"Szkola błaznów" z Poznania
XI Warszawskie Spotkania Teatralne
Dwa nazwiska w programie "Szkoły błaznów" Ghelderode'a z Teatru Nowego w Poznaniu wiele obiecywały: Conrad Drzewiecki, znakomity tancerz i choreograf, debiutujący jako reżyser dramatyczny i Krzysztof Pankiewicz, zawsze interesujący, jako scenograf. I rzeczywiście, ci dwaj twórcy nadali kształt temu pięknemu przedstawieniu. Wnieśli coś z atmosfery i smaku koszmarnego świata teatralnego Ghelderode'a.
Oczywiście, Drzewiecki skorzystał ze swych doświadczeń w pantomimie i choreografii. Ta sztuka zresztą daje ku temu okazje w rozlicznych procesjach, ceremoniach, tańcach, pochodach, intermediach, akrobacjach. Jak przystało na szkołę błaznów. Na zasadzie choreograficznej Drzewiecki komponuje sceny zbiorowe, porusza ludźmi indywidualnymi, z gestu czyni ilustrację słowa. Jednolity rytm tykającego zegara akcentuje złamany, pajęczy krok mistrza Szaleja, posuwisty pląs błaznów, marionetkowe kiwanie się chóru.
Pankiewicz umieścił akcję w katedrze, którą wyczarował z trupim kolorytem, zaludnił posągami i podobnymi do nich postaciami w maskach wykrzywionych potwornym grymasem. Tragiczny taniec miłości i śmierci rozgrywa się wśród pokrak ludzkich skarykaturowanych w sadystycznej grotesce, utytłanych wieprzowatością życia, uwikłanych w perwersje i szaleństwa. Świat Ghelderode'a. Realny i demoniczny. I do tego sztuka, której najwyższym sekretem ma być okrucieństwo. Okrucieństwo, czyli rzeczywistość.
Ruch, plastyka, muzyka - wśród tego aktorom przypada właściwie ciąg monologów. Monolog wymaga sugestywnej ekspresji słowa i głosu. Dobrze sobie z tym radzą Janusz Michałowski jako mistrz Szalej i Wiesław Komasa jako Licodwyn, odgrywający rolę Szaleja II. Uboższy w wyrazie jest Tadeusz Drzewiecki jako Onastryk. Lech Łotockj zręcznie gra Ciarkuta. Inne role to już tylko część zbiorowości, sprawnie działającej na scenie.
[Ten sam tekst został opublikowany w "Życiu Częstochowy" nr 295 z dn. 22-12-1975.]