Artykuły

Miłosne rozterki na hiszpańskim dworze

"Don Carlo" w reż. Willy'ego Deckera w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w Warszawie. Pisze Wojciech Giczkowski w serwisie Teatr dla Was.

Najbardziej popularne arie "Don Carlosa" wcale nie są śpiewane przez głównego bohatera. Wszyscy widzowie zawsze czekają na arię Króla Filipa "Ella giammai m'amo" oraz duet Wielkiego Inkwizytora i Króla Filipa II.

Tak było i podczas premiery w Teatrze Wielkim w Warszawie. Aria zrozpaczonego króla, który uświadamia sobie, że nikt go już nie kocha, w wykonaniu Rafała Siwka była kluczowym momentem przedstawienia. Nikt nie zajmował się już Carlosem (Giancarlo Monsalve), miotającym się po scenie z rozpaczy, że jego ojciec ożenił się z przeznaczoną dla niego panną. Muzyka w wykonaniu orkiestry Opery Narodowej prowadzonej przez Carla Montanaro zabrzmiała bardzo współcześnie. To, co usłyszeliśmy, nie było pieśnią starca, ale dojrzałego mężczyzny, który także ma prawo do miłości.

Romantyczna historia dziejąca się w kręgu najwyższej władzy, wymaga znakomitych wykonawców. Bas Rafał Siwek jako Filip II był władczy, a jego interpretacja pozytywnie wyróżniała się na tle Davide Damianiego (rola markiza Rodriga Posy), którego głos nie jest specjalnie porywający. Podobnie zresztą Natalia Kowalyowa w roli pożądanej przez dwóch mężczyzn królowej Elżbiety mało przekonywała widzów do swojej interpretacji. Brakowało jej władczości i seksapilu, który wyjaśniłby, dlaczego wzbudzała taką namiętność w królu i królewiczu. Cudownie za to prezentowała się Agnieszka Zwierko w roli księżniczki Eboli. Bohaterka zyskuje w tym wykonaniu cechy przewrotnej, ale zmysłowej, szalonej i zdolnej do najwyższych poświęceń kobiety. Słuszne więc były zachwyty publiczności.

Widzowie przyjęli przedstawienie bardzo przychylnie. Zdecydowały o tym jego klasyczna forma, znakomita orkiestra i wykonawcy. Chór Opery Narodowej, przygotowany perfekcyjnie przez Bogdana Golę, otrzymał owacje na stojąco nie tylko dlatego, że jego członkowie śpiewali znakomicie, lecz także dlatego, że wspaniale grali przypisane im role dworu i mnichów.

Trzecia wersja przedstawienia "Don Carlo" w reżyserii Willy'ego Deckera może się podobać. Na tle awangardowych i na siłę uwspółcześnionych inscenizacji, w których przenosi się akcję do szpitali czy metra, jawi się jako klasyczna. Zamiast czterech mamy dwa akty, a zamiast bogatej dekoracji znanej choćby z Covent Garden - skromną scenografię przedstawiającą cmentarne kolumbarium, sugerujące, że akcja rozgrywa się w Escorialu. Scenograf Wolfgang Gussmann i projektantka kostiumów Suzanna Mendoza znakomicie połączyli szarość i czerwień, dodając do nich tylko krwistą barwę róż. Jak zazwyczaj znakomicie wykorzystano wielkość i możliwości techniczne warszawskiej sceny. Elementy scenografii przesuwają się bezszelestnie, a majestatyczny krucyfiks powoli opada wywołując grozę.

W przestawieniu słabo wypadł wątek polityczny, a kluczowa scena dyskusji wielkiego inkwizytora (Radosław Żukowski) z Filipem II zdaje się być elementem intrygi miłosnej, a nie walki politycznej pomiędzy zwolennikami Carlosa i markiza Posy z kościołem i starym królem. Prawdopodobnie jest to zgodne z duchem czasu - dziś celebryci interesują ludzi bardziej niż sprawy władzy i wiary. Przewiduję, że "Don Carlo" długo nie spadnie z afisza. Zadecyduje o tym niesłabnąca popularność muzyki Verdiego, oraz ciesząca się zainteresowaniem publiczności nieśmiertelna historia miłosna spopularyzowana przez Fryderyka Schillera. Jestem przekonany, że przedstawienie będzie równie popularne, jak będące w repertuarze Opery Narodowej "Rigoletto" i "Traviata".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji