Dobry przepis na teatr
Filmowiec z aktorami filmowymi i telewizyjnymi wystawił spektakl o sile teatru.
Przedstawienie Mariusza Grzegorzka z Teatru Powszechnego wydaje się w dzisiejszych czasach paradoksem. Reżyser filmowy ("Rozmowa z człowiekiem z szafy") i telewizyjny ("Okna"), wykładowca łódzkiej Filmówki, wystawia sztukę Davida Hare'a z 1997 roku, która kpi z kultury obrazkowej i bierze w obronę teatr jako jedyne miejsce, gdzie ma się jeszcze kontakt z żywymi ludźmi i żywymi sprawami.
Główny spór toczą w niej aktorka Esme Allen i jej zięć Dominic Thyge, początkowo wydawca niskonakładowego pisma typu art-zin, później krytyk i gwiazda telewizyjnych programów o kulturze. Według Dominica teatr przeżył się, jego miejsce zajmuje kultura wideo. Losy Esme zdają się potwierdzać jego tezę: w 1979 roku, kiedy rozpoczyna się akcja sztuki, aktorka gra w kasowym przedstawieniu w Londynie, sześć lat później jedyną rolą, jaką może zdobyć, jest rola bakterii w radiowej reklamie środków czystości. W tym samym czasie Dominic robi oszałamiającą karierę w telewizji, wyrasta na pierwszego krytyka w kraju. Do telewizji trafia w końcu Esme zmuszona w latach 90. z powodów finansowych do występów w głupawej szpitalnej telenoweli, brytyjskim odpowiedniku "Na dobre i na złe". W finale to jednak teatr zwycięża: w 1995 roku Esme po serii rodzinnych dramatów, na które składają się tragiczna śmierć córki Amy oraz utrata majątku, dostaje rolę w przedstawieniu młodego autora, które odnosi wielki sukces na West Endzie.
Sztuka brytyjskiego dramaturga nie jest specjalnym odkryciem, teza o śmierci teatru wracała w XX wieku regularnie. Już bohaterowie Czechowa przed stu laty narzekali na niski poziom przedstawień. Chodzi jednak o to, że w momencie premiery "Mewy" nawet przeżywający kryzys teatr stał ciągle na szczycie piramidy kulturalnej wraz z baletem, muzyką klasyczną, malarstwem. Dzisiaj ta piramida została spłaszczona walcem masowej widowni. Hare doskonale uchwycił ten mechanizm w postaci Dominica, krytyka, który pozostaje na usługach masowej publiczności. "Ludzie was nie chcą oglądać" - mówi Dominic do Esme. Nie mówi "ja", ale właśnie "ludzie", wskazując na anonimową masę, która przemawia ustami telewizyjnych prezenterów.
Sztuka"Zdaniem Amy" miała w Wielkiej Brytanii także wymiar polityczny: akcja rozpoczyna się w roku objęcia władzy przez Margaret Thatcher, której skrajnie liberalna polityka doprowadziła brytyjskie instytucje kulturalne w latach 80. na skraj przepaści. W Warszawie sztuka działa nieco inaczej: dodatkowy sens nadają jej aktorzy znani z występów w telewizji. Odtwórca roli Dominica Szymon Bobrowski jest naprawdę gwiazdą telewizji: gra pierwszoplanową rolę w telenoweli "Miasteczko". Dominika Ostałowska (Amy) na co dzień występuje w telenoweli "M jak Miłość", a Joanna Szczepkowska, grająca rolę Esme, jest jednocześnie autorką scenariusza telewizyjnego serialu "Garderoba damska". Kiedy więc Bobrowski mówi do Szczepkowskiej kwestię ze sztuki: "Czy lubi pani telewizję?", publiczność wybucha serdecznym śmiechem. Dzisiaj w Warszawie rzeczywiście trudno o spektakl, w którym nie byłoby telewizyjnych twarzy, i wcale nie jest pewne, czy publiczność chodzi jeszcze do teatru z zamiłowania, czy tylko po to, aby zobaczyć na żywo swych ulubieńców.
Nie jest to jednak spektakl oparty wyłącznie na aluzjach do telewizyjnych karier odtwórców głównych ról. Mariusza Grzegorzka jak zwykle zainteresowała ciemna strona osobowości bohaterów i głównym tematem spektaklu reżyser uczynił powikłane związki między nimi obok autotematycznego wątku teatralnego. To poczucie krzywdy i braku miłości, jakie ma Amy, i źle skrywana samotność Esme. To w końcu determinacja Dominica, który z równą bezwzględnością obchodzi się z dziełami sztuki jak z własną rodziną. Te wątki osobiste aktorzy grają z wyczuciem i na najwyższych emocjach: Ostałowska rysuje portret żony, która cierpliwie walczy o utrzymanie związku, Bobrowski ma cechy wszystkich młodych karierowiczów, od poczucia misji po zarozumialstwo, Szczepkowska zaś świetnie pokazuje zagubioną kobietę, która żyła pół metra nad ziemią, w nierzeczywistym świecie sztuki, i nagle musi zejść ze sceny i stanąć wobec prawdziwych problemów.
Sztuka - ustawiona na takim egzystencjalnym fundamencie staje się opowieścią o dokonującej się na naszych oczach wielkiej cywilizacyjnej przemianie, której ofiarami padają ludzie tacy jak Esme. Wzorem jest tu niewątpliwie "Wiśniowy sad" Czechowa, największy dramat opowiadający o odchodzeniu świata dawnych wartości. Nie wiem, czy dzisiejsi aktorzy poddani presji mass mediów rzeczywiście dzielą los Raniewskiej, nie jestem pewien, czy sad, który już nie rodzi owoców, to dobra metafora dzisiejszego teatru. Wiem jednak, że tak jak w sztuce Davida Hare'a gdzieniegdzie zachował się jeszcze przepis na konfiturę z wiśni, czyli na żywy, interesujący teatr. Jednym z takich miejsc jest kameralna scena Teatru Powszechnego.