Artykuły

Wracam do Kalisza z radością

"ŻK": - Idzie za Panem w Kaliszu dobra sława dy­rektora, który potrafił skonsolidować zespół i przyprowadzić publicz­ność do teatru. Jeżeli po­zostawia się po sobie takie wspomnienie, nie trzeba chyba też specjalnie na­mawiać do ponownej pra­cy na kaliskiej scenie?

Jan Buchwald: - Bardzo lubię Kalisz, nie tylko te­atralny, choć ten na pewno jest mi najbliższy. Wstaję rano i patrzę na Katedrę św. Mikołaja. To piękne miasto, w którym udało się zacho­wać niepowtarzalny zabyt­kowy urok śródmieścia, miasto starych kościołów i kamienic. Do tego wystar­czy przejść przez rynek, by spotkać kilka znajomych osób i miło porozmawiać. A już za teatrem, teatrem nad Prosną, bez egzaltacji mogę powiedzieć, że się stęskni­łem. Pewne nadzieje wiąza­łem z deklaracjami mojego bezpośredniego następcy, który wstępnie zapraszał do współpracy, ale do konkret­nych rozmów między nami jednak nie doszło. Tym bardziej ucieszyła mnie pro­pozycja pana dyrektora Roberta Czechowskiego. Zawsze chętnie tutaj wracam. Na Kalisz patrzę jak na miejsce, w którym spędziłem cztery ważne dla mnie lata. To była moja pierwsza dyrekcja, pierw­sze samodzielne działanie. Wcześniej współkierowa­łem wprawdzie Teatrem Telewizji, ale na własny rachunek, z własnym bu­dżetem, prawie 100-osobowym zespołem, repertu­arem, za który brałem pełną odpowiedzialność, w koń­cu przed swoją publiczno­ścią, pracowałem po raz pierwszy. Byłem tutaj chwa­lony, ale też przecież ganio­ny, mam jednak świado­mość, że coś się w tamtym czasie udało, że to nie były lata stracone.

- Czego może nauczyć kierowanie teatrem w prowincjonalnym mieście ?

- Określmy najpierw do­kładnie miejsce. Kalisz leży mniej więcej w środku Pol­ski. Ma bogate tradycje teatralne. Jest postrzegany jako centrum kulturalne, tym bardziej że w środowisku teatralnym słynie przede wszystkim z majowych spotkań. Jeśli wówczas tutaj przyjechać, widzi się nieprzebrane tłumy, wokół nadzwyczajne poruszenie, wszyscy zdają się żyć tylko dla teatru i nikt nawet nie śmie zestawić tego obrazu święta z codziennością. A dzień powszedni sceny nad Prosną jest dość specyficz­ny, tak naprawdę tutaj bar­dzo trudno skupić ludzi wokół teatru.

Z wielości możliwych dróg postawiłem na edukację i dobrą, rzemieślniczą robotę, co zresztą nie spotkało się początkowo z pozytywnym przyjęciem. Mój wybór był podyktowany kilkoma prze­słankami. W pamięci przechowywa­łem słowa prof. Zbigniewa Raszewskiego o powinno­ści teatru, którą widział w ciągłym odnawianiu "kon­tyngentu publiczności". Jak to zrobić w stutysięcznym mieście? Pokazując spekta­kle uczniom, przybliżając tę sztukę nie tylko poprzez szkolne lektury, ale w jej różnorodności i złożoności. Jeżeli ktoś, kto wówczas jako dziecko, nastolatek, przyszedł po raz pierwszy do teatru, dzisiaj powraca, to już coś się udało. A poziom przedstawień? Za­wsze będzie wypadkową wyobraźni dyrektora i umie­jętności zespołu.

- Publiczność nie składa się tylko z młodzieży, jest różna wiekowo, różni się też pod względem przy­gotowania do odbioru spektaklu teatralnego czy jakiejkolwiek sztuki. Róż­ne też będzie stawiała wymagania. Wystawienie "po bożemu" lektury szkolnej nie musi wszystkim wystar­czać, tak jak nie wszystkim będzie odpowiadał tzw. ambitny teatr artystyczny.

- Dlatego, za moim wiel­kim nauczycielem, wspania­łym dyrektorem teatru, Zyg­muntem Hubnerem, stałem się wyznawcą "szlachetne­go eklektyzmu repertuaro­wego". Dwa słowa o tzw. "artystyczności". Artyzm to pojęcie niezwykle pojemne, a dla mnie, zgodnie z naj­starszymi definicjami sztu­ki, jest najpierw synonimem dobrej, rzemieślniczej pra­cy. Pracować artystycznie, to znaczy, że w ostatnim rzędzie słyszę słowo aktora, który dbając o swoją kon­dycję zawodową utrzymuje dyscyplinę twórczą, że for­ma pięćdziesiątego przed­stawienia nie odbiega od premiery, że artysta na sce­nie potrafi pracować w ze­spole i podporządkować się regułom tej gry. A jeśli po spełnieniu tych warunków uda się osiągnąć coś jesz­cze, to jest to dar od Pana Boga i tyle. Teatr - czego może najistotniej doświadczyłem w Kaliszu - to partnerstwo: tak z widzem, jak i z innymi osobami w zespole, a sukces każdego z członków zespołu jest możliwy tylko poprzez sukces całej załogi i odwrotnie. Widzę tutaj miejsce dla indywidu­alizmu, ale nie dla sobkostwa i sobiepaństwa, czę­sto skrywających brak kom­petencji i profesjonalizmu. W końcu teatr, o czym nie wolno zapominać, to także zespół techniczny, pracow­nie, administracja, impresa­riat - a w "Bogusławskim" po tej stronie też pracowali świetni ludzie.

- Istnieje zatem prosta odpowiedź na pytanie, jaki teatr potrzebny jest Kali­szowi?

- Odpowiedź jest oczywi­sta i wynika z faktu, że nad Prosną scena jest tylko jed­na. Jeżeli ktoś chce obejrzeć spektakl, może pójść tylko pod jeden adres - na plac Bogusławskiego. Jakiego teatru należy w takiej sytu­acji oczekiwać? Porządne­go, tj. zawodowego, który nie idzie na skróty, nie robi "pseudozadym", ale uczci­wie oswaja ze sztuką, do­starczając wzruszeń i prze­myśleń.

- Dlatego, witając na kaliskiej scenie po sześciu latach, wybrał Pan "Arszenik i stare koronki" Josepha Kesselringa?

- To jest wybór pana dyrektora Roberta Cze­chowskiego. Sam myślałem o czymś współczesnym, ale dyrektor miał argumenty, które mnie przekonały. Sztu­ka Kesselringa daje szansę spotkania aktorów jeszcze z moich czasów i młodszych, od ich harmonijnej współ­pracy bardzo wiele zależy. Poza tym "Arszenik i stare koronki" to pyszna zabawa jak każda dobra literatura komediowa. Pobudza wy­obraźnię. Mam nadzieję, że udało się nam zrobić przed­stawienie, w którym oprócz śmiechu, widz znajdzie tro­chę liryki i obserwacji oby­czajowej. Jako reżysera moją uwagę bardziej zwró­ciła strona psychologiczno-kulturowa sztuki niż same, w końcu niezwyczaj­ne perypetie, rozgrywające się w domu dwóch staru­szek. Mam nadzieję, że widzowie dadzą się uwieść temu spojrzeniu.

- Liryki chyba najbar­dziej dzisiaj brakuje, nie tylko w teatrze.

- W ostatnich latach w teatrze bardzo wiele się zmieniło. Teatr mniej lub bardziej rozpaczliwie szuka tematu, języka, sposobu porozumienia się z widzem - szuka, jak to się zwykło mówić, swojej tożsamości. Sam w formach ekstremal­nych tych zmagań uczest­niczyłem, dyrektorując Te­atrowi Rozmaitości w War­szawie. To ważki problem współczesnego teatru.

- Pozostaje wierzyć w siłę sztuki albo w cierpli­wość widzów...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji