Szósty lipca
Wrocławski spektakl sztuki Michaiła Szatrowa "Szósty lipca" zainaugurował tegoroczny Festiwal Sztuk Rosyjskich i Radzieckich. W roku 50-lecia Rewolucji festiwalowe święto teatralne ma bogaty program; rozegra się szeroko w czasie - bo już zostało rozpoczęte, a obejmie też wiele scen naszego kraju. Nie trzeba chyba uzasadniać wyboru sztuki Szatrowa na inaugurację tego wielkiego przedsięwzięcia teatralnego. "Szósty lipca" to dramaturgiczny zapis wydarzeń z 5, 6 i 7 lipca 1918 roku, kiedy to w Moskwie wybuchł bunt partii lewicowych eserów mający na celu zerwanie zawartego z Niemcami pokoju w Brześciu, doprowadzenie do wojny - a co za tym idzie, pokierowanie wewnętrzną i zewnętrzną polityką młodego państwa radzieckiego i przejęcie władzy w swoje ręce.
,,Szósty lipca" to jednak sztuka współczesna, napisana w roku 1964 przez młodego, 29-letniego naówczas Szatrowa. Jest ona próbą publicystyki politycznej podniesioną z pozycji współczesnej rzeczywistości, oceniającą zaistniałą wówczas, w roku 1918, dramatyczną sytuację. Ale ocenia ją nie tylko w układzie przypomnienia autentycznych trzydniowych wydarzeń - lecz także jako chwilę, w której skondensowane siły rewolucji, siły ideowe, ludzkie, materialne - wykazały w obliczu ogromnie trudnej próby swoją wagę i prawdę.
Ta ocena interesuje nas tym bardziej, że jej autorem jest, jak już powiedzieliśmy, człowiek młody, absolwent instytutu górnictwa, człowiek wychowany przez państwo radzieckie, aktywnie zaangażowany w budowę komunizmu w swoim kraju. Dla niego osobiście te trzy lipcowe dni są historią. Ale zwracając się ku nim próbuje Szatrow odnaleźć sens własnego życia, próbuje uświadomić sobie siłę ludzi i idei, która zrealizowała marzenia ciemiężonych ludzi i zbudowała państwo, w którym on, Szatrow, zdobył dyplom inżyniera.
Sens tego zabiegu jest ogromnie pouczający. Bowiem autor każe każdemu z widzów, na radzieckiej czy polskiej ziemi, brać udział w politycznej współczesnej dyskusji. Sens tym większy, że rozgrywa się ona w 50 rocznicę wydarzeń, które spowodowały powstanie nowej rzeczywistości, w której żyje Szatrow, w której żyjemy i my, oglądający jego sztukę na wrocławskiej scenie.
,,Szósty lipca'' jest dokumentalną kroniką zdarzeń i sytuacji, które są historią. Ale jest w tej dawnej historycznej opowieści człowiek, który pozostał dla nas żywy. Lenin. Jego postać ogniskuje dramatyzm sztuki, tak jak ogniskowała dramatyzm autentycznych lipcowych dni. Przebieg akcji zależny jest od niego, bo warunkowany przecież jego pomysłowością, szybkością reakcji, zdecydowaniem, wszystkimi cechami, które posiada wódz. Tak w historii jak i na scenie. W podwójnym więc - bo i historycznym, i teatralnym planie. Dla widza tej inscenizacji historycznych dni Lenin jest jednocześnie bohaterem historycznym i współczesnym.
Sytuacja: ...zawarcie pokoju w Brześciu, otwarcie obrad V Ogólnorosyjskiego Zjazdu Rad, wystąpienie eserów, które przeradza się w otwarty spisek, doniesienia o buncie kontrrewolucjonistów w Jarosławiu, zabójstwo hrabiego Mirbacha - ambasadora Niemiec w Moskwie, zaaranżowane przez eserowców, którzy w ten sposób chcą osiągnąć konflikt zbrojny z Niemcami, aresztowanie przez eserów Dzierżyńskiego. Splot iście gordyjski. Widowiskowe, szerokie płótno historii i na jej tle ukazany dramat jednej osoby, Lenina. Bo on rozstrzyga wszystkie komplikacje, bo on rozwiązuje dramat młodego państwa. Występuje na zjeździe, składa wizytę w ambasadzie niemieckiej, organizuje pomoc wojskową, prowadzi dyskusje z kierownikiem komisariatu spraw zagranicznych Cziczerinem o wariantach konsekwencji konfliktu z Niemcami, inicjuje akcję agitacyjną w fabrykach moskiewskich. A jednocześnie pozostaje człowiekiem prostym, w pełni ludzkim, śmiejącym się, troskliwym.
Po jednej stronie sztab eserów - po drugiej Lenin ze swymi współpracownikami. Jest to więc wojna mózgów. I w tym skondensowanym okresie czasowym Lenin objawia się jako taktyk podchwytujący w lot sens sytuacji, znawca nastroju, znakomity teoretyk. Na planie teatralnym ta postać została ulepiona z tych wszystkich cech. Jest ona na pewno wielkim osiągnięciem młodego dramaturga - Michaiła Szatrowa. Ale trzeba genialnego aktorstwa, żeby uczynić tę postać pełną.
Można wysnuwać analityczne podobieństwa między znakomitymi i słynnymi dziełami dramaturgii radzieckiej, będącymi dziś klasyką rewolucyjną, jak na przykład trylogią leninowską Pogodina - a sztuką Szatrowa. O ile jednak epickość, dominanta szerokiego planu była integralną i jak najbardziej naturalną cechą dramaturgii Pogodina, o tyle Szatrow wykorzystał ją świadomie, podjął formę wypełniając ją autentyczną, jak najbardziej prawdziwą, bo dokumentalną treścią. Jego kronika dramatyczna lipcowych dni składa się z wyjątków rozkazu, fragmentów meldunków dalekopisowych, autentycznych zapisów i autentycznych osób działających. Tą drogą poszedł i reżyser.
Jerzy Krasowski pokazał już inscenizację sztuki Szatrowa na ekranie telewizyjnym. Wykorzystał w niej efekty świetlne, taśmę dalekopisu, wstawki filmowe. Adaptacja sceniczna była w zasadzie dość wierną w stosunku do telewizyjnej, ale została jeszcze wzbogacona pomysłową scenografią i ciekawym rozwiązaniem scen masowych. Ta łączność obydwu wersji uwarunkowana była i tym - a może przede wszystkim tym, - że rolę Lenina kreował w obydwu przypadkach Ignacy Machowski. Zagrał rolę - to byłoby zubożeniem jego pracy. Trzeba powiedzieć, że ten znakomity aktor stworzył sugestywną, prawdziwą sylwetkę Lenina i umiał osiągnąć tę arcytrudną jedność bohatera scenicznego z bohaterem historycznym. Wymagało to ogromnego wysiłku nerwowego, ogromnego napięcia emocjonalnego. Przyznam od razu, że znakomity aktor bardziej podobał mi się w wersji telewizyjnej. Ale też warunki telewizyjnego studia są w stosunku do klimatu uroczystej premiery dużo bardziej kameralne i swobodne. Wiąże się to także ze sprawą współpracy z zespołem aktorskim, innym w warszawskim - a innym we wrocławskim spektaklu. Jedno jest pewne: otrzymaliśmy ciekawe przedstawienie rewolucyjnej sztuki, które w znakomity sposób otworzyło święto teatralne w jubileuszowym roku Października.