Artykuły

Błazeńskie panopticum

Twórczość dramaturgiczna Michela de Ghelderode - zaliczanego do grona najciekawszych dramaturgów XX wieku - uderza niezwykłością scenicznych wizji, wybujałą wyobraźnią plastyczną. I chociaż nie zaskakuje już tak jak dawniej, nie bulwersuje drapieżnym ujęciem świata śmiałością języka - to jednak z pewnością nadal pociąga ludzi teatru. Niezwyczajność teatralnych wizji zafascynowała ostatnio twórców wypowiadających się jedynie przy pomocy ruchu i gestu. Warszawską premierę "Szkoły błaznów" zrealizował w tym sezonie Leszek Czarnota (z teatru pantomimy), a ostatnio poznańską - Conrad Drzewiecki (twórca Polskiego Teatru Tańca).

Drzewiecki wyraźnie preferuje teatr antynaturalistyczny, obcy zarówno wizji plastycznej Krzysztofa Pankiewicza (scenografia), jak też poetyce Ghelderodowskiego dramatu. Aktor w jego spektaklu zmuszony do budowania postaci w sposób syntetyczny, wtłoczony w ograniczany repertuar gestów jest jakby swoistą nadmarionetą poddaną posłusznej woli reżysera - animatora. Nie czyni zatem prób uosobienia postaci, zrywa z gestem naturalnym. Ważny jest jedynie ruch, rodzaj gestu i rytm działania. Gdyby szukać w tradycji wybitnych przedstawicieli tego typu myślenia teatralnego należałoby wskazać na Craiga i Tairowa - wielkich reformatów początku i 1 połowy XX wieku, Tairow był wszakże konsekwentny - lekceważył literaturę. Drzewiecki jest jej wierny (ściślej: literze tekstu poza drobną przestawką niczego nie zmienił i nie wykreślił), ale równocześnie wszystkie jego zabiegi reżyserskie czynią tekst mało nośnym, zamazują sensy wypowiedzi. Druga niekonsekwencja polega na tym, że inscenizator próbuje pogodzić dwa sprzeczne żywioły: krwisty, jędrny, rozbuchany teatr GheIderode'a z zimnym, uporządkowanym, "przeestetyzowanym" teatrem własnym.

Syntetyczny gest przemienia się w ozdobnik, ornament. Odrealniony ruch, jakby utaneczniony, podporządkowany zostaje wyraźnemu rytmowi, swoistej muzyce (miarowy stukot towarzyszy całemu przedstawieniu, to jakby tykanie zegara albo odgłos spadających ze ściany kropli wody; w użyciu są także bębenki i drewniane kołatki) Drzewiecki pozostaje no ogół wierny didaskalom, wszakże założony antynaturalizm sprawia, że jest to tylko wierność powierzchowna. Didaskalia zresztą zdają się być raczej wędzidłem dla inscenizatora. W trzech przypadkach Drzewiecki decyduje się wyjść poza uwagi odautorskie. Pierwszy raz - kiedy umieszcza Szaleja na rozpiętej siatce pajęczej (snu lub życia?). To moment, kiedy kończy się żywot królewskiego błazna lub zaczyna jego sen. Wszystko co potem to jakby ostatnie chwile albo koszmarne majaki. Drugi raz - kiedy wraz ze scenografem rozpina na oczach widzów jarmarczny namiot (błazeński konwikt), którego wnętrze jest klasztorną kaplicą. Oba pomysły wyprowadzone zostały z tekstu (scena 3 i 4). Trzeci raz - kiedy figury woskowe albo posągi (jeden z gabinetów mistrza) ożywają. To one, a nie karły (a może to kolejna igraszka błaznów) padają na katafalk przygniatając Szaleja. Zaraz potem zapada się kopuła cyrku. Wali się świat cały pod naporem cierpień ("całe sklepienie runie mu na głowę" - powie Onastryk), wali się buda jarmarczna grzebiąc orędownika sztuki jedynie prawdziwej bo okrutnej.

Z przepiękną scenografią K. Pankiewicza, niesłychanie malarską, bardzo konkretną gdy idzie o odwzorowanie pewnej rzeczywistości, a jednocześnie narzucającą niesamowity klimat kłóci się niestety ów antynaturalizm, cała partytura ruchowa oparta na elementach pantomimy, baletu i akrobatyki. Dziwna dość zasada prowadzenia dialogu zaciera sensy wypowiedzi, odbiera poszczególnym scenom właściwy im charakter. Tekst w efekcie towarzyszy jedynie działaniom i odnosi się wrażenie, że warstwa brzmieniowa (barwa głosu, modulacje) efekty akustyczne i muzyka są ważniejsze od wypowiadanych słów. W tej sytuacji niezwykłe trudno dochodzić sensów jakie chciał wydobyć i przekazać odbiorcy inscenizator. Wiele ważnych kwestii umyka po prostu uwadze widza. A szkoda. Lektura "Szkoły błaznów" dowodzi iż mamy do czynienia z jedna z najciekawszych sztuk Ghelderode'a (tłumaczonych na język polski). Drzewiecki zrezygnował z najważniejszych - jak mi się wydaje - walorów tekstu flamandzkiego pisarza. Mam na myśli "rozbuchanie, niepohamowanie, bujność, i gargantuiczność". Okrucieństwo i farsa wyznaczają charakter sztuk GheIderode'a. U Drzewieckiego nie ma jednakże tej tragicznej i okrutnej farsy. I nie ma śmiechu, który zamierałby w ustach; jest natomiast misterium, rzecz o walce dobra i zła, szpetoty z doskonałością, jest swoista "apoteoza" tła. f '

A o czym jest "Szkoła błaznów"? O ludzkiej nicości, karłowatości, o pozorności wszystkiego, o mechanizmie upadlania jednych kosztem apoteozy drugich, o nieustannej walce z sobą i ze światem, o tym, że okrucieństwo rozbija w człowieku człowieka i że na okrucieństwo odpowiada się okrucieństwem. "Szkoła błaznów" jest karykaturą świata i jednocześnie jego zwierciadłem. Brzydota cielesna sprzysięgła się tutaj, aby zdemaskować szpetotę moralną. "Szkoła błaznów" jest wreszcie sztuką o wzajemnych relacjach sztuki i życia, o jednej z odwiecznych (tragicznych nieraz) ról artysty - roli "błazna". "Sekretem sztuki jest okrucieństwo" - powiada główny bohater. Sztuka winna porażać, zrywać maski, odkrywać prawdę, oczyszczać i wstrząsać. Wtedy jest wielką i prawdziwą. A jeśli w efekcie prowadzi do katastrofy to przynajmniej ocali w człowieku człowieka. Sztuka jest okrucieństwem, bo skazuje na cierpienie, ale dlatego też jest samą prawdą.

Spektakl Conrada Drzewieckiego wzbudzi zapewne wiele kontrowersji, wszakże jego atutem jest to, że nie pozostawia widza obojętnym. Pisać o takim przedstawieniu, nawet jeśli się jest krytycznie wobec niego nastawionym, to zatem prawdziwa satysfakcja.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji