Artykuły

Pan od obiadów

Refleksja nad humanistycznym wymiarem jedzenia staje się dyscypliną akademicką i dystans między pisaniem o teatrze a pisaniem o żarciu staje się coraz mniejszy - Maciej Nowak w felietonie dla Przekroju.

Czytaliście notkę o autorze tego felietonu, umieszczoną na dole strony? To pewnie mój kompleks, ale wydaje mi się, że czai się w niej zdziwienie, że szef Instytutu Teatralnego pisze teksty o teatrze. No dobra, nie ma co palić głupa, wiem, o co chodzi. Ostatnią recenzję teatralną napisałem, jakieś 20 lat temu, by potem zająć się tym, co Amerykanie nazywają food writing. W oficjalnym życiu zawodowym pozostałem ciągle w kręgu teatralnym i artystycznym, ale w wolnych chwilach ostrzyłem sobie styl na dewolajach, sztufadach, bouillabaisse i pot-au-feu. Wydawało mi się to dużo bardziej atrakcyjne niż rozdawać cenzurki i stopnie na koniec roku w czym polska policja teatralna lubuje się z wielkim zapałem. Starannie separowałem dwa poziomy mej aktywności. Zajmowanie się gastronomią było lekko zawstydzającym hobby (coś w rodzaju zbierania resoraków albo wafli piwnych), teatr był na serio. Upierałem się przy tym, mimo że już dawno zarejestrowałem, że dzieci przyjaciół reagują na mnie jednoznacznie: - O, pan od obiadów, a z kolei starsza publiczność wita do dziś z szacunkiem: - Niech żyje Maciej Kuroń.

Powoli jednak powstaję z kolan. Refleksja nad humanistycznym wymiarem jedzenia staje się dyscypliną akademicką i dystans między pisaniem o teatrze a pisaniem o żarciu staje się coraz mniejszy. W Polsce dzieje się tak za sprawą Jarosława Dumanowskiego, profesora Uniwersytetu im. Mikołaja Kopernika w Toruniu, który animuje wielki program badań nad historią polskiej kuchni. W jego ramach wraz z Muzeum Pałacem w Wilanowie wydaje serię "Monumenta Poloniae Culinaria", gromadzącą źródła do dziejów ojczystych kulinariów. Dzięki troskliwej i krytycznej edycji Dumanowskiego lekceważone dotąd dawne książki kucharskie ujawniają bezcenne świadectwa historii, kultury, obyczajowości, pokazują spójność całego procesu cywilizacyjnego, jaki odbywał się w naszej części Europy.

Pod koniec ubiegłego roku ukazał się trzeci tom serii, prezentujący "Kucharza doskonałego" Wojciecha Wielądka, wydanego po raz pierwszy w roku 1783, a potem wznawianego jeszcze siedmiokrotnie. O powadze dzieła świadczy fakt, że gdy na życzenie jenerała Dąbrowskiego w XI księdze "Pana Tadeusza" ma być przygotowany "obiad polski" Mickiewicz każe zajrzeć Wojskiemu po przepisy właśnie do "Kucharza doskonałego". Dla teatralno-kulinarnego gryzipiórka Wielądko jawi się, jako autentyczny patron. Właściwie powinienem zwracać się do niego Papo! Był bliskim współpracownikiem Franciszka Ryxa, który na życzenie króla zarządzał sprawami teatralnymi, a także... uwaga, uwaga... Wojciecha Bogusławskiego! Wraz z Ojcem Sceny Polskiej przetłumaczył francuską komedię "Duch sprzeciwieństwa, czyli żona sprzeczna". Pisał też sztuki samodzielnie i wielokrotnie trafiały one na narodową scenę.

Tropy teatralne i kulinarne meandrują. Na poziomie bufetu (a kto nie rozumie znaczenia bufetu teatralnego, ten w ogóle nie rozumie teatru), ale też i scenicznych środków wyrazu. Jedną ze sztandarowych premier po przełomie roku 1989 była "Tamara" w Teatrze Studio w Warszawie w reż. Macieja Wojtyszki. Niewiele pozostało mi w głowie z tego przedstawienia poza jednym szczegółem. Bankiet dla widzów, który stanowił część inscenizacji, przygotowany został przez restaurację hotelu Marriott. To dopiero był szyk! Drogowskaz aspiracji nowych elit! Dekadę później wyszydzał to Jan Klata w swojej inscenizacji "Hamleta" w Stoczni Gdańskiej. Spektakl rozpoczynał się sceną przy stole, przy którym dwór Klaudiusza uczył się na pamięć apelacji i gatunków win z Przewodnika Parkera, biblii wszystkich snobów i nuworyszy świata (skądinąd cztery tomy tego opasłego dzieła stoją również w mojej biblioteczce).

W ostatniej premierze Klaty "Titusie Andronikusie" wg Shakespeare'a i Mullera, kooprodukcji Teatru Polskiego we Wrocławiu i Staatschauspiels w Dreźnie, też mamy scenę uczty. Tak, jak u Shakespeare'a, cesarz Rzymian (Wolfgang Michalek) podaje królowej Gotów (Ewa Skibińska) pasztet z jej własnych dzieci. Ci, którzy nie chcieli zrozumieć zamysłu reżyserskiego Klaty, polegającego na obnażeniu najbardziej prymitywnych stereotypów na temat Niemców i Polaków, przynajmniej w finale "Titusa" powinni być usatysfakcjonowani. Barbarzyńcy - tak jak lubią - wciąż pozostają mięsem. Smacznego!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji