Artykuły

Warszawa. "Ja, Feuerbach" w sobotę w Ateneum

Piotr Fronczewski zagra tytułową rolę w "Ja, Feuerbach". Znamy ją z wielkiej kreacji Tadeusza Łomnickiego.

Spektakl w stołecznym Teatrze Dramatycznym z 1988 roku przeszedł do historii. Opowieść o artyście totalnym, który próbuje wrócić na scenę po długim pobycie w szpitalu psychiatrycznym, była popisem możliwości interpretacyjnych i technicznych Tadeusza Łomnickiego. Rolę jego asystenta grał młodziutki wówczas Krzysztof Stelmaszyk. Zobacz galerię zdjęć

- Znaliśmy się w miarę blisko, robiłem u Łomnickiego dyplom - mówi Krzysztof Stelmaszyk. - Zaproszenie do spektaklu "Ja, Feuerbach" odebrałem jako wyróżnienie, bo graliśmy tylko we dwóch. Dziś wiem, co się ze mną wtedy działo: zostałem przytłoczony osobowością Łomnickiego. Nic nie mogłem zaproponować, bo reżyserował i grał główną rolę. Tworzył teatr, w którym nie było miejsca dla innych. Zdominował mnie i wystraszył. Był wielkim aktorem, ale miał też złożoną osobowość.

To była również prywatna lekcja, ale Stelmaszyk zrozumiał ją po latach. - Zrezygnowałem z roli i musiałem się wyleczyć z wpływów mistrza - wspomina. - Wyjechałem, również dlatego, że koniec lat 80. był czasem beznadziejnym. Z Łomnickim spotkałem się ostatni raz w Kanadzie. Przyjechał ze składanką wraz z innymi aktorami. Mówił fragmenty "Pana Wołodyjowskiego". Źle się z tym czuł. Ale miło nam się rozmawiało. Nie był obrażony, że wyjechałem i wyszedłem z jego przedstawienia.

Rozliczenie z samym sobą

Jarosław Gajewski był asystentem Tadeusza Łomnickiego w szkole teatralnej, w "Ja, Feuerbach" zagrał robotnika teatralnego.

- Myślę, że Tadeusz Łomnicki odnosił się w przedstawieniu przede wszystkim do siebie - wspomina. - Kiedy na widowni był Erwin Axer, zmienił tekst sztuki i powiedział: zawsze chciałem grać u ciebie. Nawiązywał też do dawnych kreacji, do Salierego i Artura Ui. Rozliczał się z sobą. Ta rola pasowała do niego, bo sam uprawiał aktorstwo ponad normę, ponad miarę. Marysia Bojarska, jego żona, opowiadała, jak dowiedział się od kardiologa, że rozrusznik będzie zakłócał przekaz mikroportu. Gdy lekarz starał mu się uzmysłowić wybór: "Mikroport albo serce", Łomnicki wyszedł z gabinetu, mówiąc: "Mikroport". Jarosław Gajewski porównuje takie zaangażowanie w aktorstwo do życia Heatha Ledgera, który przypłacił rolę Jokera depresją i samobójstwem. Wcześniej tak bardzo utożsamił się z bohaterem, że prowadził jego dziennik.

Odrobina bezczelności

Znane są jednak przypadki, gdy uczniowie potrafią się uwolnić spod wpływu mistrza. Kazimierz Kaczor zagrał w stołecznym Teatrze Powszechnym w "Komediancie", którego Tadeusz Łomnicki kreował wcześniej w Teatrze Współczesnym.

- Nie mogłem nie pamiętać o tamtej kreacji, choćby dlatego, że pomagałem profesorowi uczyć się roli - mówi Kazimierz Kaczor. - Oglądając spektakl, zapamiętałem pożegnanie wielkiego aktora z teatrem, który skazany jest na śmierć. Kiedy zaproponowano mi rolę, lektura dramatu Bernharda, a także jego dzienników, sprawiła, że zobaczyłem inny temat. Rzecz o miłości i nienawiści do sceny, podziwie i pogardzie dla aktorstwa, uznaniu dla talentu, ale i dystansie wobec podejrzanego uwodzenia publiczności.

To dało szansę, by nie powtarzać interpretacji.

- Tak już jednak jest, że w teatrze dochodzi do powtórek - dodaje Kazimierz Kaczor. - Trzeba mieć świadomość, że pewne tytuły osiągnęły swoje apogeum w spektaklach Swinarskiego, Jarockiego, Lupy. Receptą na to jest zapewne odrobina bezczelności typowa dla młodych ludzi, którzy chcą opowiedzieć świat po swojemu. I mnie zdarzyła się taka przygoda. Kiedy miałem 30 lat, zagrałem w "Uciekła mi przepióreczka" z Markiem Walczewskim. Ja miałem rolę po Stefanie Jaraczu, on po Juliuszu Osterwie.

- Wielcy aktorzy zmieniają i tworzą kanon ról - mówi Krzysztof Globisz, który grał po Łomnickim Artura Ui, znał mistrza i był jego bliskim uczniem. - Tadeusz Łomnicki tworzył kreacje, poczynając od lat 60., a jego wyjątkowość polegała na tym, że czerpiąc z mistrzów przedwojennych scen, otworzył się na nowy repertuar, na nowy teatr. Zrewolucjonizował dawne aktorstwo, odświeżył, ale dziś tradycja grania charakterystycznego, z której się wywodził, praktycznie przestała istnieć.

Inne czasy, inny widz

Zdaniem Krzysztofa Globisza obecnie teatr ewoluuje jeszcze szybciej niż kiedyś. - Zmienia się sposób podejścia do roli, bo inna jest percepcja widza - mówi. - Dlatego każda dekada ma swojego Hamleta i Konrada. Za Feuerbachem stoi tradycja opowieści o teatrze i aktorze. Piotr Fronczewski, który jest wybitnym artystą, znajduje się w takim momencie kariery, że może chcieć podsumować swój dorobek, rozliczyć się z własnym życiem i przeszłością. Jaki jeszcze cel może przyświecać aktorom, gdy podejmują rolę mistrza?

- Albo chcą z nim pogadać poprzez scenę, sprawdzić się, albo przekonać, co znaczy tekst po latach - mówi Jarosław Gajewski. - Pamiętajmy, że Piotr Fronczewski był asystentem Tadeusza Łomnickiego, możemy się więc co najmniej spodziewać dialogu.

- Teatr to jest komunikacja z widzem "tu i teraz" - uważa Krzysztof Stelmaszyk. - Premiera Łomnickiego odbyła się ćwierć wieku temu. Mamy inne czasy, innego widza i to jest najważniejsze. W związku z tym aktor powinien przede wszystkim odnaleźć się we współczesności i dotrzeć do dzisiejszej widowni. Bez stresu. Oczywiście słyszałem, że nie da się go uniknąć, ale to wspaniałe, że Piotr Fronczewski podjął się wyzwania. Bardzo jestem ciekaw jego spektaklu i roli. Na pewno się wybiorę do Ateneum.

Z takim spokojem może mówić tylko aktor, który znalazł własną drogę. Krzysztof Stelmaszyk po krótkim zerwaniu z teatrem idzie nią w bardzo konsekwentny sposób.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji