Artykuły

Szkoła form

Jest niby lekko, zabawnie, poważniej, gdy trzeba, ale jakoś dziwnie miałko i właściwie nudno.

Ewa Kutryś przeniosła "Szkołę żon" we współczesność. Zgoda: współczesny sztafaż - kostiumy i scenografia - nie przeszkadza. Arnolf może spokojnie nosić garnitur, Anusia mundurek uczennicy, a Horacy - dżinsy i podkoszulek. W końcu to komedia (czy tragikomedia) charakterów, a te są wieczne. Byleby postaci i ich związki były nakreślone ciekawie, wyraziście, zaskakująco, zabawnie, przejmująco i czego tam jeszcze wymaga się od teatralnych bohaterów. A z tym jest pewien kłopot. To oparte na aktorach przedstawienie poza szeregiem aktorskich etiud - gorszych i lepszych - nie zawiera zbyt wiele

Jeżeli ktoś lubi Krzysztofa Globisza, z przyjemnością popatrzy, jak roztacza on swój niebezpieczny wdzięk. Niebezpieczny, bo na granicy szaleństwa; nigdy nie wiadomo, czy ten uroczy mężczyzna za chwilę kogoś nie zamorduje, a przynajmniej nie pobije. Globisz jest dobrym aktorem, stara się więc, by jego Arnolf był postacią wieloznaczną. Objawia a to skąpstwo, a to despotyzm, a to wybuchowość (nawet warczy ze złości), a to liryzm. Powagę i śmieszność. Ale to zagrane objawy, a nie cechy charakteru postaci. Arnolf pokazuje się nam z wielu stron (i bywa to atrakcyjne), ale brakuje mu tego, co nadałoby postaci ciężaru, przemieniłoby ją w prawdziwego człowieka. Szkoda, bo Arnolf to rola dla Globisza. Tak jak Anusia to rola dla Katarzyny Warnke. Połączenie naiwności, śmieszności, szczerości, rozumu i uczuciowości jest bardzo trudnym zadaniem aktorskim, ale Katarzyna Warnke utrzymuje równowagę tego melanżu. Pod cielęcością i prostodusznością swojej bohaterki ukrywa upór i nieco ślamazarne zdecydowanie; jesteśmy pewni, że do swego ukochanego podążyłaby za wszelką cenę. A jej ukochany (Marcin Sianko) to młodzieniec obdarzony nadmierną energią i wylewnością - co niesłychanie drażni Arnolfa, zmuszonego do wysłuchiwania jego zwierzeń i znoszenia jego natrętnej obecności.

Ale między bohaterami nie ma prawdziwego kontaktu. Przeniesienie akcji we współczesność co prawda nie przeszkadza, ale też niewiele pomaga. Skoro reżyserka nie chciała bawić nas dawnymi formami czy obyczajowością, postawiła na "uzwyczajnienie" bohaterów, powinna subtelniej zająć się ich charakterami. A tak mamy jedną formę zastąpioną inną.

Wszystko rozgrywa się przed remontowanym właśnie domostwem Arnolfa. Z lewej strony rusztowania zasłonięte są kolorowymi reklamami czekoladek w kształcie serca, z prawej - banku. Z lewej miłość, z prawej pieniądze. Tu Horacy, który pokochał Anusię od pierwszego wejrzenia, tam Arnolf, który kupił sobie kandydatkę na żonę. Taki dowcip scenograficzny jest jednak zabawny przez chwilę, opowiadanie go przez dwie godziny staje się nużące. Temat opozycji między pieniądzem a miłością nie jest w spektaklu ostro zarysowany. Ciekawszym zabiegiem jest podminowanie scenicznej rzeczywistości burzą; a to trzaśnie piorun, a to spadnie deszcz, a to gdzieś błyśnie lub wreszcie łupnie muzyka. Dodaje to trochę rozchwiania i niepewności, czasami zabawnie puentuje sytuacje.

Przedstawienie bywa zabawne, ale jest przyciężkie. Poszczególne sceny, sytuacje i postaci istnieją same dla siebie. A wystawienie komedii nie polega przecież na opowiadaniu dowcipów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji