Artykuły

Studium rodzinnego piekła

"Zmierzch długiego dnia" w reż. Krystyny Jandy w Teatrze Polonia w Warszawie. Pisze Kama Pawlicka w serwisie Teatr dla Was.

Jeden ponury dzień z życia rodziny. Nieróżniący się niczym szczególnym od innych. Tak jakby rodzina Tyronów już nie mogła żyć bez codziennych rytualnych kłótni i wybuchów nienawiści. Eugene O'Neill w swoim dramacie "Zmierzch długiego dnia" nakreślił obraz toksycznych relacji rodzinnych, które uwierają, ale bez nich ani mąż, ani żona czy ich dzieci nie wyobrażają sobie już życia. Duszna i ciężka atmosfera domu Tyronów, w którym na dodatek panują egipskie ciemności, udziela się również widowni w Teatrze Polonia. Wszyscy czekają w napięciu, co wydarzy się za chwilę, kto zostanie pokonany w walce na inwektywy i wytykanie sobie błędów. Zwłaszcza, że od pierwszej minuty przedstawienia tragedia czai się tuż za progiem.

Krystynie Jandzie, która wyreżyserowała ten spektakl i jednocześnie zagrała rolę Mary Tyron, udało się zbudować na scenie rodzinną psychodramę, która nie prowadzi do oczyszczenia, ale do katastrofy. Janda stara się dawkować napięcie, krok po kroku odkrywając przed nami mroczne tajemnice rodzinne. Niestety momentami spektaklowi brakuje dynamizmu, a przede wszystkim sprawnej ręki reżysera. Szczególnie w pierwszej części dramaturgia siada, napięcie się rwie, spektakl traci tempo. Dużo lepsza jest druga część, kiedy wreszcie wszystkie karty zostają wyłożone na stół, aktorzy pokazują wreszcie, na co ich stać.

Szczególnie Krystyna Janda w roli żony i matki dwóch synów dała popis kunsztu aktorskiego. Gra rozedrganą i neurotyczną lekomankę, która udręki duszy uśmierza coraz większymi dawkami morfiny. Janda mistrzowsko serwuje widzom gamę nastrojów od euforii do histerycznego płaczu. Jest skupiona tylko na sobie, świat ogląda przez szklaną ścianę za którą, otumaniona lekami, czuję się bezpiecznie. Nawet ciężka choroba ukochanego syna nie jest w stanie wyrwać jej z tego letargu.

Aktorce znakomicie partneruje Piotr Machalica, który subtelną kreską nakreśla rolę męża alkoholika. Machalicy udało się nie przerysować postaci gruboskórnego faceta, któremu właściwie nic się w życiu nie udało. Nie zrobił kariery aktorskiej, nie dorobił się fortuny, nie zbudował stabilnej i szczęśliwej rodziny. Jedyne, co mu pozostało, to topienie smutku w alkoholowych oparach i prowadzenie słownych potyczek z resztą rodziny. Co zresztą czyni z nieukrywaną namiętnością. Senior rodu Tyronów w wykonaniu Machalicy to postać tragiczna, aczkolwiek niewywołująca współczucia. Jeśli już to odrazę i niechęć do spędzenia minuty w towarzystwie tego człowieka.

Gorzej jest z młodszą częścią obsady. Rafał Fudalej w roli chorego na gruźlicę Edmunda miota się po scenie, jakby tym chciał nadrobić niedostatki warsztatowe. W wykreowanej przez aktora postaci nie widać ani cierpienia, spowodowanego troską o chorą matkę ani zmiany, jaka w nim zachodzi w trakcie spektaklu. Fudalej gra na jednym tonie, przez to nuży bezbarwnością.

Z rolą Jamiego jest podobnie. Michał Żurawski nie znalazł klucza do postaci niespełnionego, zagubionego chłopaka, który całe życie musi żebrać u ojca o pieniądze. Jamie kocha swoją rodzinę, ale nie umie powstrzymać się od wzięcia udziału w codziennym rodzinnym piekiełku. Żyje jak w letargu, każdy dzień jest taki sam. Tylko pod wpływem alkoholu budzi się do życia, co kończy się najczęściej bójką z ojcem lub bratem.

"Zmierzch długiego dnia" przywodzi na myśl filmy Ingmara Bergmana, w których, podobnie jak u O'Neilla, przewijają się motywy samotności w związku, psychicznej wiwisekcji bohaterów i uczuciowej pustki. Takie studium rodzinnego piekła w pełnym rozkwicie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji