Artykuły

Chrońmy pluskwy czyli Irena Byrska contra Majakowski

Zdenerwowałem się. I jak zwykle w podobnych okolicznościach - nie wiem, z którego końca zacząć. Może najlepiej od wyjaśnienia? A wiec tak: bardzo cenię, wierzcie mi, gorliwość, zapał, entuzjazm, które od lat cechują pracę dla teatru Tadeusza i Ireny Byrskich, i doceniam fakt, że mało ludzi teatru może się z nimi równać, jeśli chodzi o poczucie posłannictwa teatru, o kult sztuki w stylu redutowym, o nasycenie zespołów, którymi kierują, umiłowaniem aktorskiego zawodu. Tak, małżonkowie Byrscy mają ma swym koncie niejedną zasługę, wypracowaną w ciężkich warunkach i z dużymi wyrzeczeniami; któż z nas nie spojrzy z szacunkiem na ich drogę artystyczną. Ale szacunek szacunkiem, a prawda prawdą; im więcej szacunku, tym więcej obowiązku wysłuchiwania prawdy. Trzeba tedy powiedzieć Byrskim bez ogródek, że - znajdują się na fałszywej drodze, której wyrazem m.in. jest inscenizacja "Pluskwy" Majakowskiego w prowadzonym przez nich kieleckim Teatrze im. Żeromskiego. Inscenizacja ta była z gruntu błędna. Dlaczego?

NAJWSPÓŁCZEŚNIEJSZY ZE WSPÓŁCZESNYCH

Zawiedziony w miłości, szczypany przez małych literatów i urzędników, szczuty przez kliki biurokratów - 26 lat temu odebrał sobie życie Włodzimierz Majakowski, bojowy pisarz komunista. Autor najgenialniejszych partyjnych wierszy, jakie zna ludzkość, już wiele miesięcy przedtem czuł, że osaczają go wrogowie, toteż z pasją, która cechowała całe jego życie, uderzył w samo centrum ugrupowań przeciwnika: w drobnomieszczańskość, która zaczęła się wciskać w szeregi zwycięskich proletariuszy, oraz w biurokrację, która zza swoich biurek próbowała przechwytywać zwycięstwo klasy robotniczej. Na fali tej walki powstała w 1928 r. zjadliwa, usceniczniona satyra - "Pluskwa", a w 1929 r. wrząca komedia satyryczna - "Łaźnia". 20 kwietnia 1930 r. Majakowski już nie żył. Ale walka nie była skończona. W imieniu poety krzyczały jego dzieła. Krzyczały nawet wówczas, gdy Pobiedonosikowowie pilnowali, by dzieła te nie przemawiały ze sceny. Krzyczą tym bardziej dzisiaj, gdy wrota teatrów z powrotem przed nimi otwarto.

Najświetniejszym dziełem teatralnym Majakowskiego jest "Łaźnia". "Pluskwa" uchodzi za utwór nie dorównujący "Łaźni" ani napięciem artystycznym, ani szerokością i głębokością frontu uderzenia, zajadłością walki wręcz. Niemniej i w "Pluskwie" cel satyry autora - drobnomieszczanin wkradający się w socjalizm - ma spełniać zadanie węzłowe, ostrzegać przed potęgą filisterstwa, którego przędze mogą omotać socjalizm, ostrzegać przed owymi kanarkami, którym trzeba ukręcić łebki, iżby nie zadziobały komunizmu. W czasie jednej z licznych niedawnych dyskusji rzucił ktoś uwagę, iż w "Łaźni" mniej chodzi o biurokratów w ścisłym sensie tego pojęcia a więcej o zasadniczą rozprawę ze zjawiskami, które wówczas mglisto dopiero zarysowywały się na horyzoncie, a które dziś najczęściej określamy mianem beriowszczyzny. Ale jeżeli tak jest - a w znacznej mierze jest na pewno, gdyż Pobiedonosikow z "Łaźni", sam Naczdyrdups we własnej osobie, to przecież nie biurokrata z satynowymi zarękawkami, wykonujący pokornie polecenia szefów, lecz polityczny, "ideowy" reprezentant dążeń, zabiegów biurokracji do kierowniczej roli w państwie - otóż jeżeli tak jest z Łaźnią, trzeba stwierdzić, że i w "Pluskwie" godzi Majakowski w podobnie groźne zjawisko.

Któż jest bowiem plugawym bohaterem "Pluskwy", któż to chce "odpocząć na brzegu cichej rzeczki" (symbol zgnuśnienia)? Były kamienicznik, Oleg Bajan. No cóż, on chce przetrwać i zaraża swe otoczenie bakcylami mieszczuchostwa, ale nie on jest głównym niebezpieczeństwem. Główne niebezpieczeństwo niesie w sobie Prisypkin, najprawdziwszy robotnik, do czasu nawet z legitymacją partyjną, człowiek, który ulega zarazie, mimo że powinien był być przeciw niej uodporniony.

Na oko jest tak: mały mieszczuch, pluskwa w pluszu mebli, w dziurach ścian, w kątach ram najbardziej szanownych obrazów, plugastwo na codzień, plugastwo powszednie. Drobnomieszczanin ssie krew socjalizmu jak pluskwa krew człowieka, ale zabić nie umie; walka z nim nie tak znowu trudna, choć do szpar i szczelin czasem niełatwo dotrzeć z rozpylaczem z flitem; dopiero biurokrata Pobiedonosikow to pluskwa, która urosła do rozmiarów słonia: taka i przydeptać potrafi i zmiażdżyć słoniową nogą. Ale bez Prisypkinów, nie ma Pobiedonosikowa. A więc i w "Pluskwie" istnieją elementy walki z niebezpieczeństwem najgroźniejszym, z niebezpieczeństwem centralnym, z niebezpieczeństwem w ostatecznym rozrachunku tym samym co w "Łaźni". Prisypkinowi bardzo daleko do Pobiedonosikowa, a Oleg Bajan to mizerna pluskwa wobec pięknie utuczonej świni, nadwornego malarza Belwedońskiego. Ale choć Belwedońskich protegują bezwstydnie Pobiedonosikowowie-mecenasi - czyż nie słyszymy nieraz chóru potępienia panegirystów, odcinania się od cynicznych biurokratochwalców? A drobnomieszczaństwo jest groźniejsze, bo znajduje niejednego obrońcę rzekomej odmiany ludowości, chylącego się obłudnie (a czasem, co może jeszcze gorzej, szczerze) przed obrońcami kiczu, oleodruku, sztampy, sztuki z kalendarza i zakrystii kultury. Nikt nie jest wyprany i wyżęty z jakichś potrzeb estetycznych; ale jeśli gust majstra zbiega się z gustem dyrektora w potępieniu "futuryzmu" i wszelkiego eksperymentatorstwa, a w pochwale ckliwego knota, melodramatu z magla, odpustowego folkloru i "czerwonego wesela" - sytuacja staje się niebezpieczna, zastraszająca. Prisypkin i Pobiedonosikow stanowią w tych warunkach najgroźniejsze, najbardziej realne, zjednoczone niebezpieczeństwo.

Ale o tym wszystkim dowiadujemy się z lektury Majakowskiego, nie z przedstawienia. Przedstawienie poszło inną drogą, inny - świadomie czy nieświadomie - obrało sobie cel.

WENUS I NOCNIK?

Dzieło Majakowskiego jest współczesne, choć pełno w nim aluzji do momentów historycznie minionych (w "Pluskwie" konkretnie - do NEPu); nie o walkę z objawami NEPu chodzi, lecz o mieszczanina, który by chciał swoje najbardziej odrażające cechy uchować aż do końca, przemycić je poprzez wszystkie pięciolatki i przemiany. I Majakowski, w swoich środkach scenicznych nieraz brutalny, w słownictwie nawet trywialny, z całą nienawistną furią bije w tego faceta, który zdradził swą przynależność klasową. Stanisław Ignacy Witkiewicz nazywał powieści workiem, do którego można wszystko, co się żywnie podoba, naładować, i odmawiał powieściom miana dzieł sztuki; natomiast czystą formę, czystą sztukę widział w utworach dla teatru (po czym napisał dwie powieści o wybitnie artystycznych walorach). Tak jak Witkacy powieść, tak Majakowski negował artystyczną samowystarczalność utworu dramatycznego. "Komedia - pisał - to nie klej uniwersalny, który skleja zarówno Wenus jak i nocnik. Komedia nacelowana jest w jednym kierunku." Podobnie jak agitacyjny wiersz, jak okno ROSTa, miała być i sztuka teatralna tylko "orężem", pełnić rolę broni burzącej i zapalającej. Oręż może być różny, ale musi pozostać orężem, jeśli ma spełnić swe podstawowe znaczenie, a nie być tylko pretensjonalną, zakurzoną ozdobą mieszczańskiego salonu. Majakowski jest wspaniale jasny i jednoznaczny i trzeba go grać jednoznacznie. Sceptycyzm, relatywizm, burżuazyjne smaczki itp. - to nie dla niego. Nic (bardziej nie jest Majakowskiemu obce niż postawa Giraudoux, Huxleya czy wczesnego Sartre'a. Majakowski zawsze walczy, a w boju nie pora rozważać, czy przeciwnik nie ma przypadkiem ładnych oczu i zgrabnego chodu. Jeszcze nie żyjemy w komunizmie. Jeszcze niejeden Pobiedonosikow panoszy się za monstre-biurkiem i niejeden Prisypkin zanurza w rozkosze mieszczanienia, jeszcze obyczaj owe i artystyczne marzenia Prisypkin ów znajdują pełne poparcie u współczesnych, możnych Pobiedonosikowów. Przeciwnik jest przeciwnikiem, i trzeba go bić aż do końca. I przeciwnik, jest właściwie jeden. A Majakowski to liniowy żołnierz rewolucji.

W "Pluskwie" należy pluskwę rozdeptać, i z całą złością. A reszta - tło, ledwie zamaskowane. Także owi narysowani grubymi krechami ludzie przyszłości. Mowa tu o drugiej części "Pluskwy", w której odmrożony Prisypkin - zakładam, że znacie fabułę "Pluskwy" - wystawiony jest w ogrodzie zoologicznym na pokaz dla ukształtowanego już jak należy społeczeństwa przyszłości. Ci pozytywni ludzie Majakowskiego są dość szablonowi a nawet schematyczni (na niedokrwistość cierpią też pozytywne postacie z "Łaźni" - nie bez kozery napisał sam Majakowski, że "na bohaterach pozytywnych tosmy uschnęli"). Niemniej, powtórzmy jeszcze raz słowami Majakowskiego - "komedia nacelowana jest w jednym kierunku", o jakimś podwójnym ostrzu satyry nie ma i nie może być mowy. Ludzie przyszłości pełnią w "Pluskwie" służebną funkcję tym silniejszego, tym bardziej plastycznego potępienia Prisypkinów, im wyraźniej każdy widz dostrzeże szpetotę pluskiew w skontrastowaniu ich z promiennym człowiekiem z epoki komunizmu. Mogą więc ci ludzie przyszłości być nieco konwencjonalni, podobnie jak Fosforyczna Kobieta w "Łaźni". Konwencjonalni - ale w żadnym razie nie ujednoliceni, sprowadzeni do robotów, nie odrażający w swoim nieludzkim wyżyłowaniu z wszelkich uczuć.

Powiedzmy sobie zatem otwarcie, do końca: Majakowski nie znosi relatywizmu, jego hasło jest gromkie, agitacja, bezpośrednia, slogan wiecowy. Majakowski to nie udziwnianie lecz wyolbrzymianie, nie wykrzywianie lecz prostowanie, nie rozpraszanie sił lecz kierowanie ich w jeden cel.

MIŁE OWADY I PASKUDNE ROBOTY

Tego niestety nie chciała wziąć pod uwagę, nie chciała uznać Irena Byrska, inscenizator i reżyser kieleckiej polskiej prapremiery "Pluskwy". Uparła się ona wykryć w "Pluskwie" dwuznaczności, i kompleksy, i podwójne dno: nie tylko przeciw mieszczańskim wpływom i mieszczańskim reliktom zwraca się jakoby "Pluskwa", ale i przeciw zmechanizowaniu, umaszynowieniu człowieka przyszłości; nie "Pluskwę" napisał Majakowski, lecz "Pluskwę i Mrówki". Z tego wychodząc założenia, można by w pluskwie - Prisypkinie widzieć w pierwszej części ofiarę NEPu, wpływów bezpośredniego otoczenia i bóg wie kogo jeszcze, a w drugiej - wręcz pozytywnego obrońcę indywidualizmu, kogoś w rodzaju owego Dzikiego w "Nowym wspaniałym świecie" Huxleya, reakcyjnej satyrze na społeczeństwo komunistyczne.

I patrzcie, tak się istotnie stało. Od razu zauważono podobieństwo. Pierwszy Stefan Treugutt napisał o tym w "Przeglądzie Kulturalnym". Trzeba jednak stwierdzić, że analogia taka dyskwalifikuje reżyserię Byrskiej w jej najważniejszym punkcie, że tego rodzaju analogie mogą przyjść na myśl tylko przy ideowym sfałszowaniu problematyki sztuki - tek, sfałszowaniu.

Byrska zbyła po trosze główną część "Pluskwy", stronę obyczajowo-satyryczną z Moskwy ponepowskiej a sprzed pięciolatek, Moskwy spekulantów i rwaczy. Prisypkin to też rwacz, tylko taki na miarę pluskwy. Cóż może zniszczyć pluskwa? Ba, jeśli jest ich wiele... Prisypkin kielecki - z podwójnej obsady tej roli (Tokarski i Zaremba) widziałem Tokarskiego - nie to mała kanalijka, omal sympatyczna; przez takiego na pewno nie powinna była chcieć targnąć się na swoje życie Zoja Bieriozkina (Lidia Rybotycka). Również pan Bajan (Tadeusz Kubalski) jakoś spoczciwiał; ani on, ani Prisypkin, ani szanowna familia Renesans (Winklerowa, Przysiecka, Ostrawski) nie wydają się w niczym zagrażać serio socjalizmowi, być przedstawicielami owego "mieszczaństwa bytowego", z którego wyrasta "mieszczaństwo polityczne" - dwiema twarzami tego piekielnego mieszczuchostwa, o którym Majakowski mówił i pisał z tak trafnie nakierowaną nienawiścią. Winni być szkodliwi i groźni, a są tak samo nierealni, zmitologizowani jak owi sprzedawcy i sprzedawczynie na targu ciuchów, na wielkiej wyprzedaży dawnego życia. Po co tych głodnych domokrążców przebrano w symboliczny wojłok pluskwiany... przecie oni nie wadzą!

Za to mnóstwo pomysłów zastosowała reżyseria dla zobrazowania, uplastycznienia części drugiej - owej, dziejącej się w 1979 r. Tu i muzyka (Stefan Kisielewski) zdobywa się na najefektowniejsze pasaże, i młodzi scenografowie (Liliana Jankowska i Antoni Tośta) odkrywają w sobie złoża dowcipu, i aktorzy (zwłaszcza Józef Zbiróg, Andrzej Balcerzak i Adam Rokossowski) starają się jak najgorliwiej przysłużyć ogólnej koncepcji. Skutek? Powstało widowisko, nader dodatnio świadczące o formalnych możliwościach kieleckiego teatru, ale zwrócone zarazem przeciw Majakowskiemu. Spójrzmy na przykład, na kostiumy, ni to skafandry, ni kombinezony robocze, sklecone z blachy, nylonu itp. Są one niezgrabne, nieestetyczne, brzydkie - sądzę, że świadomie zbrzydzone. Wszyscy noszą takie same ubiory-mundury, świecące hełmy czy cylindry, mechanizacja ruchów i myśli doprowadzona do robotowej precyzji. Aż się człowiek otrząsa na myśl, że miałby żyć w takim "komunizmie", zmaszynizowanym, wypranym z wszelkich umysłowych i zmysłowych radości.

PRZESTAŃCIE, DZIECI, BO SIĘ ŹLE BAWICIE

Premiera się odbyła. Polska prapremiera "Pluskwy" to nie byle co, zjechali goście i... nuże popadać w zachwyt. Od gazet kieleckich do gazet warszawskich, od "Przekroju" do "Expressu Wieczornego" - fanfary. Przeczytali Byrscy, że "w spektaklu nie ma przypadkowości i luk, z reżyserią wysokiej próby rymowała dobrze scenografia i muzyka", że "kieleckie przedstawienie Pluskwy jest wydarzeniem nie tylko repertuarowym ale i scenicznym o zasięgu krajowym", że "w przedstawieniu kieleckim, obfitującym w szereg świetnych pomysłów, zostały zharmonizowane wszystkie poszczególne elementy", że "nie zdziwilibyśmy się, gdyby teraz ludzie interesujący się teatrem zaczęli wynajdywać pilne sprawy w Kielcach i brać do Kielc delegacje służbowe"... itd. Nastrój zrobił się tak podniosły i tkliwy, że aż jedna z recenzentek pochwaliła "lekkość" scen "przekomicznych" i westchnęła do "niezapomnianego Kapelusza słomkowego, bo było nie mniej pięknie"...

Skąd te pochwały? Zrodziło je uznanie dla eksperymentu Byrskiej. "Byrska rozszerzyła satyrę Majakowskiego" ucieszył się Jan Paweł Gawlik; no i oczywiście, odkrył w "Pluskwie" podobieństwo do "Nowego wspaniałego świata". "To Huxley w swojej najczystszej formie" - zawołał, "obie te satyry spotykają się, więcej - pokrywają". Podobne stanowisko zajęło "Słowo Powszechne", podkreślając z naciskiem, że Majakowski uderzał jakoby na dwa fronty, że rozprawę z mieszczańskim stylem życia związał z satyrą na zautomatyzowane społeczeństwo przyszłości i wysterylizowanie go z uczuć jak powietrza z bakterii...

No cóż, słusznie krytykujemy takich "nowatorów", co to ze Słowackiego robią marksistę, a z Krasińskiego zwolennika rewolucji. Brońmy się tedy i przed odwrotnym zabiegiem. Gawlik wprawdzie zżyma się na rezultaty inscenizacji Byrskiej, na fakt, że w Kielcach "satyra na Prisypkina niknie obok satyry na fałszywe wyobrażenie jutra", że wszystkie racje ludzi przyszłości są - w kieleckim ujęciu - "równie niepoważne jak racje Prisypkina", że właściwie, w ogólnym wyniku, "najsympatyczniejszą, ba jedynie sympatyczną postacią staje się Prisypkin"; ale równocześnie pisze sobie beztrosko, że główna wartość sztuki tkwi w jej wielopłaszczyznowym zwalczaniu nie tylko jednego przeciwnika. Toteż - konsekwentnie - orzeka Gawlik, że przedstawienie moskiewskie "Pluskwy" było złe, ponieważ "przyczesano Majakowskiego, zrobiono z niego autora o jednej tezie"; co zaś do pewnych odchyleń teatru i przechyłu satyrycznego ujęcia Byrskiej na stronę przyszłości - zdajmy się na dojrzałość widowni.

To jest - trzeba przyznać - też konsekwentne. Skoro teatr naknoci, niech dojrzałość widza sama znajdzie nić, wywodzącą z labiryntu.

NA PRAWACH WOLNEJ TRYBUNY

A teraz proszę jeszcze o miejsce dla kilku uwag na prawach dyskutanta. Chodzi mi o ogólną politykę repertuarową teatru Byrskich, o ogólny obraz teatru w dwu tak ważnych terenowych ośrodkach jak Radom i Kielce. Zaiste, nie mogą się Byrscy uskarżać na brak zainteresowania ze strony czynników centralnych, stołecznej krytyki itp., nie mogą też narzekać na treść wypowiedzi, przeważnie nastrojonych na pochwały górnolotne. Sądzę, że należy tę przegrzaną atmosferę ochłodzić strumieniem zimnej wody. Linia repertuarowa Byrskich, święcie obowiązująca dla całości terenu między Warszawą a Krakowem, wydaje mi się bowiem złożona z omyłek i coraz bardziej oddalająca się od rozwagi i rozsądku. Elephantiasis repertuarowa daje się zauważyć i w niektórych innych teatrach terenowych ("Matka" Czapka w Zielonej Górze, "Mariana Pineda" Lorki w Tarnowie), ale w Kielcach-Radomiu wydaje się ona występować w najbardziej wykrystalizowanej formie.

Jaka winna być naczelna funkcja Teatru im. Żeromskiego? Upowszechnianie kultury teatralnej w rejonie nie nazbyt kulturalnie zaawansowanym, przodującym. Czy to nadrzędne zadanie wyklucza prawo do poszukiwania i eksperymentowania, tak drogie każdemu rzetelnemu człowiekowi teatru? Nie wyklucza. Można przecie robić zły teatr awangardy, a dobry teatr powszechny. Ale trzeba się orientować podług jednego z tych drogowskazów.

Olbrzymia większość widzów teatru radomsko-kieleckiego, mającego w tym rejonie stanowisko monopolistyczne, skazana jest na wyłączne korzystanie z jego kulturalno-teatralnych usług. Ci widzowie w Kielcach oglądają "Pluskwę", a w Radomiu "Claviga". Potem zobaczą "Klucz od przepaści" Gruszczyńskiego i... "Komentarz do podróży" Cooka, sztukę samego arcymistrza igraszek intelektualnych Giraudoux. Obawiam się, że dalsze plany nie odbiegają zbytnio od tej dość już wyraźnie zarysowanej linii. A biedny widz, karmiony rarytasami, wzdycha do solidniejszych potraw, do Fredry, Schillera - a chciałby też zapoznać się ze współczesnymi sztukami o tematyce współczesnej, choćby to były utwory mniej ostre niż "Ostry dyżur".

"Siły i środki naszej sceny". Ten tytuł winien być wypisany w gabinecie każdego dyrektora, każdego kierownika literackiego i artystycznego naszych teatrów. Siły, środki, i, dodam, cele społeczno-polityczne. Kochani, to jest naprawdę obowiązek przykry ale konieczny: nie grać "Romeo i Julii", gdy brak Romea, gdy nie dostaje Julii; i nie grać "Krakowiaków i górali", gdy brak funduszów na orkiestrę, balet, kostiumy, statystów. I są sztuki naprawdę nie do zagrania przez każdy teatr, przykładem "Troilus i Kressyda", "Cesarz i Galilejczyk", "Abelard i Heloiza", "Juliusz i Ethel", długo mógłbym wyliczać tytuły rozmaicie zgrupowane. Claudela czy Giraudoux we Francji, Kaisera w Niemczech, Krasińskiego w Polsce na pewno nie podejmie się grać każdy teatr. Majakowskiego "Pluskwa" należy do tego samego szeregu. Trudności aktorskie i scenograficzne dyktują swe bezwzględne wymagania. Chyba, żebyśmy chcieli zagrać "Pluskwę" na sposób rapsodyczny...

Śledziłem uważnie reakcję publiczności kieleckiej na przedstawieniu "Pluskwy". Było w niej zaskoczenie, dezorientacja, nieufność. Nie dziwota; na scenie działy się rzeczy co najmniej trudne do odcyfrowania. Chciałbym przyjrzeć się tej publiczności na przedstawieniu sztuki Giraudoux. Ktoś z obecnych: "Źle jest, jeśli repertuar teatru w Kielcach układa się pod kątem widzenia wizyt z Warszawy". Widz miejscowy mówi o tym jeszcze dosadniej. Głosuję za widzem. Mniejszą on korzyść odniesie z oglądania na widowni krytyków z Warszawy i Krakowa, niż z obejrzenia sztuki, która doń w pełni trafi, choćby dla wybrednych była mniej pociągająca. I wówczas ów widz, dziś niewierny lub rozczarowany, da gorący poklask.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji