Artykuły

Sprawy beznadziejne w Teatrze Polskim

"Wiśniowy sad" w reż. Pawła Łysaka w Teatrze Polskim w Bydgoszczy. Pisze Krzysztof Derdowski w portalu Bydgoszcz24.pl.

Tym razem, 2 lutego, Teatr Polski w Bydgoszczy zaproponował widzom premierę jednej z najlepszych sztuk Antoniego Czechowa "Wiśniowy sad". I było jak to u Czechowa: depresyjnie, sentymentalnie, nostalgicznie i wionęło ze sceny beznadzieją rosyjskiego świata przełomu dziewiętnastego i dwudziestego wieku. A dokładnie, było tak...

Tuż po śmierci Antoniego Czechowa, wielki rosyjski myśliciel, Lew Szestow, pisał o bohaterach twórczości autora "Wiśniowego sadu": - Przed nimi znajduje się wyłącznie beznadziejność, bezwyjściowość, absolutna niemożność jakiegokolwiek czynu. A przecież żyją, nie umierają...

I rzeczywiście, u Czechowa wiele się dzieje, ale nic się nie zdarza, nic się nie odmienia. Od pierwszych chwil zjawiania się na scenie kolejnych bohaterów wiemy, że ich sprawa jest beznadziejna, że będą się wikłali, miotali, ale wiemy też, że się nie wywikłają, że kolejne dni i lata ich życia oplotą ich jeszcze rozleglejszą siecią beznadziejności i bezwyjściowości. Każdy, bez wyjątku, bohater Czechowa, wywodzi z samego siebie swoje zatracenie. Widzowie teatralni znajdują się w sytuacji kogoś, kto ma ochotę, co tam ochotę, przemożną potrzebę, przerwać farsę pozorów i fatalizmu tego, co dzieje się właśnie na scenie. Ależ przestańcie tak beznadziejnie romansować! Ależ przestańcie snuć bezsensowne projekty! Ależ zróbcie coś ze swoim karykaturalnym życiem! A oni, bohaterowie Czechowa, nie potrafią, nie mogą zmienić swego życia. Żyją we własnych mrzonkach, kompleksach, świństwach i baśniach. I widz zostaje oczywiście skonfrontowany z pytaniem, czy aby on sam, siedzący na widowni, taki teraz mądry wobec dramatów prezentowanych na scenie, nie jest aby dokładnie taki sam jak bohaterowie Czechowa? I to pytanie, ta wątpliwość, rzecz jasna niepokoi widza i buduje jego relacje z prezentowanymi postaciami.

W bydgoskim spektaklu znakomicie udało się odtworzyć swoisty klimat rosyjskiej rzeczywistości przełomu dziewiętnastego i dwudziestego wieku. I na szczęście, (co niestety często się zdarza we współczesnych realizacjach klasyki teatralnej) nikomu chyba z realizatorów, nie przyszło do głowy, że jest mądrzejszy, wrażliwszy i inteligentniejszy od Czechowa. Paweł Łysak i jego aktorska drużyna skrupulatnie podążają za myślą i wywodem autora "Trzech sióstr". I to jest znaczna zaleta bydgoskiej realizacji. Żadnego wymądrzania się czy instrumentalnego traktowania Czechowa. Żadnego przekonania, że ja, reżyser, Paweł Łysak, jestem mądrzejszy niż Czechow; że na przykład, ja, Anita Sokołowska wiem więcej o życiu niż dana mi przez Czechowa postać. Idzie się tu uczciwie za tym wielkim rosyjskim dramaturgiem krok w krok. I ta metoda pokazania "Wiśniowego sadu" przez swą prostotę i intelektualną uczciwość daje we wielu segmentach bydgoskiej realizacji rewelacyjne wręcz efekty. Na przykład znakomicie, bez egzaltacji i tak już dziś wyeksploatowanego w polskim teatrze ekshibicjonizmu, udaje się aktorom pokazać jak bohaterowie Czechowa zatracają potencjały swego życiowego powodzenia na rzecz obecnego w ich mentalności fatalizmu i marzycielstwa. I pokazuje się to najczęściej ascetycznymi środkami aktorskimi.

Znakomicie współgra ze znaczną wstrzemięźliwością ekspresji aktorskiej także scenografia. Szeregi drzwi, przez które nieustanie wchodzą i wychodzą aktorzy świetnie odtwarzają "towarzyskość" "Wiśniowego sadu". U Czechowa bowiem, we wszystkich sztukach, dramat ludzi odbywa się pośród obiadowania, wizytowania, karcianych wieczorków, przy kieliszeczku i herbacie - tu się nieustannie, jak w bydgoskim spektaklu, chciałoby się powiedzieć - jak w życiu: wchodzi i wychodzi, ale nigdzie się nie idzie, niczego się nie zmienia. Szkoda zresztą, że w kilku scenach aktorzy rezygnują z powściągliwości i operowania subtelniejszymi środkami wyrazu i jak to bywa często w bydgoskich przedstawieniach lubieżnie się na siebie rzucają, czym w dość prostacki sposób wyrażają namiętność i miłość. Ach, gdyby zagrali namiętności powściągliwiej i budowali erotyczne relacje, bardziej sugerując niż obmacując siebie pospiesznie! Więcej byłoby w tym gry i aktorstwa, no i więcej Czechowa. Ale jak mówię, oprócz pojedynczych scen, właśnie powściągliwość, napięcie budowane z kumulacji przeżyć, a nie ich chaotycznej ekspresji dominuje w bydgoskiej realizacji "Wiśniowego sadu". I dobrze. Na szczęście, bo Czechow żadną miarą nie jest przecież pornograficzny, a dramat ludzi Czechowa zawiera się między innymi w nadmiernej właśnie powściągliwości - jego bohaterowie nie idą ze sobą lekko czy lekkomyślnie do łóżka i stąd też część ich nerwic i fobii.

Czechow jest spadkobiercą i kontynuatorem tych wszystkich dziwolągów dziewiętnastowiecznej literatury rosyjskiej: zagubionych urzędników Gogola, domorosłych Katonów Leskowa, sentymentalnych żołdaków Kuprina, leniwych ziemian Gonczarowa i oczywiście galerii przedrewolucyjnych monstrów Dostojewskiego. I oglądając bydgoską realizację Czechowa, mam wrażenie, że realizatorzy mają tego świadomość i jest to sztuka o końcu pewnej epoki, pewnych marzeń i złudzeń, wielkiej rosyjskiej kultury przełomu dziewiętnastego i dwudziestego wieku. Tak oto na naszych oczach, w bydgoskim przedstawieniu, kończy się świat wrażliwych, chcących dobrze ludzi, w opresyjnym państwie ochrany i niezbyt rozumnych carów. Czechow w całej swojej dojrzalej twórczości (a już na pewno po napisaniu "Nieciekawej historii") zadaje sobie i nam pytanie: - Czy człowiek jest taki zły i głupi, że tak fatalnie biegną jego sprawy, czy też może ustrój, stosunki społeczne, ekonomia decydują o ludzkich klęskach?... Czechow nigdy na tak postawione pytanie nie udziela odpowiedzi, choć nieustannie to pytanie ponawia. Ponawiają je też realizatorzy bydgoskiego "Wiśniowego sadu". I na szczęście, tak jak Czechow, zostawiają odpowiedź widzom.

Na szczęście też nie sugerują jakichś łatwych asocjacji mierzonych we współczesne dylematy. Czy jesteśmy podobni do bohaterów Czechowa, biegając za promocjami w supermarketach, marząc o zmianie samochodu, a może przy okazji też żony? Czy marnujemy życie na urzędniczych posadkach lub dotkliwym bezrobociu i jesteśmy bezradni jak bohaterowie Czechowa? Twórcy bydgoskiego "Wiśniowego sadu" na te pytania oczywiście nie odpowiadają i zdają się jedynie zachęcać - przyjdźcie do teatru i zobaczcie.

A może jakąś odpowiedzią są moje rozmowy, które odbyłem podczas premiery w kuluarach teatru... Co słychać?... Nic, nic, jakiś taki martwy moment... No, czy to nie rozmówka z Czechowa?

I na koniec - jedno zastrzeżenie. Nie da się chyba przekonać bydgoskich widzów, że urocza i młodzieńcza Anita Sokołowska może być matką równie młodzieńczej i uroczej Julii Wyszyńskiej. No, moja wyobraźnia tu zawodzi!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji