Tak, to jest Joyce
"Ulissesa" nie można oczywiście "przedstawić" na scenie tak jak nie można go opowiedzieć, uporządkować ani wtłoczyć w ramy jakiejś koncepcji interpretacyjnej. Tę "Odyseję XX wieku" można tylko "odbywać" - to jest błąkać się w labiryncie smaków, zapachów i dźwięków, przelotnych spostrzeżeń, wspomnień i urwanych myśli. W labiryncie, który Joyce zbudował na ulicach Dublina, by za pomocą misternych aluzji uczynić Dublin labiryntem świata. Po Joyce'owskim świecie można tylko podróżować, wdychać jego woń, postrzegać barwy, podejmować refleksje, które inspiruje, rozwijać je po swojemu.
I można jeszcze odtwarzać wrażenia z tej podróży. Na papierze - albo w cyklu scenicznych obrazów. Nie zważając na chronologię, nie ulegając fałszywej pokusie, by zamknąć "dzieło otwarte".
Molly i Leopold Bloom w dusznej sypialni. Ciasna, obskurna przestrzeń, scena jest na wyciągnięcie ręki. Widzowie siedzą tuż obok małżeńskiego łóżka, w którym Andrzej Blumenfeld wodzi dłonią po ciele partnerki, potem wstaje, smaży nerkę na skwierczącym tłuszczu, siada na sedesie. Monika Niemczyk leniwie przeciąga się w pościeli. Naturalistyczna konwencja drażni uczucia estetyczne, bo w powieści drażni je dojmujący sensualizm, fizjologiczny ekshibicjonizm Joyce'a.
Niebawem jednak przestrzeń spektaklu gwałtownie się rozszerza, pogłębia, konwencja zmienia się w umowną, bardziej pojemną. Zdoła utrwalić atmosferę "jałowego kraju, nagiej pustyni" - krople wody bębnią spływając po niedbale zrzuconych, blaszanych beczkach, odpadach cywilizacji. Konwencja ta zdoła pomieścić obsesje Stefana Dedalusa, intelektualisty, który, przemierza scenę, co krok podnosząc kolejną książkę, którego prześladuje wspomnienie zmarłej Matki, który w pięknych, wizyjnych scenach powraca myślą do surowego, irlandzkiego dzieciństwa. Zdoła wreszcie wyrazić muzyczność onomatopei XI epizodu środkami teatralnymi: Ormond Bar rozbrzmiewa rytmem starannie skomponowanych dźwięków, stukają butelki o ladę, dzwoni kasa.
Trwa podróż w labiryncie Joyce'a, publiczność przenika w głąb tego niezwykłego świata, przenika również dosłownie. Najpierw w nieznośnym zbliżeniu obserwuje tylko jego mały fragment, potem dalszą część, dotychczas niewidoczną. Po przerwie ławki dla widzów stoją już w obrębie przestrzeni scenicznej, gdy minie kolejny antrakt znajdą się w punkcie przeciwległym do tego, w którym ustawiono je na początku. Spektakl zatacza krąg, to jeden z niezliczonych kręgów "Ulissesa". Molly Bloom znów przebywa w sypialni, teraz już bardzo od widzów oddalonej, kończy swój słynny monolog: "...a wtedy on poprosił mnie czy ja tak powiem tak mój kwiecie górski i najpierw objęłam go ramionami tak i przyciągnęłam go w dół ku sobie tak że mógł uczuć moje piersi pachnące tak a serce biło mu jak szalone i tak powiedziałam tak chcę Tak".