Artykuły

Przewrotna historia o odpowiedzialności

"Sąd Ostateczny" w reż. Agnieszki Glińskiej w Teatrze Studio w Warszawie. Pisze Kama Pawlicka w serwisie Teatr dla Was.

Gdyby nie jeden pocałunek ta historia potoczyłaby się zupełnie inaczej. Naczelnik stacji Tomasz Hudetz sumiennie wypełniałby swoje obowiązki, Anna, córka oberżysty, pewnie wyszłaby za mąż za zakochanego w niej rzeźnika Ferdynanda, a Alfons, prowadzący miejscową drogerię, dalej sprzedawałby swoje specyfiki. Życie sennego miasteczka, w którym nic na pozór się nie dzieje, zostaje w jednej chwili zburzone. Naczelnik stacji w chwili słabości przeoczył jeden skład pociągów, nie dając w odpowiedniej chwili sygnału ostrzegawczego. Dochodzi do katastrofy, w której ginie kilkadziesiąt osób. Co lub kto jest winien? Zła widoczność, błąd maszynisty czy może nieuwaga naczelnika stacji? Nikt w miasteczku nie daje wiary pogłoskom, że zawsze sumienny Hudetz raz w życiu popełnił błąd, który będzie go zresztą drogo kosztował. Jedna tragedia pociąga za sobą następne. Anna, która znienacka pocałowała naczelnika Hudetza, a potem bojąc się przyznać do winy dzielnie broniła go w czasie procesu, zostaje zamordowana. Świadków nie odnaleziono, ale przypadkiem miejscowy żandarm widział w pobliżu miejsca zbrodni Hudetza. Wszystkie poszlaki wskazują na niego

Ödön von Horváth w sztuce "Sąd ostateczny" stawia odwieczne pytania o winę, karę, samousprawiedliwienie i popełnianie grzechów "przez przypadek". Bo nagle znajdujemy się w złym miejscu, o złej godzinie. Niestety zbrodnia pozostaje zbrodnią, nieważne czy doszło do niej przez przypadek czy została ukartowana. Jest to również przewrotna historia o odpowiedzialności za swoje czyny. Dramat Horvátha traktowany jest również jako rozliczenie autora z mechanizmami zakorzeniania się faszyzmu w społeczeństwach niemieckim i austriackim.

Agnieszka Glińska, która wyreżyserowała tę sztukę w Teatrze Studio, podkreśla w spektaklu tragikomiczność historii jednego niepotrzebnego pocałunku. Elementy komediowe wplata w tragedię, która wydarza się na oczach widzów. Mamy więc na scenie korowód roztańczonych, pijanych mieszkańców miasteczka, dowcipne dialogi i chocholi taniec widm, które zmierzają donikąd. Reżyserka umieściła akcję dramatu w kilku mikro światach, które współistnieją ze sobą na scenie. Jest tam dom naczelnika, apteka, oberża, stacja czy wiadukt, koło którego zabito Annę.

Zabieg ten możliwy był dzięki scenografii Agnieszki Zawadowskiej, która zawładnęła prawie całą przestrzenią sali Studia, przenosząc część widowni na scenę. Dzięki temu widz czuje się częścią historii, która toczy się o krok od niego. Znakomitym pomysłem jest również wykorzystanie rzutnika, który wyświetla światła przejeżdżających pociągów.

Niestety minusem przedstawienia są dość papierowe role aktorów , którzy nie nadali swoim postaciom pogłębionych rysów psychologicznych. A byłoby co pokazać, bo każda postać jest inna, inaczej zachowuje się w obliczu katastrofy.

Godni wymienienia są jedynie Dorota Landowska w roli przebojowej i wiecznie rozkrzyczanej żony naczelnika oraz Modest Ruciński jako zabłąkany w miasteczku komiwojażer. Tragiczna w wymowie i pełna niuansów psychologicznych rola naczelnika stacji Tomasza Hudetza, w wykonaniu Łukasza Simlata, wypada blado i niewiarygodnie.

Mimo niedociągnięć aktorskich spektakl na pewno wart jest obejrzenia. Agnieszka Glińska udowodniła po raz kolejny, że wciąż należy do grona najciekawszych reżyserów teatralnych.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji