Artykuły

Ile Czechowa w Iwanowie?

Antoni Czechow, postać wybitna w światowej dramaturgii, nie miał jakoś szczęścia do wrocławskich scen. W roku 1943 Walden wystawił "Oświadczyny z Kumakowiczem, potem było 10 lat przerwy i Czechow pojawił się na scenie przy ul. Rzeźniczej. Mocno eksperymentalnego "Wujaszka Wanię" wyreżyserował Jerzy Jarocki przeciwstawiając się tradycji MChAT-u w inscenizowaniu i interpretowaniu dzieł autora "Mewy". W latach sześćdziesiątych właśnie "Mewę" pod rosyjskim tytułem "Czajka" przygotowała Maria Straszewska, a Jakub Rotbaum wyreżyserował "Trzy siostry". Potem był jeszcze "Wiśniony sad" i to właściwie wszystko.

Tydzień temu w Teatrze Kameralnym odbyła się premiera pierwszej sztuki Czechowa, która trafiła na scenę teatru Korsza w roku 1887, przedsięwzięcie skończyło się klapą. Po latach badacze jego twórczości jednoznacznie i bez wątpliwości uznali "Iwanowa" za próbę dramatyczną pod każdym względem nieudaną.

Sądzę, że ten surowy i pryncypialny werdykt podniecił właśnie wyobraźnię Jacka Bunscha, który postanowił się zmierzyć ze sztuką wyraźnie odstającą od całego dramatopisarskiego dorobku Czechowa. Do "Iwanowa" trzeba znaleźć inny klucz i bez wątpienia w tym miejscu zaczyna się prawdziwa artystyczna przygoda. Nie można iść tropem klasycznych dziś w formie, i założeniach inscenizacyjnych realizacji w Moskiewskim Teatrze Artystycznym czy też naszych rodzimych poszukiwań jak słynny "Wiśniowy sad" Jarockiego czy na innym biegunie "Dziesięć portretów z czajką w tle" Grzegorzewskiego.

Allardyse Nicoll w swoich "Dziejach dramatu" napisał, że "Iwanow" w niczym nie zdradza prawdziwie Czechowskiego ducha. Taka jest prawda i nie należy w tej sztuce szukać klimatu, nastroju, kompozycji, które znamy z późniejszych sztuk Czechowa. Oczywiście, są tam elementy, szkice, próby bardzo bliskie takim postaciom jak Wujaszek Wania czy Płatonow, na przykład. Jest to w jakimś sensie naturalne, że autor własny (przypuszczam, że miał świadomość, iż nieudany) pomysł rozwijał, bogacił, filtrował, transponował, przerabiał.

Bunsch przy pomocy ołówka stara się dla "Iwanowa" znaleźć własny, nieporównywalny rytm i styl. Zadanie to trudne i nie do końca udało się je zrealizować na scenie. Ta realistyczna sztuka dzieje się w kilku miejscach. W Teatrze Kameralnym miejsce mamy jedno, nieco odrealnione, jakby umowne, co można odczytać, że nie miejsce jest tu najistotniejsze, ale bohaterowie. Ich rozterki, brak porozumienia. Ten zabieg jest pierwszym interpretacyjnym śladem dla widza, który może przymknąć oko na to, iż osoby dramatu raz wychodzą przez drzwi, raz znikają za bocznymi fartuchami. Oglądamy biało-czarną rzeczywistość i biało-czarne role. Nie do końca możemy zrozumieć motywacje działania poszczególnych bohaterów. Ten zabieg bardzo zbliża wrocławską wersję "Iwanowa" do współczesnej dramaturgii, konkretnie do egzystencjalnego rozdarcia.

Iwanow w interpretacji Wojciecha Ziemiańskiego przypomina jego role w spektaklach Krystiana Lupy, można też prędzej doszukać się w tej roli pokrewieństwa z bohaterami Dostojewskiego niż Czechowa. Ale ten utalentowany i twórczy aktor potrafił pokazać całe nieprzystosowanie postaci, zagubienie, brak motywacji. Zagrał bardzo sugestywnie. Iwanowa Ziemiańskiego możemy dość precyzyjnie opisać. Jego wyrzuty sumienia wobec żony, tłumiona namiętność do Szaszy, także przyjaźń łącząca go z Lebiediewem. Jest to człowiek chłodny, momentami nieprzyjemny dla otoczenia, surowy wobec siebie, ale przecież doskonale czujemy jego wewnętrzny żar. Zdajemy sobie sprawę, że tam, gdzieś w środku wszystko się w nim gotuje. A Ziemiański niemal cały czas gra z kamienną twarzą, tylko momentami coś w nim pęka, wylewa się potok słów. To dobra rola, ale jak ją odnieść do reszty?

Są w tym spektaklu jeszcze dwie bardzo dobre role. Przede wszystkim Szasza Ewy Skibińskiej, pełna namiętności, desperacji, przekonania o sile swojego uczucia, o możliwości zbudowania życia na gruzach. Ta wiara emanuje od Skibińskiej niemal w każdym geście, spojrzeniu. Druga postać, którą bym wyróżnił to Lebiediew Zygmunta Bielawskiego. Człowiek próbujący uporządkować sobie rzeczywistość, zrozumieć to czego zrozumieć się nie da. Nieszczęśliwy w swojej bezsilności.

Zawiódł mnie mocno Wojciech Kościelniak tworząc postać papierową, jednowymiarową, nie mogącą uwiarygodnić prezentowanych racji. Jego Konstantynowicz, w założeniu autora, główny antagonista Iwanowa, jest jedynie rezonerem fałszywych opcji Nie wywołuje w nas wątpliwości, które powinniśmy mieć patrząc jego oczami na tytułowego bohatera.

Każda z pozostałych postaci jest jakby z innej sztuki Ta niespójność najbardziej chyba ciąży na przedstawieniu. Trudno znaleźć jakieś logiczne powiązania między bawiącym nas swoimi karcianymi pasjami Nikiticzem czy oddanym Iwanowowi Michajłowiczem. Zabrakło chyba reżyserowi zdecydowania i konsekwencji w budowaniu poszczególnych ról w tym trudnym i niewdzięcznym materiale literackim stawiającym opór w każdej prawie scenie. Pogubić się w tym o wiele łatwiej niż znaleźć trafną receptę.

Wyszedłem z tego soektaklu z wieloma wątpliwościami, ale i przekonaniem, że byłem świadkiem moccwania się z górą. A z górą trudno wygrać, udaje się to w każdym razie bardzo niewielu śmiałkom. Ile jest Czechowa w Iwanowie. Nie ma prawie wcale, ale też być nie mogło. Ot, paradoks, ale czy jedyny?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji