Artykuły

Wyłuskać głowę z kaptura

Straszny jest widok drewnianych czaszek lalek, straszny jest chrobot ich drewnianych kości, strasznie jest poczuć na swoim gardle drewniane palce lalek.

W "Czarnoksiężniku z Archipelagu" Adolf Weltschek opowiada na powierzchni ciemności. Jakby o zmierzchu malował coś liściem na tafli jeziora albo jakby pisał białym atramentem na czarnych kartkach, potwornie lękając się, czy następne słowo nie okaże się grzechem nadmiaru, błędem gadulstwa, sieczką zbędności. Z powieści Ursuli K. Le Guin została zaledwie garść scen jak migotliwe sentencje, i jeszcze pięć, może dziesięć bezlitosnych aforyzmów. To wszystko. Weltschek opowiada na powierzchni ciemności i z palcem na ustach. Tutaj, po naszej stronie, są jeszcze jakieś wióry światła, tam, z tyłu, nie ma już nic. Tylko smolista jama bez końca.

Każda ciemność zawsze zdaje się bezdenna, stanowczo za duża jak na naszą jasność. Wystarczy zamknąć oczy, a do wnętrza czaszki przychodzą wszystkie demony świata. W scenicznej czerni Weltschka dyszy jakiś potwornie suchy chrobot. Chude światło pulsuje, wciąż odchodzi i przychodzi, jakby - lękając się pokazać to, co jest do pokazania - co i raz zamykało oczy. Ale najstraszniej jest, gdy świetlisty wiór jednak idzie po dnie czerni. Widać wtedy, że chrobot jest z drewna i się rusza.

Tak, straszny jest widok drewnianych czaszek lalek, straszny jest chrobot ich drewnianych kości, ale jeszcze straszniej jest pojąć, że to widok nie do przeoczenia, i że nie sposób się przesłyszeć... Ogromny kościotrup czegoś, co kiedyś było połączeniem pająka i człowieka. Księżna, której głowa jest w połowie suchą czaszką, a w połowie niegdysiejszą pięknością niewieścią. To coś monstrualnego, co za sekundę cicho wsiąknie w ciemność, ma rękę jakby z kości skrzydła pterodaktyla. Ludzie jak napuchnięta, ziemniaczana menażeria na płótnach Dudy-Gracza. Ptaki z człowieczymi ustami, upierzone stwory, smoliste demony wprost z "Kaprysów" Goi. Do cna wyjedzone przez robaki czaszki zwierząt, które pewnie nigdy nie istniały. I może jeszcze tylko jabłko. Tak, jabłko na wyschniętej gałęzi, która wrasta w czerń. Ged, rudy chłopiec, co odkrył w sobie czarodziejskie talenty, włazi w ten oniryczny koszmar, wciąż na krawędzi realności i nierealności balansujący, włazi, by od starych magów odebrać ostateczną lekcję czarodziejstwa. I odbierze. Lekcję prostą, zdumiewająco nieczarodziejską.

Że w czarodziejstwie najważniejsze jest, by nie przesadzać z czarodziejstwem. Bo zawsze może się zdarzyć, że jakaś nasza jasność nieoczekiwanie spowoduje gdzieś ciemność. Bo nie ma pewności, czy odpowiedzią na zaklęte tutaj przez nas słońce nie będzie nagły piorun, który tam spali śpiewającego w konarach słowika. I że naprawdę ludzkie czarodziejstwo to nazywanie rzeczy świata tego, nazywanie ich naprawdę głębokimi imionami, i jeszcze coś - odwaga, by od tych imion nie odwracać głowy. Nawet wtedy, a może zwłaszcza wtedy, gdy się obudzi rzecz naprawdę czarną, gdy się obudzi demona nieusuwalnego, gdy się obudzi Cień. Ged przyjmuje lekcję, Ged wyzywa Cień i Ged zwycięża Cień, bo nie odwraca głowy od Cienia. Patrzy mu prosto w twarz, widzi własny swój profil wydłużony. Ged zwycięża Cień, bo przyjmuje konieczność istnienia Cienia. Ged pojmuje, że Cień nie jest sprawą jakichś magicznych transcendencji, pojmuje, że Cień jest sprawą naszego, i tylko naszego, świata. Jest, bo jest, i będzie tak długo, jak długo będzie nasze tu i teraz. Rzecz tylko w tym, by się nie oszukiwać zanadto.

Parę chwil przed finalną iluminacją Geda Weltschek czyni coś definitywnego. Kończy własną lekcję, co ją dla nas o zmierzchu namalował piórkiem na tafli jeziora, co ją uszył z rzadko spotykaną, aforystyczną lekkością, co ją opowiedział tak miękko, jakby opowiadał przygody mgły. Tafla za chwilę się uspokoi. Zniknie opowieść. Zostanie obraz definitywny.

Oto Weltschek wpuszcza w czerń więcej wiórów jasności. Wtedy widać wyraźnie nie tylko drewniane kości lalek. Widać ludzi za drewnianymi kośćmi. Widać lalkarzy. Skrywają twarze w szarych kapturach. Jakby się sami przed sobą schować chcieli, jakby się wstydzili tych swoich nocnych igraszek z demonami, jakby się sami sobie bali powiedzieć, że wszystkie te oniryczne potworności są dziełem wyłącznie ich zacienionej części wyobraźni, że tylko ich ręce skryte w cieniu ożywiają drewniane demony, które później spać nie dają. Tak, straszny jest widok drewnianych czaszek lalek, straszny jest chrobot ich drewnianych kości, strasznie jest pojąć, że to widok w istocie nie do przeoczenia, i że nie sposób się przesłyszeć, choćby człowiek nie wiem jak bardzo chciał się przesłyszeć, albowiem ten widok i ten chrobot to widok i chrobot Cienia, co nieusuwalnie tkwi w twojej, i tylko twojej, głowie, mój ty trybunie anielskiej natury człowieka. Po cóż więc się oszukujesz kapturem? Ged przyjął lekcję o naturze Cienia. Idź za Gedem. Wyłuskaj głowę ze świętego worka, zobacz wyraźnie swój wydłużony profil cienisty, nazwij rzecz po imieniu i nie odwracaj głowy od imienia. Naucz się lubić drewniane palce na twym gardle. I tak nic więcej nie da się zrobić.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji