Artykuły

Mrożek raz...

PYTANIE podstawowe można sformułować tak: czy Dejmek, wystawiając "Tango" wiosną '90 kierował się potrzebą chwili i potraktował je jako materiał do rozmowy z widownią, czy też zrobił je, by wziąć udział w wielkiej "mrożkojadzie" (festiwal Mrożka), jaka szykuje się w ostatnich dwóch tygodniach czerwca w Krakowie.

Jeżeli realizacja wyniknęła z ciśnienia wydarzeń to - oczywiście - najbardziej bulwersującą kwestią pozostaje rozstrzygnięcie, kim jest teraz Edek - prostak, ale "swój chłop", który po niewczesnych inteligenckich przepychankach, bierze wszystkich za mordę? Natomiast jeżeli wystawienie Mrożka jest niejako okazjonalne, to dziękuję, nie mam pytań - czcimy współczesnego klasyka. Inaczej mówiąc - Mrożek na gorąco czy na zimno?

Intencji reżysera trudno z przedstawienia dociec, jako że Dejmek podał nam Mrożka "po Bożemu", pozostawiając widzów własnym domysłom, wynikającym głównie z... samopoczucia. I tak, jeżeli jesteśmy i czujemy się wreszcie we własnym domu, to Mrożka traktujemy trochę jak... Fredrę - zabawny, ale trąci myszką. Natomiast jeżeli nie jest to już nasz dom albo nagle okazało się, że znaleźliśmy się nie w tym domu - Mrożek brzmi aktualnie. Publiczność premierowa często chichotała, można więc przypuszczać, że obecni czuli się u siebie.

Inną kwestią, która wielu intrygowała przed premierą, było pytanie, czy Dejmek zdystansuje Axera i jego głośny spektakl we "Współczesnym" w 1965 r. Nie zdystansował. Tamto było objawieniem, to jest poprawne.

OBSERWUJĄC przedstawienie Dejmka można było odnieść wrażenie, że kompletując obsadę przykazał reżyser paniom - grać siebie, panom - grać dobrze. Zwłaszcza ta pierwsza decyzja dodała spektaklowi pikanterii. Zachwycająca jest (szczególnie w dwóch pierwszych aktach) Kalina Jędrusik-Dygat w roli nie najmłodszej przecież, ale ponętnej i pozbawionej pruderii Eleonory; na miejscu - Nina Andrycz w roli babci Eugenii. Z panami bywa różnie. Z kwadransa na kwadrans lepszy jest Zdzisław Mrożewski, z godnością dźwigający konformizm wuja Eugeniusza. Jana Matyjaszkiewicza (Stomil) z początku niezbyt widać: dopiero brawurowo rozegrana w II akcie rozmowa z Arturem rozgrzewa widownię. Nie wypada z roli, choć - niestety - nie bryluje Damian Damięcki (Artur). Te wahania w grze aktorskiej - pomiędzy świetnie a poprawnie - miały jednak swoje konsekwencje. Aktorsko najsłabiej wypadł na premierze akt III. Finał nie miał więc wystarczającej siły i wypadł nijako.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji