Artykuły

Aleksander Zelwerowicz. Wspomnienie

Był jednym z najwybitniejszych artystów ubiegłego stulecia. Mistrzem sceny polskiej. Reformatorem nowoczesnego szkolnictwa artystycznego. Znakomitym pedagogiem. Czasem przykrym i uszczypliwym, a mimo to i uwielbianym przez swoich uczniów, którymi się opiekował, których kochał jak własne dzieci i wspierał finansowo. Zawsze jednak robił to w taki sposób, aby nikogo nie urazić.

Wykształcony, piekielnie inteligentny i piekielnie złośliwy. To dzięki niemu i jego energii powstała przed wojną uczelnia kształcąca aktorów i reżyserów Państwowy Instytut Teatralny przekształcony po wojnie w Państwową Wyższą Szkołę Teatralną noszącą od roku 1955 jego imię.

Aleksander Zelwerowicz urodził się w Lublinie 14 sierpnia 1877 r. Jego ojciec walczył w powstaniu styczniowym, za co został skazany przez władze carskie na czteroletnie zesłanie wraz z rodziną na Syberię, gdzie pracował w kopalniach Czelabińska. Wcześnie zmarł. Młodego Aleksandra wychowywała matka. Teatr miał we krwi. Zgodnie z życzeniem matki ukończył Szkołę Handlową im. Kronnenberga, a także przez dwa lata studiował w Genewie nauki społeczne. Jednak o teatrze nie przestał myśleć. W Warszawie ukończył Szkołę Dramatyczną i zaczął występować w teatrach. Oglądał go Kraków i Łódź, gdzie dwukrotnie był dyrektorem, a także Wilno. W roku 1913 związał swoje losy z dyr. Arnoldem Szyfmanem i jego Teatrem Polskim w Warszawie. Z tym teatrem łączyły go najsilniejsze więzy. Zagrał w swoim życiu ponad 800 ról. Do najważniejszych zaliczano takie role jak Senator w "Dziadach", Major i Rzecznicki w "Fantazym", Wielki Książę Konstanty w "Nocy listopadowej", Samuel w "Sędziach", a z ról fredrowskich Kapelan w "Damach i huzarach", Cześnik w "Zemście" i Szambelan Jowialski w "Panu Jowialskim". Ponadto grywał w sztukach Szekspira, Moliera, Beaumarchais'go, Shawa, Schillera, Goldoniego, Oscara Wilde'a i wielu innych. Wyreżyserował w swoim życiu równie pokaźną ilość sztuk. To on po raz pierwszy wprowadził na scenę w roku 1909 "Klątwę" Stanisława Wyspiańskiego, a w roku 1911 "Samuela Zborowskiego" Juliusza Słowackiego.

Moja znajomość z Aleksandrem Zelwerowiczem datuje się od roku 1946, kiedy to po raz pierwszy jako początkujący aktor znalazłem się w zespole tego szacownego wówczas teatru. I choć nigdy nie byłem jego uczniem i nie miałem szczęścia grać z nim na scenie, cieszyłem się jego sympatią. Często miałem okazje rozmawiać z nim, a nawet bywać w jego domu przy al. Szucha 11, gdzie mieszkała większość wybitnych aktorów tego teatru. W jego pokoju na widocznym miejscu wisiał portret marszałka Józefa Piłsudskiego. Chłonąłem za każdym razem jego opowieści o aktorach i dawnym teatrze. Raz nawet spędziłem z nim i z jego ostatnią żoną urlop w Świeradowie Zdroju. Pamiętam, że już wtedy zaczynały się problemy z chodzeniem i wszystko obracał w żart, nigdy nie tracił humoru. Na pożegnanie poklepywał mnie zawsze po ramieniu, a ja czułem się dumny i dowartościowany. Wielokrotnie miałem okazje podziwiać Aleksandra Zelwerowicza na scenie. Przed wojną jako młody chłopak widziałem go dwa razy. I dwa razy wychodziłem oczarowany jego aktorstwem. Pierwszy raz widziałem go jako Pana Pickwicka w przeróbce powieści Karola Dickensa "Klub Pickwicka" a potem jako Porfiry'ego w "Zbrodni i karze" Dostojewskiego w Teatrze Polskim. Zmieniał się w każdej z tych ról nie tylko zewnętrznie, ale i wewnętrznie. Po wojnie zobaczyłem wielkiego Zelwera w Łodzi w Teatrze Wojska Polskiego w "Elektrze" Giraudoux. W rewelacyjnym przedstawieniu w reżyserii Edmunda Wiercińskiego i w przepięknej scenografii Teresy Roszkowskiej grał Żebraka na zmianę z Jackiem Woszczerowiczem. Do dziś mam przed oczami to przedstawienie i jego niezwykłą posturę. Charakterystyczny głos i precyzyjny sposób mówienia w połączeniu z ruchami pełnymi godności nadawały postaci Żebraka boskiego dostojeństwa, zwłaszcza że postać ta nie bierze w sztuce bezpośredniego udziału w akcji, tylko komentuje i jak gdyby tłumaczy następujące po sobie zdarzenia. Wielka to rola i wielkie przedstawienie, na które jeździła cała Polska do Łodzi. Sztukę zdjęto z afisza po 44 przedstawieniach jako fałszywą ideologicznie. W Warszawie zaś widziałem Mistrza jako Inspektora w sztuce Pristleya "Pan inspektor przyszedł" oraz jako Majora w "Fantazym" Juliusza Słowackiego, a przede wszystkim jako genialnego wprost Szambelana Jowialskiego w "Panu Jowialskim" Fredry. Jego monolog z klatką to wielki, niepowtarzalny majstersztyk. Nigdy potem nie widziałem już tak genialnie zagranego Szambelana. Ostatnią jego rolą był Jaskrowicz w niedokończonej sztuce Stefana Żeromskiego "Grzech", z dopisanym trzecim aktem przez Leona Kruczkowskiego, na scenie kameralnej Teatru Polskiego przy ul. Foksal. Był już bardzo chory. Zarówno w życiu, jak i na scenie poruszał się o lasce. Z ogromną siłą wyrazu stworzył wstrząsającą i tragiczną postać starego człowieka. Partnerowali mu młodzi, wybijający się wówczas aktorzy Hanka Skarżanka i Władek Sheybal. Sięgał także często po pióro. Robił to równie znakomicie jak wszystko inne. Część jego listów ocalała i ukazała się w druku. A jego "Gawędy starego komedianta" urzekają formą i językiem przenoszącym najpiękniejsze tradycje staropolskiej narracji.

Wystąpił również w wielu filmach polskich, zarówno niemych, jak i dźwiękowych. Te przedwojenne z lat trzydziestych to między innymi: "Księżna Łowicka", "Dzieje grzechu", "Dwie Joasie", "Pałac na kółkach", "Wrzos", "Trzy serca", "Doktor Murek" oraz "Żona i nie żona". Jedyny film zrealizowany po wojnie w roku 1946 z jego udziałem przez Stanisława Wohla i Józefa Wyszomirskiego "Dwie godziny" wszedł na ekrany dopiero po jego śmierci w roku 1957. Film o ludziach naznaczonych piętnem wojny. Zmarł 18 czerwca 1955 roku. W tym roku mija pięćdziesiąta rocznica jego śmierci.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji