Byle z umiarem żyć
"Rajmund i Julka" w reż. Andrzeja Czernika w Teatrze Eko-Studio w Opolu. W Nowej Trybunie Opolskiej pisze Iwona Kłopocka.
W chłodny niedzielny wieczór opolska publiczność bardzo ciepło przyjęła "Rajmunda i Julkę" w reżyserii Andrzeja Czernika.
Inscenizator niezwykłego "Wesela" i wspaniałych "Chłopów" po raz kolejny zaprosił miłośników teatru do wiekowej zagrody w Muzeum Wsi Opolskiej, gdzie tym razem wystawił, Rajmunda i Julkę", czyli napisaną po nowemu (nietrudno się domyślić, kto kryje się pod pseudonimem Tomasz Ray) historię tragicznej miłości najsłynniejszej w literaturze świata pary kochanków.
Rajmund i Julka to Szekspirowscy Romeo i Julia. Historia jest ta sama, te same namiętności towarzyszą narodzinom "zakazanej" miłości i jej tragicznemu finałowi. Realia są jednak inne. Miejscem wydarzeń jest nie Werona kilkaset lat temu, lecz śląska ziemia, nasza ziemia, sprzed kilkudziesięciu lat, tuż po zakończeniu krwawej wojny. Zapiekły konflikt dwu możnych rodów zastąpiono konfliktem innym, dramatycznie wpisanym w prawdziwe dzieje Śląska - konfliktem kultur i obyczajów rodzimych Ślązaków i repatriantów ze Wschodu. Szekspirowscy Monteki i Capuleti na tej ziemi noszą nazwiska - Montlików i Kapulewiczów. W starciach i bójkach ci pierwsi przezywają przeciwników "chadziajami", a drudzy wyzywają ich od "hanysów". Przyczyny dzielącej ich nienawiści trudno zrozumieć. Wystarczy, że są inni. Jedni mówią po śląsku, a drudzy śpiewnie zaciągają, jedni wolą kluski, a drudzy pierogi.
Rajmund jest stąd. Julka to Kresowianka. Na tych dwoje młodych nagle spada miłość i niweluje wszelkie różnice. Już nieważne, kto jakie nosi nazwisko. W miłości widzą szansę na budowanie zgodnej przyszłości - swojej, indywidualnej, ale też szerszej, społecznej.
Ta pierwsza, zgodnie z literackim pierwowzorem, nie ma szansy na spełnienie. Tragiczny los kochanków stanie się jednak ofiarą, która połączy zwaśnione społeczności. Współczesność jest zaś najlepszym dowodem na to, że na tej ziemi miejsca - do pracy i miłości - wystarczyło i wystarczy dla wszystkich, póki nie zabraknie-umiaru, we wszystkim czego pragniemy i we wszystkim co robimy.
Tak pomyślana adaptacja Szekspirowskiego arcydzieła nie we wszystkim się broni. Inscenizację Andrzeja Czernika trzeba jednak przede wszystkim potraktować tak, jak on sam zawsze o tym mówi - jako przygodę teatralną. I tak jak poprzednie jego przedstawienia w skansenie, jest to przygoda niezwykła przez klimat miejsca, w którym się dzieje, i przez pasję jej twórców.
Brawa należą się Andrzejowi Czernikowi za odwagę pomysłu, Małgorzacie Kowalcze za niezwykle udane wtopienie scenografii w autentyczne obiekty muzealne i Grzegorzowi Cwalinie za przepiękną kompozycję świateł, budującą niezwykłą przestrzeń teatralną, klimat i atmosferę.
Brawa należą się całemu zespołowi - aktorom Teatru Kochanowskiego - a zwłaszcza Michałowi Majniczowi w roli Rajmunda, Waldemarowi Kotasowi w roli starego Kapulewicza i rewelacyjnej Teresie Zielińskiej w roli Agaty-
Najnowsze przedstawienie Teatru Eko-Studio warto zobaczyć - i dla jego uniwersalizmu, i dla jego swojskości, która nie powinna być obojętna zarówno dla tych, którzy siedzą tu z dziada pradziada, jak i dla tych, których rodzinna historia na tych ziemiach sięga zaledwie trzech pokoleń.