Artykuły

Młodzieńcze "Dziady"

Trzecie przedstawienie "Dziadów", zjawiające się tuż po sobie w niedługim czasie, daje poczucie, iż Mickiewicz stał się na Ślą­sku poetą uprzywilejowa­nym. Na przeglądzie mło­dych reżyserów oglądaliśmy "Dziady" opolskie na zło­mowisku współczesnej cywi­lizacji, w Operze Śląskiej po­jawiły się "Dziady" muzycz­ne w harmonijnym układzie Tadeusza Bradeckiego, a te­raz w Zabrzu mamy nową mickiewiczowską propozycję (po "Balladach i roman­sach") Ireny Jun i Jerzego Kaliny, które to nazwiska muszą być równorzędnie wymieniane, gdyż jednako­wo nobilitują premierę.

Irena Jun, kochająca poezję i doświadczona re­cytatorka zadbała o kunszt słowa, a Jerzy Kalina, mistrz peformance'u i wi­dowisk przestrzennych, ale i aktywny w wielu innych dziedzinach plastycznych (rzeźbiarz, scenograf i fil­mowiec), zapewnił mickie­wiczowskim Zaduszkom ogromną widowiskowość.

Przedstawienie w Zabrzu obejmuje wyłącznie część II "Dziadów", tę najwcześniej­szą i będącą osobliwym se­ansem spirytystycznym, od­prawianym wśród grobów. Ucztując na cmentarzu i przywołując swoich zmar­łych zebrani w tej odnowionej wspólnocie czynią wła­sny rachunek sumienia i przetrząsają swoje wnętrza.

Przedstawienie jest urze­kające, wciąga od pierwsze­go momentu, dzięki przede wszystkim dynamicznej, mrocznej malarskości, punktowanej zaskakujący­mi detalami. Rozbudowano je na wielu poziomach, tak­że na widowni i także w przestworzach, zarezer­wowanych dla Gustawa. Tło wypełniają migocące świa­tełka na zgranatowiałym niebie, roje jasnych punkci­ków (przejętych chyba z za­pasów choinkowych); rozja­rzone cmentarze, te wielkie kwadraty świateł w postępu­jącym mroku, są polską specjalnością w Dzień za­duszny. Szaty ciemne, ponu­re i zgrzebne, kobiety zaku­tane w chusty, tylko Zosia włoży pod czarny woal różo­wy trykot. Porozstawiane meble ponakrywano równie smutną materią - jak w do­mu opuszczonym na za­wsze przez właściciela. Aro­matyczne kadzidła, rozcią­gające się dymy. Muzyce towarzyszą krucze pienia i kołatki. Nastrojowo i nie­samowicie.

Irena Jun nie myślała o moralitecie, zależało jej bardziej na godzinie reflek­sji, wyostrzonej wśród zmar­łych, która pozwala głębiej wejść w siebie i otworzyć się szczerze. Poprzestawiała na­wet miejscami tekst, żeby wzmocnić epizodyczne wąt­ki. Aktorzy są nieustannie w ruchu, obrazy sceniczne wymieniają się, Irena Jun nie dopuszcza do statycznej recytacji, a więc nie nudzi. Doświadczeni aktorzy po­trafią w wierszu zaznaczyć swoją osobowość, chociażby w krótkiej odzywce, mło­dzież jednak najwyraźniej nie utożsamia się z Mickie­wiczem. To dla niej umarły świat.

Guślarz z woli reżyserki stracił przewagę nad zespo­łem, ale w interpretacji Wie­sława Kańtocha była to naj­wyraźniejsza, oznaczona godnością rola. Dorzućmy wystąpienia Hanny Bora­tyńskiej (Sowa), Wincentego Grabarczyka (Kruk), Jolan­ty Niestrój-Malisz (Kobieta w czerni) i chyba także Zbi­gniewa Stryja (Widmo Pa­na). Reszta postaci utknęła w tłumie, a Gustaw w ogóle się w nim zagubił.

Ale ogólne wrażenie jest jak najlepsze i brawo dla Za­brza, które zdobyło się na tak ambitną pozycję i za­pewniło jej tyle blasku.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji