czy pani zawsze była Olgą?". Sam jednak, jako markiz Renard, zmuszony jest ukrywać prawdziwą tożsamość. Na pytanie, czy jest żonaty, odpowiada: "tutaj nie, w domu - bardzo". I rusza w wir zabaw. Spowite w złote stroje tancerki zdają się odzwierciedlać jego ukryte żądze.

Orkiestra, będąca dotąd tłem wydarzeń, rozbrzmiewa pełną piersią we wspaniałym czardaszu Rozalindy, która tańcem manifestuje swoje pochodzenie z krainy tokaju. Wszyscy upijają się winem w myśl zasady: "chacun son got", czyli "każdy według gustu".

Do gustu publiczności przypadł niewątpliwie również występ Pawła Wdówki, solisty baletu. To popis podwójny, bo i przed gośćmi księcia Orlofsky'ego, i przed widzami opery. Pełen erotyzmu i skupienia, spowalniający tempo libretta i przenoszący akt drugi w baśniową krainę, w której wszystko staje się możliwe i dozwolone. Gabriel uwodzi Rozalindę, która nie rozpoznaje go pod przebraniem; zaprzyjaźnia się z udającym drugiego markiza Frankiem. Obaj fałszywi arystokraci, nieznający francuskiego, witają się pojedynczymi słowami, wśród których kilkakrotnie przewija się bon ton. W osobliwej odmianie savoir-vivre'u panuje zasada: "szczęśliwy, kto zapomina o tym, czego już się nie da zmienić". Przez chwilę nie pamięta się więc, że korzystający z uciech Eisenstein powinien odbywać właśnie karę ośmiu dni aresztu; ani o tym, że jego żona nie żałuje kochanka Alfreda (Paweł Wolski), który trafił do więzienia zamiast jej męża.

W akcie trzecim barwne dekoracje posiadłości Orlofsky'ego zastąpiono zimnymi murami więzienia. Tu najważniejszą rolę odgrywa tyleż dowcipny, co pijany strażnik Frosch (Wiesław Łągiewka). Rubaszny humor i ruch sceniczny zbliżają go do postaci Arlekina, charakterystycznej dla komedii dell'arte. Podczas gdy wszyscy soliści jawią się jako histrioni przerysowani na potrzeby operetki, Frosch - obsadzony przez aktora Teatru Polskiego w Szczecinie - staje się bliższy publiczności nieobcującej na co dzień z klasyczną wokalistyką. Czarny humor postaci objawia się przede wszystkim w wypowiadanej przez nią kwestii: "jąka się. () Niech pan spokojnie powie, a potem się jąka". Cała rola Łągiewki pomaga wyobraźni zejść ze sceny na ponure, wilgotne ulice Niebuszewa, gdzie przecież znalazł się przedtem Falke w kostiumie nietoperza. W tym też stroju Łuczak puszcza publiczności oko.

Można niestety słyszeć dochodzące z widowni narzekania na fatalną akustykę; są to jednak drobne niedociągnięcia techniczne, ginące wraz z końcem arii. Kiedy w orkiestronie cichnie muzyka, a na scenie pozostaje kłaniający się przed zasłużonymi oklaskami zespół Opery, z niebywale skromnym dyrygentem Norbertem Twórczyńskim na czele, odczuwa się wzruszenie i potrzebę ponownego kontaktu z operetką, "chacun son got!".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji