Artykuły

Za jego głosem kryła się wielka głębia

Kojarzony przez wielu z rolą majora Bienia w "Psach" Pasikowskiego, obdarzony niezwykłymi przymiotami ALKESANDER BEDNARZ w dorobku miał setki świetnych ról teatralnych i filmowych - zmarły aktor we wspomnieniach przyjaciół i współpracowników.

Kilkaset znakomitych ról filmowych i teatralnych, niezliczone kreacje w Teatrze Polskiego Radia i przy dubbingu filmowym, w tym przy dużych produkcjach Disneya. W minionym roku użyczył swego głosu Sarumanowi w filmie "Hobbit: Niezwykła podróż". A i tak dla wielu Aleksander Bednarz, aktor Teatru im. Stefana Jaracza w Łodzi, pozostanie zapewne bezwzględnym i wyzbytym skrupułów majorem Bieniem z "Psów" Władysława Pasikowskiego. Tymczasem jako aktor obdarzony niezwykłymi przymiotami współpracował z największymi: Agnieszką Holland, Janem Jakubem Kolskim, Krzysztofem Kieślowskim...

- Pamiętam jego znakomite kreacje. Do dziś nie mogę zapomnieć "Krótkiego filmu o zabijaniu" Kieślowskiego, gdzie wcielił się w kata - wspomina Waldemar Modestowicz, ceniony reżyser słuchowisk, reżyser w Teatrze Polskiego Radia. - Ciarki przechodzą mnie, gdy sobie tę rolę przypomnę.

Silna osobowość wsłuchana w innych

- Współpracowaliśmy głównie w radiu, przy spektaklach Teatru Polskiego Radia, ale także przy dubbingu - wspomina Waldemar Modestowicz. - Spotkałem Aleksandra jeszcze podczas moich studiów na Wydziale Radia i Telewizji Uniwersytetu Śląskiego. To był początek lat 80. Część zajęć mieliśmy w krakowskim radiu. Olo zapraszany był na zajęcia z nami.

Jednak do pierwszej poważnej współpracy doszło między nimi w Łodzi, gdzie Modestowicz nagrywał dla Trzeciego Programu Polskiego Radia fragmenty powieści "Laternamagica" Ingmara Bergman i zaprosił do współpracy Bednarza.

- Robił to wspaniale. Tych odcinków było mnóstwo, spotykaliśmy się, poznaliśmy i polubiliśmy - mówi Modestowicz. - Gdy w Szczecinie zrealizowaliśmy słuchowisko na podstawie powieści "Bramy raju" Jerzego Andrzejewskiego wiedziałem, że mam znakomitego, wrażliwego aktora o niezwykłym głosie i nieprawdopodobnych warunkach radiowych.

- Olo był człowiekiem i aktorem, który dawał reżyserom poczucie bezpieczeństwa. To jest wartość nie do przecenienia - wspomina Waldemar Zawodziński, reżyser, scenograf i dyrektor artystyczny Teatru im. S. Jaracza w Łodzi. - Niezwykle odpowiedzialny, lojalny, poważnie traktujący swoją i cudzą pracę. Z jednej strony był bardzo silną osobowością i było to widoczne na scenie, był to aktor o niezwykłej wyrazistości. Nie można było go z kimkolwiek pomylić. Z drugiej strony miał tę mądrość i świadomość, że jest to zawód, gdzie choć rozwija się własną odpowiedzialność, to pracuje i wypowiada się w zespole. Trzeba umieć wysłuchać innych i wejść z nimi w relacje, ale i dać z siebie jak najwięcej do wspólnej kreacji. To jest bardzo trudne dla aktora i nie tak częste, jak można sądzić. Potrafią to nieliczni.

- Ponieważ pracuję też w dubbingu, między innymi przy filmach Disneya, to spotkaliśmy się i na tym polu, przy dużych produkcjach- dodaje Modestowicz. - W "Ratatuj" Aleksander zagrał smakosza i wziętego recenzenta kulinarnego, znawcę francuskiej kuchni. Zrobił to fantastycznie.

O częstej pracy Bednarza w Polskim Radiu decydowały konkretne cechy. Oprócz tych uniwersalnych, właściwych nie tylko aktorom radiowym, Modestowicz wymienia: poczucie tego, co można z głosem zrobić, operowanie dynamiką. Do tego dochodzą cechy "typowe", ale przecież nie tak częste: doskonałe wyczucie partnera, umiejętność prowadzenia dialogu i wspólną z partnerami pracę nad dialogami.

- Fantastyczna dykcja i znakomite warunki fizyczne - mówi Modestowicz. - To sprawdzało się też na scenie. W warszawskim Teatrze Studio widziałem kilka spektakli, w których stworzył wspaniałe kreacje. Po prostu piękny człowiek.

Aleksader Bendarz związany był nie tylko z łódzkim "Jaraczem", gdzie grał od 1989 roku. Urodził się w 1941 roku w Drohobyczu, a mając ledwie dwadzieścia lat ukończył Państwową Wyższą Szkołę Teatralną w Krakowie. Karierę rozpoczął w 1962 roku w Teatrze im. Solskiego w Tarnowie. Związany był też z Teatrem Śląskim w Katowicach, krakowskimi Teatrami - Starym, Ludowym, Bagatelą i im. Juliusza Słowackiego. Potem ze wspomnianym Teatrem Studio.

W Łodzi zapamiętany będzie m.in. jako Lobkowitz w "Mein Kampf: Taboriego (reż. Tomasza Zygadły), Almawiwa w "Weselu Figara" Beaumarchais (reż. Anny Augustynowicz), Prospero w "Burzy" Szekspira (reż. Zbigniew Brzoza), Stary Aktor w "Wyzwoleniu" Wyspiańskiego czy Stary Faust w "Tragicznej historii dra Fausta" (reż. W. Zawodziński).

- Nie trzeba było wprawiać go w dobre samopoczucie. On miał je w punkcie wyjścia. Pomimo tylu lat, tylu zagranych ról z tyloma twórcami, pozostawał do końca niezwykle ciekawy teatru - podkreśla Zawodziński. - To jest niezwykle trudne, by mając tak ogromne doświadczenie zawodowe, nie zrutynizować się.

Był niebywale otwarty i ciekawy dramaturgii, kierunków w jakich teatr idzie, stylistyk, poetyk. Dlatego nie tylko reżyserzy starszego i średniego pokolenia lubili z nim pracować. Także młodzi aktorzy wiedzieli, że w jego profesjonalizmie, artyzmie, potrzebie budowania mają oparcie.

- Zawsze bardzo się dziwiłem, bo Olek był człowiekiem błyskotliwym, inteligentnym, z olbrzymim poczuciem humoru, człowiekiem ujmującym, a jednak grał dużo ról, które były antypatycznymi - zwraca uwagę Waldemar Zawodziński. - Ale umiał je zagrać bardzo dobrze i często był z nimi kojarzony. Natomiast prywatnie był człowiekiem, z którym chciało się pracować. To był partner nie tylko dzięki zaangażowaniu i poziomowi intelektualnemu, ale też w czysto ludzkim wymiarze. Chciało się z nim obcować.

Ostatnio nie grywał może ról pierwszoplanowych, ale i tak wzrok podążał za nim na scenie. Role wątpiącego w życie i żegnającego się z nim podeszłego wiekim pisarza Beverlyego Westona w spektaklu "Gorące lato w Oklahomie" i starego człowieka w "Apokalipsie. Krótkiej historii maszerowania" Agaty Dudy-Gracz wydają się dziś znamienne. Ale młodzi reżyserzy wiedzieli, że Aleksander Bednarz będzie starał się ich zrozumieć. Ze znajdą w nim orędownika swych poszukiwań.

- Nie bał się w pracy teatralnej rzucić w niewiadomą, w nieznane. Ta niepewność uczestniczenia w czymś, co niekoniecznie obliczone jest na artystyczny sukces wielu paraliżuje - mówi Waldemar Zawodziński. - On miał tę odwagę, bo był młody duchem.

- Wiedziałem, że gdy muszę poszukać kogoś, kto zagra człowieka mądrego, z wnętrzem, problemami intelektualnymi, ale i prawdziwego mężczyznę, który ma w sobie siłę, to on był pierwszym typem - wspomina Modestowicz. - To nie był tylko głos, za tym głosem szła głębia charakteru.

Ostatnim słuchowiskiem z Bednarzem, które nadała "Jedynka", była "Poczta" Rabindranatha Tagore - w grudniu 2012 roku.

- Praca w teatrze, radiu, telewizji i filmie nie były dla niego tylko formami aktywności zawodowej. On w nich znajdował coś zajmującego za każdym razem - podkreśla Zawodziński.

Uśmiech przesłany zza drugiej strony

Aleksander Bednarz był też pedagogiem w łódzkiej Szkole Filmowej. Nawet ze swej warszawskiej perspektywy Modestowicz podkreśla, że gdy zbliżała się sesja, było wiadomo, że angażuje się tak, iż jest nie do wyjęcia z uczelni.

- Zwykle się mówi, że rzeczywistość nie znosi próżni i miejsce nieobecnych zastępują inni - zamyśla się Waldemar Zawodziński. - Pewnie tak. Ale to był człowiek wyjątkowy. Mamy świadomość, że Olek nie żyje, ale jest w nas wszystkich taka dziecinna niezgoda. Wobec tej wielkiej tajemnicy śmierci. Kwestionujemy, nie do końca przyjmujemy ten fakt.

- Gdy dowiedziałem się o jego śmierci, zupełnie ścięło mnie z nóg, bo odszedł ktoś wspaniały, doskonały aktor, ale też tak po ludzku świetny, bliski człowiek - mówi Waldemar Modestowicz. - Wiedziałem, że miał jakieś problemy z sercem. Spotkaliśmy się półtora miesiąca temu w radiu, gdzie dla Drugiego Programu nagrywał fragmenty jakiejś powieści (to był "Mały pamiętnik" portugalskiego noblisty Jose Saramago - red.). Wymieniliśmy kilka zdań. Widziałem, że jest słabiutki, ale sądziłem że dochodzi do siebie po operacji, bo podobno jakąś miał. Nie wiedząc o chorobie, próbowałem ostatnio Ola zaprosić do radia. Pomyślałem, że może znajdzie chwilę i znów spotkamy się przy pracy. To wielka strata dla mnie i dla wszystkich ludzi, którzy z nim pracowali.

- Widziałem Olka kilka dni temu w Szkole. Widząc go funkcjonującego miałem nadzieję, że jeszcze długo uda mu się trzymać tę linę wiążącą go z życiem - mówi Zawodziński. - Ale pamiętam jego uśmiech, gdy wychodził z pokoju. Ten uśmiech wydał mi się uśmiechem kogoś, kto jest po drugiej stronie, jakby dotykał tej niewiadomej, która budzi w nas taki lęk. To wyraz twarzy, który na długo we mnie pozostanie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji