Artykuły

Słowacki modyfikowany genetycznie

"Balladyna" w reż. Krzysztofa Garbaczewskiego w Teatrze Polskim w Poznaniu. Pisze Witold Mrozek w Gazecie Wyborczej.

Poznańska "Balladyna" Krzysztofa Garbaczewskiego to jego najbardziej polityczna wypowiedź. A do tego ostra jazda bez trzymanki

Dawno nie widziałem tak bezczelnego spektaklu. Jeśli ktoś na halucynogenną wyobraźnię i sceniczny anarchizm Krzysztofa Garbaczewskiego ma alergię, to na poznańskiej "Balladynie" może przeżyć wstrząs. Premierę w Teatrze Polskim zapowiadano jako rzecz o... genetycznych modyfikacjach. Ale od początku spektakl bardziej niż z GMO kojarzy się z innym skrótem - LSD.

Wariacja na temat tragedii Słowackiego - napisana przez poetę i stałego współpracownika Garbaczewskiego Marcina Cecko - wyraźnie rozpada się na dwie bardzo odrębne części.

Pierwszą godzinę spektaklu oglądamy głównie na ekranie - kolejny raz, po niedawnej "Iwonie, księżniczce Burgunda" z Opola, Garbaczewski sięga po konwencję filmu grozy, kina klasy B. Gdzieś nad jeziorem Gopło stoi zapuszczone laboratorium genetyczne. Balladyna i Alina siedzą przy mikroskopach i - by cokolwiek zarobić - pracują nad genetycznie modyfikowanymi ziemniakami. W cieniu tej badawczej nudy trwają mroczne eksperymenty. Niezrealizowany naukowiec Filon (Paweł Smagała) tworzy hybrydę genotypu swojego i rośliny; w wannie hoduje kobietę kwiat. Na scenie efekty specjalne, wybuchy fosforu, migające ekrany i dziwne kreatury.

Gdyby pominąć te wszystkie wariackie wątki, schemat fabuły początku dramatu zostaje z grubsza zachowany. Balladyna zabija Alinę (Barbara Prokopowicz), by zdobyć względy Kirkora (Piotr B. Dąbrowski) - w wersji Cecki: biznesmena, który chce zainwestować w naukową placówkę.

Wszystko zmienia się po antrakcie, gdy z eleganckiego foyer wracamy do lóż i na pluszowe fotele bombonierkowego wnętrza Teatru Polskiego. Bez większych ceregieli czy czekania na ciąg dalszy dramatu Kirkor dostaje znienacka kulkę od oblubienicy. Ekran wygasa, od tej pory wszystko dzieje się blisko widza. I wprost do niego Balladyna (wspaniała Justyna Wasilewska) rozpoczyna swój monolog. Mówi jako postać dramatu - ale też wychodzi z roli; wypowiada się jako aktorka, której osobiste opinie nikogo z przybyłych nie interesowały. Dlaczego interesująca staje się dopiero jako morderczyni, pyta. I dlaczego o kobiecym doświadczeniu ma mówić tekstem pisarza mężczyzny?

To najbardziej polityczny i feministyczny zarazem spektakl Garbaczewskiego. "Balladyna" jest jak spełnienie złych snów o tym strasznym, prostackim i wulgarnym teatrze nowej lewicy. Boicie się go? To dostaniecie w nadmiarze. Wszystko jest tu konsekwentnie przejaskrawione i obcesowe. W swoim monologu Wasilewska przedstawia wizję okrągłego, wyściełanego na czerwono wnętrza poznańskiego teatru jako wielkiej waginy; mało tego, włącza w to publiczność - wystrojeni widzowie na koncentrycznych balkonach to... mięśnie Kegla, które prosi się o powstanie z miejsc i trening. Lodowata atmosfera i wstrzymane oddechy. Okazuje się, że choć na widowniach ponoć statystycznie przeważają kobiety - to teatrem rządzi wciąż spojrzenie tradycyjnie męskie, któremu kobieca seksualność bez zwyczajowych kostiumów wydaje się bardzo nie na miejscu.

Zamiast udawać opowiadanie choćby najbardziej pokręconej fabuły jak w pierwszej części - w drugiej odsłonie reżyser z dramaturgiem mnożą prowokacje grubo szyte i gęsto rzucane przed widzów. Tworzą sytuację leżącą gdzieś między teatrem, happeningiem a koncertem. Wychodzącej z roli aktorce towarzyszy duet raperek - cipedRAPskuad, obok idących za nazwą zespołu waginalnych songów, kobiety skandują dadaistyczne teksty w rodzaju "pierdzę na chleb" i nadają całości hiphopową energię.

To test nie tylko dla wrażliwości, ale także inteligencji widza. Polityczny przekaz miesza się tu z beztroskim spiętrzonym bełkotem i przesadą. Ktoś odróżni, ktoś się nabierze. Krytyka narodowej wspólnoty - proszę bardzo, napis "Naród - sobie" z elewacji Teatru Polskiego pojawia się w formie graficznej nawiązującej do bramy Auschwitz. Krytyka męskiego, futbolowego patriotyzmu doby Euro 2012 i "orlików"? Już się robi. Ojciec, nieobecny w chacie z tekstu Słowackiego, zjawia się w biało-czerwonym stroju i kopie z córką piłkę. A za chwilę - tresuje dziewczynę i każe jej recytować "Katechizm polskiego dziecka": "Padnij! Powstań! Kto Ty jesteś? Polka mała".

Większość z tych elementów z osobna byłaby może banalna, czasem głupkowata, czasem trafiona. Tym razem ilość przechodzi jednak w jakość i z dużej ilości prostych skojarzeń, bluzgów, obrazków powstaje coś więcej. Zawieszona między ironią a buntem orkiestra złego smaku, grająca z wirtuozerią. Kanonada prowokacji. Strzela tu się tak celnie, że można by się zastanowić, po co właściwie była pierwsza część - z genetycznie modyfikowanym Słowackim. Może po to, by uśpić czujność - a może po prostu z reżyserskiej fantazji, do której prawa broni sobie Garbaczewski? Nawet - a może zwłaszcza - w politycznym wydaniu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji