Artykuły

Ostatnia taka szarlotka

"Danuta W." Danuty Wałęsy i Piotra Adamowicza w reż. Janusza Zaorskiego w Teatrze Polonia w Warszawie. Pisze Kalina Zalewska, jurorka XIX Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.

Teatr Polonia wystawił wspomnienia Danuty Wałęsy, wydane pod tytułem "Marzenia i tajemnice". Krystyna Janda, która dokonała ich adaptacji, nie udaje w tym spektaklu swojej bohaterki, a tylko opowiada jej losy: jej wersję zdarzeń, historię rodziny i małżeństwa.

Na scenie stoi stół, z wmontowanym poniżej przezroczystym piekarnikiem, a na nim produkty, które posłużą aktorce do przygotowania szarlotki. W finale spektaklu wypiek zostaje pokrojony i rozdany opuszczającej teatr publiczności. Ten gest, a przede wszystkim samo przygotowywanie ciasta, odbywające się w trakcie opowieści, podkreśla jej temat. Kobieta tworząca dom pokazana jest tu w kuchni, ale na tle burzliwych wydarzeń historycznych, w których uczestniczył jej mąż, udokumentowanych na wyświetlanych za nią, zajmujących powierzchnię całej ściany materiałach filmowych. Męskie i żeńskie zostaje oddzielone i skontrastowane od razu, decyzją reżysera spektaklu Janusza Zaorskiego.

Relacja najzupełniej prywatna staje się tu publiczna czyniąc z widzów swojego rodzaju wspólnotę. Nie tylko dlatego, że prezentowane w projekcjach i omawiane przez bohaterkę wydarzenia budzą nasze własne wspomnienia, a w piekarniku dojrzewa szarlotka, ale poprzez opisany w niej los, będący udziałem wielu Polek tamtej epoki, trwających u boku męża i budujących rodzinę w zgodzie z tradycyjnymi wartościami. Historia Danuty Wałęsowej ma bowiem cechy typowe, co podkreśla tytuł spektaklu - choć jest zarazem unikalna i wyjątkowa.

Cywilizacyjny skok, jakiego dokonała bohaterka może budzić podziw: z wioski, w której nie było elektryczności zawędrowała do prezydenckiego pałacu, niczym postać z bajki. A jednocześnie widzimy, jak mało miało to z bajką wspólnego. Janda opowiada o ciężkiej codziennej pracy i bardzo przyziemnych problemach, które musiała pokonać matka ośmiorga dzieci, wychowująca je w rzeczywistości PRL-u, kompletnie obojętnej na jej los. Ale też o wewnętrznym świecie kobiety, marzącej o stworzeniu szczęśliwej rodziny u boku mężczyzny, którego kocha, zawiedzionej przez partnera, który w pewnym momencie życia psychicznie ją opuszcza. Porywa go Polska: strajk, Solidarność, polityka, a w końcu - kiedy już osiągnie wszystko, co było do zdobycia - rozległe możliwości Internetu.

Sierpniowy strajk, ze względu na dokonujące się zmiany, bohaterka wspomina więc jako najpiękniejszy okres w życiu, ale jednocześnie jako czas małżeńskiego kryzysu, kiedy Wałęsa odchodzi do świata wielkich spraw, a ona czuje, że została sama i tak już będzie zawsze. Z kolei odebranie Nagrody Nobla w Oslo, w imieniu męża, który obawia się, że władze pozwolą mu wyjechać, ale nie wpuszczą z powrotem do kraju, jest momentem, kiedy zdaje sobie sprawę, że potrafi być wobec niego niezależna. Niezależna i samorządna jak związek, którym on kieruje.

Nawet wiara jej męża, która po sierpniowym strajku intensyfikuje się i staje dla niego oparciem, nie powoduje jego powrotu do rodziny. Jest siłą, na której buduje on pomyślność "Solidarności" i swoją własną. Pociechą dla jego żony stają się wtedy inni ludzie, przede wszystkim jednak Jan Paweł II, dający wyraźne znaki, że rozumie jej los. Papież, podczas jednej z wizyt dostrzegający jej nowy kapelusz i fakt, że jest jej w nim bardzo ładnie, wypełnia tak naprawdę powinności jej męża, pochłoniętego ważniejszymi sprawami.

Na czym polega model funkcjonowania, w który wpisuje się Lech Wałęsa i wielu polskich mężczyzn w tym czasie, a któremu delikatnie, żeby nie urazić przewodniczącego, przeciwstawia się papież i żona założyciela "Solidarności"? Na prymacie mężczyzny, który zarabia na dom i rodzinę, ale jego uwaga skierowana jest na zewnątrz. I na podległości kobiety, zajmującej się tym, co w środku: setką domowych czynności i wychowaniem dzieci, a nierzadko, gdy jest ich mniej niż w rodzinie Wałęsów, podejmującej pracą zarobkową.

Model ten, zwany patriarchalnym, ma więcej wspólnego z twardym podziałem na męskie i żeńskie, uświęconym tradycyjną religijnością, z przekazywanymi od pokoleń nawykami, wreszcie ze specyfiką naszej historii niż z nowoczesnym chrześcijaństwem. W Polsce ma swoją heroiczną odmianę. Wedle zapisanego w narodowej podświadomości kodu mężczyzna opuszczający dom, żeby działać dla sprawy polskiej, dostaje rozgrzeszenie wszystkich, także samych kobiet. On na Syberii, w powstaniach i podziemnych organizacjach, na tajnych zebraniach, a ona przy kuchni, doglądająca gospodarstwa i dzieci, a w chwilach wolnych pielgnująca rannych, przyjmująca spiskowych czy drukująca ulotki, jak Wałęsowa, trzymająca wałek drukarski w lodówce. Samowystarczalna i potrafiąca poradzić sobie bez niego, jeśli trzeba. Ta tradycja - piękna i patriotyczna - pod ręką zwłaszcza w momentach zagrożenia, często się wyradza w spokojniejszych czasach, stwarzając polskiemu mężczyźnie alibi, jakiego inni nie mają. Ucząc go pobłażliwości dla tego, co przyziemne, codzienne i domowe, właściwe kobietom, pozostającym w cieniu, ale na posterunku. Otwierając furtkę dla lenistwa, braku empatii i zwykłego egoizmu, tłumaczonych wyższą koniecznością i właściwościami męskiej natury.

Wałęsowie idealnie wpisują się w ten model, niestety także w jego wypaczenia. Może zresztą, między innymi z ich powodu, polityczna kariera Wałęsy w nowych czasach blednie. Do Belwederu wprowadza się sam i zamiast szczycić się swoją rodziną - odwiedza ją co weekend w Gdańsku. Jest to konsekwencja podziału na prywatne i publiczne, jakiego dokonał dziesięć lat wcześniej, ale i braku świadomości, że pozbawia się największego atutu. Jego następca przeciwnie - chwali się żoną i córką, forsując zresztą bardzo skutecznie inny model obyczajowości. Atutem, którego pozbawił się Wałęsa, jest możliwość przeżywania losu razem z partnerką, na równych z nią prawach, wychodząc naprzeciw kobiecej potrzebie uczuć i dzielenia się doświadczeniami, mniej istotnej dla mężczyzn przede wszystkim poznających i zdobywających świat. Zdominowana lub zlekceważona kobieta nigdy się tą partnerką nie stanie, a z czasem zbuduje własne królestwo, w którym mężczyzna pewnego dnia może poczuć się gościem, a nie gospodarzem.

W epoce gwałtownej emancypacji kobiet i urlopów tacierzyńskich w teatrze Polonia możemy skonfrontować się z niedawną przeszłością i z ceną, jaką zapłaciły za nią kobiety. Publiczność zostaje tu zaproszona na wspomnienia i przyjęcie zarazem, do kuchni, w której lepiej opowiada się własny los. Obraz Jandy w fartuchu przygotowującej szarlotkę, przysiadającej na krześle, kiedy wspomina Papieża, chowającej w dłoniach twarz, kiedy przeżywa załamania bohaterki, a przy tym wszystkim kobiecej w każdym calu, to zamknięty w gestach, odruchach i słowach obraz naszych matek, ciotek i babć. Trwających jak opoka podczas dziejowych burz i naporów, chroniących życie, zachowujących trzeźwość i zdrowy rozsądek, broniących swoich mężów, choć dobrze znających ich słabe strony i cenę kompromisu, jakiego wymaga utrzymanie rodziny, ale w nowej epoce coraz częściej budujących własne imperium. Obraz świata, który nieuchronnie odchodzi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji