Ludzkie tarło
Z inspiracji "Parawanów" Jeana Geneta na deskach kaliskiego teatru powstał spektakl przejmujący. Agacie Dudzie-Gracz udało się znaleźć drogę zarówno do aktora, jak i do widza. Chce się słuchać i patrzeć, mimo że wykreowany świat odpycha.
Pytanie, o czym jest dramat Geneta, wobec wizji Dudy-Gracz wydaje się drugorzędne. Obydwoje mówią o tym samym: o inności i obcości. O inności wśród ludzi i obcości człowieka w człowieku. Obydwoje odmierzają z chirurgiczną precyzją: tyle w nas zwierzęcia, tyle gnoju, a z resztą - rób, co chcesz. Jeśli znasz zaklęcie, czasami nawet rozpoznasz siebie.
Co się dzieje na scenie w warstwie "fabularnej"? Do pewnej zapadłej wsi przyjeżdża burdel - zwyczajny, czerwony, na kółkach. Wesołe panienki, gorliwie obdzielające swoimi wdziękami, z czasem stają się coraz mniej wesołe, a wraz z nimi smutnieją domy wokół. Mężowie zostawiają żony, ojcowie sprzedają własne dzieci, zdradzone matki rozpaczają rozpaczą najczarniejszą. Żeby nie wiem, ile "naruchać się", śmierć będzie robiła swoje - poprowadzi w zaświaty. Chory świat dostaje w końcu swoją chorą wojnę. Nie będzie bicia dzwonów na trwogę, zamiast nich obłędnie strzelają "kałasze". Oto raj - reporterów i turystów, uzbrojonych w aparaty fotograficzne, także wielbicieli talk show. Taka jest rodzinna wioska Saida. Pierwszego wśród wybranych do bycia człowiekiem, bo najgorszego pośród nich. Saida urodziła Matka. Ona jedna zna zaklęcie, mówi: "Gdybym tylko mogła kochać".
W przedstawieniu bierze udział szesnastu aktorów, dodatkowo także panowie z obsługi technicznej, pojawiający się epizodycznie na scenie. Tajemnicą reżyserki pozostanie, jak to zrobiła, że oglądamy zarówno dość równą kreację zbiorową, jak i co najmniej kilka popisów indywidualnych. Wielka jest Sziga Mirosławy Sapy, dźwigająca nieszczęście wszystkich opuszczonych, niewiarygodny Said Sebastiana Pawlaka, oszalały z bólu i cierpienia, przekonująca Malika Izabeli Noszczyk. Od ich spojrzeń nie uciekniesz. Miejsca dla publiczności przeniesiono na scenę; są częścią burdelu. Najtrudniejsze zadanie stanęło jednak przed Magdaleną Czerwińską - Leilą. Łachmanów zakrywających ją całą, łącznie z twarzą i dłońmi, aktorka nie zrzuci do końca spektaklu, a mimo to gra, i to jak gra! Świetnie w ten świat stworzony przez młodych wpisuje się doświadczenie Witolda Dębickiego. Powierzono mu rolę Matki. Nie ma pewności, czy w czerwonych szpilkach artysta staje się kobietą, ale jako ikona mądrości zaprawionej goryczą i ciotka-klotka w jednej osobie, sprawdza się znakomicie. Eklektyczna muzyka Olgierda Futomy to kolejny bohater "Wybranych". Spektakl jest ucztą dla oka. Po raz kolejny Agata Duda-Gracz udowadnia, że potrafi malować scenograficzne obrazy. Czerwień jest wszędzie: w piasku sypiącym się obficie na scenę, na wyścielających widownię poduszkach, w zasłonach miejsca schadzek i w strojach dziwek. Od czerwieni nie można uciec, bo ziarenka w kolorze krwi zabarwiają stopy i włosy aktorów, są na ich nogach i twarzach. Jedynie ciało Wardy - Pierwszej Nierządnicy (Katarzyna Strojna) pozostanie nieskazitelne białe. Od niego bije światło, którego w przedstawieniu tak niewiele. Reszta - wysokie domki wieśniaków wznoszące się ponad ziemią - tapla się w mroku. W tej przestrzeni pojawiają się kapitalne sceny, sięgające do archetypicznych przedstawień opłakiwania, odprowadzenia zwłok, ukrzyżowania.
Od czasu do czasu na scenę wjeżdża rowerzysta, zoolog-fantasta. To Brahim (Szymon Myslakowski). Opowiada o wielorybach i innych stworzeniach boskich, które zupełnie tak samo jak ludzie mają swoje tarło.