Artykuły

Bramy piekła

"Gniew dzieci" Piotra Siekluckiego w reż. Piotra Siekluckiego w Teatrze Nowym w Krakowie. Pisze Grzegorz Reske, juror XIX Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.

Jeśli uznać, że teatr pozostaje papierkiem lakmusowym nastrojów społecznych (aczkolwiek teza to odważna i do obronienia trudna) Kościół katolicki nie ma w dzisiejszej Polsce łatwo. Kościelne afery polityczne i obyczajowe, a te drugie często po prostu kryminalne, coraz mocniej kołaczą do drzwi teatru. Pośród wysypu interwencyjnych spektakli bieżącego sezonu "Gniew dzieci" w krakowskim Teatrze Nowym zasługuje na szczególną uwagę. Choć to przedstawienie w kilku miejscach chybione, uznać trzeba odwagę z jaką twórcy podeszli do tematu.

Gazowa 21 w Krakowie. Niby serce konserwatywnego Krakowa, a z drugiej strony skraj Kazimierza, niemal nad Wisłą; jakby trochę na marginesie. Brama, oficyna, stare drzwi, małe foyer, mała scena, stare fotele z jakiegoś kina. W czeskiej Pradze podobnych miejsc są dziesiątki, jednak w Polsce podobne przestrzenie raczej się zamyka niż otwiera nowe. Piotr Sieklucki z przyjaciółmi wymarzył sobie jednak, że właśnie w takim miejscu będzie robił swój teatr. Dla wielbiciela teatralnych podziemi miejsce to czarujące. Czy to wspomniana Praga, Berlin, a może Nowy Jork? Duch alternatywy siedzi w kącie, łatwiej przymknąć oko na opóźnienie spektaklu, potknięcie aktora czy mrugające nierówno reflektory. Będziemy kontestować i podważać.

Z "Gniewem dzieci" Sieklucki mieści się w tym formacie sceny więcej niż doskonale. Nie mamy tu alegorycznego tekstu, zamówionego dramatu. Co prawda w przedstawieniu pojawiają się nawiązania do "Bram raju" Jerzego Andrzejewskiego, ale, zgodnie z deklaracjami twórców, każda z postaci ma swój pierwowzór w rzeczywistości. Zarówno dzieci ofiary, jak i kler oprawcy. Co więcej, Sieklucki przyznaje enigmatycznie w jednym z wywiadów, że wśród twórców spektaklu jest także osoba, która sama doznała w dzieciństwie molestowania ze strony księdza.

Udaje się Siekluckiemu dość sprawnie uciec od patosu (a w tym wypadku raczej zgrozy) dzięki najskuteczniejszemu narzędziu sztuki - humorowi. Świadectwa upokorzeń i gwałtów wypowiadane przez młodych aktorów przerażają, natomiast sceniczne karykatury postaci oprawców budzą tylko śmiech. Duet księdza (sam Sieklucki) i zakonnicy (Ewa Pająk) wspierany od czasu do czasu przez Janusza Marchwińskiego w roli dostojnej Eminencji, ma wiele błyskotliwych momentów, szkoda, że anegdota momentami wypada ze scenicznych torów. Potencjalnie nośna scena księdza i biskupa opowiadających sobie dowcipy o Żydach, zmienia się w kabaretowy skecz, nie-smaczny właśnie w zerwaniu konwencji. Ewa Pająk z początku wyważona w prowadzeniu swojej postaci, z czasem niestety uderza w tony histeryczne, a z perspektywy widowni po prostu chaotyczne.

Ta trójka profesjonalistów staje na przeciw trójki "dzieci". Dominika Majewska, Tomasz Adamski i Mateusz Lewandowski dobrze przeszli próbę profesjonalnej sceny w tych miejscach, gdzie ich rola została precyzyjnie opisana i poprowadzona. Niestety w spektaklu zostało sporo pola na improwizację i tu znowu wdaje się histeria. Trochę żal, że na przykład Mikołaj Mikołajczyk odpowiedzialny w tym projekcie za choreografię, który potrafił ustawić pięknie scenę zbiorowego seksu w klasztornym dormitorium, nie potraktował równie restrykcyjnie ostatniej sceny - gdzie dzieci biorą odwet na swoich prześladowcach. Mamy tam zamęt, tumult i kompletną anarchię, a przecież anarchia na scenie ma sens wtedy, gdy zostanie precyzyjnie i co do milimetra zaplanowana. Mikołajczyk wszak doskonale o tym wie.

Jak już wspomniałem, teatralnej alternatywie wybacza się trochę więcej. Jest w tym przedstawieniu wiele scen poruszających. Zakonnica dokonująca aborcji "grzesznego" płodu - demontująca kawałek po kawałku gumową lalkę, ksiądz prowadzący wychowanka w "ciemny las", wspomniana już scena dormitoryjnego seksu. Są też nieprzemyślane lub przypadkowe. Całość sprawia wrażenie lekkiego niedopracowania. Nie wiem czy przyczyną są warunki pracy Nowego, czy emocjonalna trudność tematu, czy też fakt, iż w trakcie pracy Sieklucki zastąpił na scenie Dariusza Maja pierwotnie wcielającego się w Księdza; faktem pozostaje, że całość wydaje się "niepodokręcana". Szwankują zwłaszcza połączenia kolejnych scen, dając wrażenie rozpadu na mniej lub bardziej udane scenki i skecze. Trochę za dużo tu produkcyjnej nonszalancji; ten zespół aktorski - nie mówiąc już o samym tekście - niesie w sobie dużo większy potencjał, a scena na Gazowej nie jest anarchistycznym squatem, tylko miejscem o ambicji niezależnego teatru. Z drugiej strony, przy tak mocnym i bezkompromisowo potraktowanym temacie, publicystyczna wymowa końcowego efektu w jakiś sposób przykrywa i unieważnia artystyczne niedoszlifowanie.

Sieklucki i Teatr Nowy ugryzł temat mocno. Ryzykuje dużo, bo Nowy to instytucja niezależna formalnie, ale funkcjonująca jednak głównie dzięki grantom. A że temat to niewygodny, drażliwy i niebezpieczny, świadczy fakt, iż mimo jego społecznej doniosłości, żadna scena publiczna w Polsce nie zdobyła się na jego podjęcie. Widać mały może więcej i odważniej. Szkoda tylko, ze siłą rzeczy ten głos w społecznej debacie będzie słabiej słyszalny niż by to miało miejsce z dużej sceny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji