Artykuły

Mackie Majcher zdemaskowany

Po pierwszych premierach Jana Buchwalda na kaliskiej scenie ("Lot nad kukułczym gniazdem", "Miłość i gniew") zaczęłam podejrzewać, że jest to reżyser, który kocha szlachetnych buntowników. Ludzi niespokojnych, niepogodzonych z losem, wiecznie walczących o swoje wyimaginowane idee. Choć, prawdę mówiąc, trochę mi ci wielcy buntownicy nie pasowali do naszych czasów, bardziej już naznaczonych tęsknotami do spokoju i stabilizacji niż do rewolucyjnych porywów.

Inscenizując. - jako ostatnią premierę w, tym sezonie - "Operę za trzy, grosze" Brechta, dyrektor kaliskiego teatru przywołał tym samym na scenę nieco inną kategorię ludzi skłóconych z losem. Świat żebraków i gangsterów, podejrzanych przedsiębiorców i przekupnych urzędników, panienek lekkich obyczajów i w ogóle rożnych ciemnych typów spod latarni. Wydawać by się mogło, że ta "opera żebracza" ma szanse zabrzmieć znów nader aktualnie, choćby jako swoisty komentarz do owego stadium wczesnego kapitalizmu, który obecnie z niemałym trudem przerabiamy. Niestety, w kaliskim teatrze tak się nie stało... Albo ten nasz kapitalizm nie jest aż tak bardzo drapieżny, jak nam się czasem wydaje, albo też spektakl nie wybrzmiał do końca, jak powinien, choć bez wątpienia przygotowano go wcale niemałym wysiłkiem.

Oglądamy na scenie chyba cały zespół kaliskiego teatru, wsparty dodatkowo przez gościnnie występujących tu aktorów (nawet ze stolicy!), z towarzyszeniem profesjonalnego zespołu muzycznego, oczywista w stosownej oprawie inscenizacyjnej. Cały spektakl trwa ponad trzy godziny, prowadzony bardzo konsekwentnie - bardziej w operowej niż dramatycznej konwencji - przez reżysera. Aktorzy zdumiewają zarówno dyscypliną sceniczną, jak i umiejętnościami wokalnymi... Tyle tylko, że brakuje w tym wszystkim tempa, nerwu scenicznego, dramatycznych napięć, wielkiej ekspresji czy nawet wyrazistszych kreacji.

Oryginalne brechtowskie postacie dziwnie jakoś karleją w tym spektaklu, tracąc cały swój urok i styl. Wielki Mackie Majcher (Wojciech Wysocki), tajemniczy gangster-dżentelmen, dla którego kobiety traciły głowy, a cały Londyn fascynował się jego wyczynami - tutaj okazuje się całkiem niepozornym, pospolitym facetem, drobnym konfidentem policji i do tego życiowym nieudacznikiem bez odrobiny wyobraźni. Szalona miłość Polly (Agnieszka Dzięcielewska) to raczej drobna miłostka znudzonej panienki bez większego temperamentu, która po prostu ma dość siedzenia w domu. Ambitna i zaborcza Lucy (Izabella Szela) jest tylko kapryśną dąmulką, dość nijaką i wypraną z większych emocji; a porzucona i zazdrosna Jenny (Monika Szalaty) zachowuje się powściągliwie, jak angielska lady...

Jeśli w ogóle można mówić o kreacjach aktorskich, to stworzył ją - chyba trochę na przekór wszystkim - Jerzy Górny jako Peachum, król żebraków, łączący w niepojęty sposób wyrachowany cynizm i przebiegłość wytrawnego gracza z ludzkim ciepłem i wyrozumiałością dla niedoskonałości człowieczej natury. A także partnerująca mu Krystyna Horodyńska: nieco zrzędliwa, ale w gruncie rzeczy zadowolona ze swego losu pani Peachum; Pozostaje też w pamięci nieporadny i płaczliwy szef policji (Lech Wierzbowski), nad którym jednak najwyraźniej czuwa jakaś opatrzność.

Być może reżyser świadomie odarł ten świat społecznego marginesu z jego fałszywej urody i chorego blasku. Pokazał jego pustkę, małość, smutek... Tutaj - jak się okazuje - nie ma miejsca na wielką miłość, co najwyżej na przelotne miłostki czy też romanse z córami nocy; przyjaźń podszyta jest nie zawsze czystymi interesami i układami; nawet zazdrość, zawiść i zdrada zdają się być miałkie i wymuszone, a zbrodnie nieprawdziwe. Buchwald zdemaskował legendę, zdewaluował mity, oswoił żywioł, rozprawił się z emocjami, stworzył spektakl grzeczny, poprawny i niestety... nudny. Sztuczna operowa konwencja stała się filtrem, którym skutecznie pozbawił widowisko barw i namiętności, oddzielając je od widowni niewidzialną szybą i pogrążając w scenicznych mrokach. Wielbiciele Brechta wychodzą więc z teatru lekko zdezorientowani i rozczarowani, ale jednak nucąc nieśmiertelne operowe songi, których uroda pozostaje niekwestionowana. Więc może jednak warto wybrać się na tę operę duchowych nędzarzy?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji