Artykuły

Czechow kontra Chappi

,,Pies, kobieta, mężczyzna" w reż. Andrzeja Majczaka w Teatrze Bagatela w Krakowie. W Dzienniku Polskim recenzja Pawła Głowcakiego.

Gdy w materii miłości do swej pani pies przekroczy granicę brawury, dobrze nie jest, ale jeszcze nie jest tragicznie. Po prostu rysy pyska do rysów twarzy pani mu się upodabniają. Zamiast jednej miny - mamy dwie miny bliźniacze. I tyle. Nikomu to szkody nie przynosi.

Tragedia, prawdziwie potworna tragedia dzieje się, gdy w trudnej materii kynologicznego uwielbienia przesadzi pani. Otóż, zaczyna ona wtedy pisać - jak jej pies. Niestety, bardzo niestety. Oto w nowoczesnej sztuce teatralnej pani Sibylle Berg "Pies, Kobieta, Mężczyzna" autorka oddaje glos psu.

Psi narrator świat nasz ogląda i o naszym świecie gada. Pies swą czystą wrażliwością bada meandry zbydlęconego przez cywilizację człowieczeństwa. I psu ból czyni zło nasze, fiasko uczuć ludzkich, ludzki egotyzm, cynizm, niewydolność serc kochających oraz wewnętrzne wypalenie kochanków.

U Berg nieludzko subtelny Burek w duchu boleje nad fiaskiem oglądanej przez się miłości dwojga młodych, boleje tak bardzo, tak szalenie wstrząśnięty jest upadkiem ludzkich uczuć, że nie wytrzymuje napięcia -i kończy źle.

Tak, pies mówi, Berg mowę jego zapisuje, zaś w eseju okraszającym wyreżyserowane przez Andrzeja Majczaka przedstawienie Renata Derejczyk stawia ten psio-ludzki trud pisarski na poziomie intelektualnej syntezy. Oto sens sobaczego bajania, sens zamknięty w szeregu gorzkich pytań retorycznych i bezlitosnych diagnoz oznajmujących, które nie wymagają żadnego komentarza. Są czystą gorzkością.

"Czy umiemy jeszcze powiedzieć coś nowego o tym, co wydarza się między młodymi ludźmi? /.../ Chcemy być singlem, bo chcemy być wolni. /.../ Bardzo często bycie razem się nie udaje. /.../ Kto z nas nie pragnie miłości, kto z nas nie pragnie być zakochanym i kochanym. /.../ Trudno dzisiaj o miłość bez udanego seksu. Jeśli uda nam się w łóżku, to już nam się wydaje, że zbudowaliśmy związek. /.../ Przez nasze nadmierne wymagania wszystko psujemy. W końcu zapamiętanie, z jakim dążymy do celu, sprawia, że o sobie zapominamy. A do tego jeszcze to najważniejsze odkrycie. Inni ludzie nie przynoszą szczęścia. Więc przestaliśmy wierzyć w wielką miłość". Straszliwa zgroza, potworny wstyd, karczemny upadek humanizmu. Tym dwojgu wszystko, co ludzkie jest studziennie obce.

W środku przedstawienia nie sposób więc nie zapytać: jak jest po psiemu - amen? Między skórami Kobiety (Ewelina Starejki) i Mężczyzny (Jakub Bohosiewicz) tak niebywały lód narasta, że aż dziw, iż żadne z nich nie przeniosło swych niezdrowo zaczopowanych namiętności na czworonożnego narratora (Marcin Kobierski)!

Derejczyk - o zgrozo - niczego nie zmyśla. Gdy się ze sztuki Berg miąższ intelektualny wyciśnie - zostaje ściśle to, com powyżej zacytował. Nieprawdopodobna banialuka! Powtórzę: jeśli w delikatnej materii kynologicznego uwielbienia przesadza właścicielka Burka - pisać zaczyna stylem Burka, co znaczy, że daje światu frazy ociekające kynologiczną pensjonarskością.

Glob, proszę Państwa, zły jest i brzydki, więc zło i brzydota w duszę młodzieży wstępuje, w związku z czym młodzież miłość - w d... ma! I oto jest kamień węgielny nieporozumienia: SZLACHETNOŚĆ! Szlachetność okutana młodzieńczą bezkompromisowością, wzmocnioną okiem psa, ergo - okiem istoty nieskażonej brudem ludzkiej współczesności!

Nie wiem, kto tutaj w największy kanał wstępuje. Czy autorka, co z uporem godnym lepszej tragedii męczy napisanego psa? Czy Maj czak, który w niepojętym dla mnie widzie bierze kynologiczne dyrdymały Berg za intelektualne Chappi? Czy ja, który siedzę na tym sobaczo-tureckim kazaniu do końca? Czy wreszcie - pies?

I jeszcze jedno, chyba najistotniejsze. Kto zmiażdży tę dzisiejszą manię teatralną, która młodym, zdolnym reżyserom każe w litą ślepotę popadać i psim ogonem kreślone obrazki ze spaceru po przysłowiowych Plantach - za głęboki portret współczesności brać każe? U Berg zakochani młodzi przygarniają Burka, po czym Burek zdaje relację z rozsypki uczuć, opartej na fiasku cywilizacji. Cóż mógł z tym wstrząsającym opusem dramaturgicznym uczynić Majczak?

To wadliwe pytanie. Nie w tym problem, co zrobił z czymś, co jest klasycznym zestawem psychologicznych truizmów autorki, która nie wie, co ma ze swym cierpieniem uczynić, więc we władanie psa się oddaje. Problem w tym, skąd się u Majczaka wzięła ta iście musza tendencja do łażenia na lep aż takiej tandety.

Troje aktorów, przez godzinę i pół, w ramach usadzonej na planie kwadratu publiki, w codziennych swych fatałaszkach, w stylu codziennego swego przy kawie gadania o niczym - daje oto tandetną fotografię tandetnych cierpień ludzkości w tandetny wieczór wiosenny. Żeby tematu niepotrzebnie nie rozwlekać, spytam: a gdzie ten poziom teatru, poziom metafory, który by mi pozwolił w nie swoich bólach profil bólów jak najbardziej ogólnych znaleźć, ogólnych i wcale nie tylko teraźniejszych, bo ogólnych, czyli pozornie nie moich, co znaczy właśnie moich? Nie wiem. Wiem tylko, że ambitny nasz teatr coraz łacniej w poetykę taniej fotograficzności włazi. Oto kolejni bohaterowie znów nie mają się ku sobie, a pies - jak słyszę - idzie popełnić samobójstwo. A Berg? Pisze dalej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji