Artykuły

Dr Frankenstein, chciwi grabarze i morderczy stwór

Mary Shelley, autorka powieści "Fran­kenstein czy współczesny Pro­meteusz", urodzona pod koniec XVIII wieku, a zmarła w poło­wie XIX wieku angielska pi­sarka, raczej nie gościła w Ząb­kowicach Śląskich. Ale to nie jest istotne, skoro dawniejsze miasto Frankenstein, dziś Ząb­kowice Śląskie, pławi się w bla­sku sławy potwora. - Pierwsze pytanie wielu turystów brzmi: "Czy tu naprawdę mieszkał Frankenstein?" - śmieje się Dorota Wrona, ku­stosz ząbkowickiego Laborato­rium Frankensteina. Turystom szybko rzedną miny, kiedy za­mykają się za nimi drzwi i roz­brzmiewa przerażająca muzyka Macieja Flanka. Do tego docho­dzą jeszcze efekty specjalne: dźwięk tłuczonego szkła, szelest papieru i... zawał serca mamy jak w banku.

Skąd nazwa miasta? Lokował je Henryk Probus, a nazwa "civitas Frankenstein" została znaleziona w dokumencie z 1280 roku. Prawdopodobnie nazwa łączyła fragmenty nazw osad: Frankenberg (Przyłęk) i Lowenstein (Kozieniec).

Związki Ząbkowic z potwo­rem oczywiście istnieją. "Że jest w tym ziarno prawdy, świadczy pewne zdarzenie, które miało miejsce w Ząbkowicach na po­czątku 1606 r. 17 stycznia tego roku wybuchła zaraza moro­wego powietrza, czyli dżumy, która objęła swoim zasięgiem całe miasto i przedmieścia. Nie byłoby w tym nic szczególnego, bowiem epidemie wybuchały w tych czasach dość często, gdyby nie jej skala. W jej wyniku zmarło łącznie 2061 osób, w tym 1503 osoby dorosłe i 558 dzieci, czyli ponad 1/3 mieszkańców ówczesnego miasta! Przyczyną zarazy, jak się później okazało, była zbrodnicza i rabunkowa działalność szajki miejscowych grabarzy i ich pomocników. W najstarszej zachowanej kro­nice miasta "Annales Francostenenses" (1655), autorstwa bur­mistrza Ząbkowic Marcina Koblitza, znajduje się relacja z tego wydarzenia: "10 września 1606 roku aresztowano dwóch ząbkowickich grabarzy - Wac­ława Forstera, który pracował

w zawodzie od 28 lat i jego po­mocnika Jerzego Freidigera po­chodzącego ze Strzegomia, z po­wodu mieszania i preparowania trucizn. Obaj zostali wydani przez parobka Forstera (...). Po­czątkowo lekarze traktowali całą sprawę jako przesąd, lecz zmie­nili zdanie po przeprowadzeniu rewizji domu aresztowanego Forstera, gdzie znaleziono wiele pojemników z trującym prosz­kiem, wytwarzanym - jak się można domyślić - ze zwłok ludzkich. Działalność tej zbrod­niczej szajki opisał i rysunkami przedstawił drukarz i wydawca Jerzy Kress w gazecie "Newe Zeyttung" wydanej w Augsburgu w końcu 1606 roku. Czy­tamy tam między innymi: "W mieście Frankenstein na Ślą­sku pojmano ośmiu grabarzy, wśród nich sześciu mężczyzn i dwie kobiety (według Annales Francostenenses pięciu męż­czyzn i trzy kobiety). Ci po tortu­rach w śledztwie zeznali, że spo­rządzali zatruty proszek i tenże kilka razy w domach rozsypy­wali, progi, kołatki i klamki u drzwi smarowali, przez co wielu ludzi zatruło się i poumie­rało. Poza tym w domach skradli wiele pieniędzy, a także obdzie­rali trupy, zabierając im opończe. Rozcinali także brzemienne ko­biety i wyjmowali z nich płody, a serca małych dzieci zjadali na surowo" - czytamy na ząbkowickiej stronie frankenstein.pl.

- Wiktor Frankenstein jest twórcą potwora, a nie potwo­rem! - napomina z mocą dr Bo­gusław Bednarek z Uniwersy­tetu Wrocławskiego, adiunkt w Zakładzie Historii Dawnej Li­teratury Polskiej. - Z czasem wy­kreowane przezeń stworzenie też zaczęto określać mianem Frankensteina - dodaje. - W powieści Shelley opublikowanej w 1818 roku jest bardzo wyraźnie powiedziane, że Frankenstein jest uczonym owładniętym wielką ambicją - tłumaczy Bo­gusław Bednarek.

- To był pierwszy w historii horror z morałem - dodaje Do­rota Wrona.

Jaką funkcję edukacyjną, a nie tylko przerażającą dla współ­czesnych może mieć historia Wiktora Frankensteina? - Fran­kenstein jest uczonym owład­niętym wielką ambicją. Najpierw czytywał mistyków, ezoteryków, potem zajął się naukami przyrodniczymi. I doszedł do wnio­sku, że potrafi tchnąć życie w materię - opowiada Bogusław Bednarek. - W jego przypadku była to materia somatyczna, skonstruował istotę z trupów, kości, mięsa ludzkiego, wyjętego z grobów, kostnic, prosektoriów - dodaje. Dr Bednarek podkreśla, że Frankenstein nie jest współ­czesnym Prometeuszem, jak su­geruje tytuł powieści. - Prome­teusz był bohaterem, dobro­czyńcą ludzkości. Dbał o stworzone przez siebie byty, edukował je, wykradł Zeusowi ogień, za co zapłacił ogromną cenę - twierdzi. - Prometeizm to cierpienie za kogoś bądź w imię czegoś. A Frankenstein, umysł wysokiej klasy i wybitny uczony, kiedy stworzył coś rewolucyj­nego, zachował się jak niedoro­stek, nie biorąc za stworzenie odpowiedzialności - twierdzi.

- Ten nieszczęsny stwór, zwany niesłusznie Frankensteinem, zo­stał odrzucony, osamotniony. Na pierwszy rzut oka został wy­posażony w cechy dobrego dzi­kusa, którego należało tylko przytulić, dać mu edukację, oto­czyć miłością i kontynuować dzieło kreacji. A Frankenstein tego nie zrobił, zniszczył nawet partnerkę, którą stworzył na prośbę swego dziecka - dodaje.

To nie mogło skończyć się do­brze. - Potwór może się obrażać na swego stwórcę, ale nie powi­nien reagować tak, jak reaguje, czyli serią morderstw - zauważa dr Bednarek. - Morduje ludzi z najbliższego otoczenia Fran­kensteina, żeby ten poczuł ból taki, jaki on odczuwa. Reakcja na osamotnienie nie jest na miarę oszlifowania intelektualnego, ja­kim dzięki Mary Shelley został obdarowany, bo przecież czyta Goethego i Miltona - dodaje.

Dr Bednarek uważa, że z po­wieści nie wynika, że Frankenstein zrobił źle, stwarzając istotę człekopodobną, ale zatrzymując się w pół kroku. - Jest tu motyw szalonego uczonego, któremu nagle się wydaje, że opanował podstawowe prawa rządzące powstawaniem nowych istot. Uzurpuje sobie moc tradycyjnie przypisywaną Bogu, bo do­meną Boga jest stwarzanie 2: ni­czego, a Frankenstein dyspo­nuje substancją wykreowaną przez Boga lub przez naturę. To kreacja bazująca na zastanych substancjach. Istnieją bariery, za przekraczanie których czło­wiek brać się nie powinien, bo to nie jego domena. Frankenstein został ukarany, całe jego dzieło skończyło się fiaskiem - twierdzi dr Bednarek. Historia Frankensteina może być ostrzeżeniem przed ingerencją w prawa natury.

Wrocławski musical poprze­dzają filmy. Pierwszy powstał w 1910 roku, wyprodukował go Thomas A. Edison. W tym z 1931 roku monstrum zagrał Boris Karloff "wielkie chłopisko ze śladami szwów, przenikliwym spojrzeniem", jak wspomina dr Bednarek. W "Przekleństwie Frankensteina" z 1957 roku Po­twora zagrał Christopher Lee, w horrorze z 1994 roku zaś mon­strum kreował Robert De Niro, a stworzyciela - Kenneth Branagh. Historia Frankensteina nie jest tak bogata w sensy, jak hi­storia Golema, w tradycji żydow­skiej istoty utworzonej z gliny na kształt człowieka. Ta najbar­dziej znana legenda o Golemie mówi o stworzeniu go przez ra­bina Jehudę Low ben Bezalela z Pragi. - Legenda o Golemie wiąże się z wiarą w kreacyjną moc słów hebrajskich. Istnieją przekazy, według których Jahwe stworzył Torę, pisząc ją czarnym ogniem na białym ogniu, a za­glądając do Tory stworzył świat. Święty tekst poprzedza rzeczy­wistość. Określenie Golem jest uwikłane w mistyczne, wielora­kie sensy - uśmiecha się Bogu­sław Bednarek. W Capitolu spektakl wyreżyserował Woj­ciech Kościelniak, Wiktora Fran­kensteina grać będą na zmianę Mariusz Kiljan i Mariusz Ostrow­ski. Muzykę napisał Piotr Dziubek, teksty piosenek Rafał Dziwisz. Premiera odbędzie się 23 listopada w RCTB przy Hali Ludowej, przedpremiera 19 i 20 listopada.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji