Artykuły

"Przeto, co mówię, nie mówię jak liczni..."

Teatr z Norwida, ale nie sklejanie nie dopisanych do końca dialogów, nie cerowanie łat, ale wybór z tego, co zamknięte, choć w zamyśle pisarza nigdy scenicznym być nie miało. Tyle już razy chwaliłem teatr Hanuszkiewicza, że mnie samego poczęło to już nudzić, a przecież chwalić znów go muszę. Pokazał prawdziwą twarz Norwida a nie udało się to nawet Horzycy, może dlatego, że pan Wilam dążył do uchwycenia jedności popiołów, z których Hanuszkiewicz po prostu powybierał diamenty. I nawet nie sam dobór materiałów szczególnie fascynuje w jego widowisku, lecz właśnie ów fakt, że Hanuszkiewicz oparł się pokusie, by rzeczy nadać formę jednolitą. Dzięki temu wygrał. Tylko tak mógł wygrać. Ale łatwiej dziś pomysł pochwalić, niźli go było znaleźć.

Widowisko w Teatrze Narodowym składa się z sześciu obrazów oraz z trzech intermediów, z tych dwa satyryczne, jedno poetyckie. Zaczyna Hanuszkiewicz tonacją rapsodyczną i trzyma ów ton tak długo, że chwila dłużej, a zabrzmi zgrzytem. Bo nawet najpiękniejsza poezja znuży, kiedy płynie w uładzonych frazach, mądra, świetlista, porażająca. W pewnym momencie tej sumy porażeń znieść już nie można. I Hanuszkiewicz: to czuje, Hanuszkiewicz łamie nastrój: obraz "Etiudy" ("fragmenty listów, pism, liryków i satyr") staje się krzykliwym targowiskiem cytatów, które młodzi aktorzy intonują z kabaretową bezczelnością (acz, niestety, niekiedy i z wadami artykulacji!). A potem w części drugiej - "Wieczór w pustkach" pokazany jakby wizja z Grand Guignolu: zamarłe w bezruchu postacie w białych trykotach kołysze się na trapezie ciało młodej aktorki, kontrabas i trąbka pohukują jak puszczyki, wtóruje im beznamiętna wokaliza; na pierwszym planie, prawie niewidoczny mówi Hanuszkiewicz ironiczne gorzkie strofy o człowieczej samotności. Potem "Assunta" i Ewa Pokas. Cała ta sekwencja jest najpełniej chyba zarysowanym fragmentem widowiska, w czym udział i pozostałych wykonawców (Kazimierz Opaliński, Ewa Krasnodębska i znowu Hanuszkiewicz). Walterscotowską przypowiastkę o tragicznych losach Assunty recytują ze znakomitym wyczuciem rytmu, celnie punktując wszystkie didascalia, dygresje i nawiasy. Całość to idealna, skończona; kreacja Pokas również. Milcząca, bo niemą jest Assunta. Milcząca, ale mówi sugestywnym rysunkiem gestu, sylwetką, wyrazem twarzy. Potem soczyste intermedium rodzajowe (norblinowskie postacie szlacheckie stworzyli tu Kazimierz Wichniarz i Aleksander Dzwonkowski). I wreszcie "Atelier", niby spektakl w studenckim teatrze, gdzie pełno pomysłów, pełno scen oddzielnych, z których każda zarysowana przez inscenizatora z zaskakującą świeżością. Choćby ów wiersz "Coś ty uczynił ludziom...", kiedy każdy czterowiersz (recytuje do podawanego sobie z rąk do rąk mikrofonu kolejny z ustawionych w szeregu aktorów. Wśród tłumu wykonawców - Henryk Machalica. Ubiór, charakteryzacja, dobór tekstów, a wreszcie reżyserskie wyobcowanie tej postaci z tła, każą widzieć w niej portret Norwida Machalica przecież nie gra poety. Od partnerów różni się jedynie żarliwszą o ton temperaturą uczuć, bardziej namiętnym atakowaniem słów. A przecież potrafi stworzyć wokół siebie atmosferę inności, obserwuje toczące się sprawy z jakimś dystansem ojcowskim. Nawet kiedy milczy, jego obecność wybija go na plan pierwszy.

I tak biegnie ten wspaniały spektakl. Zmieniają się rytmy, zmieniają klimaty, wspólnym mianownikiem tej ekscytującej mozaiki pozostaje przecież myśl i słowo poety. Nakazywał poezji Norwid, by "posuwała społeczeństwo w przyszłość, język uczuć przyszłych mu przynosząc". Nakazywał poetom, by jednakowoż "pojmowali własną swoją przytomność względem czasu swojego i składających żywiołów w grę wchodzących". Hanuszkiewicz uchwycił ów dwugłos. Był w tle spektaklu wiek XIX: Chopin, Pani Kalergis, rubaszne szlachciury z "Dysput". I był wiek XX: "słów żar, treści rozsądek, sumienia berło w muzykalny złączone porządek słowem każdym jak perłą". Jawi się więc przed nami Norwid okrutnie dzisiejszy, mądry i gorzki.

*

Prezentacja Norwida była w Teatrze Narodowym również rewią artystycznej dojrzałości zespołu. Zespołu, który Hanuszkiewicz stworzył, bo go okoliczności zewnętrzne do takiego przegrupowania sił zmusiły. Jeśli dziś wyliczymy, że odeszli stąd Holoubek, Mikołajska, Krafftówna, Łuczycka, Machowski, Mrożewski, Duryasz, Alaborski, to wyliczywszy stwierdzimy, że ubytku tego nie znać. Przyszli nowi bez wielkich nazwisk, zajęli puste miejsce na scenie. I szala, na której mierzy się suma talentów, nie zadrgała

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji