Artykuły

Hemarowskie strofy

Hemara na scenie oglądałam wielokrotnie w różnych wy­daniach, stylach i permutacjach, rzec by można: od przodu, od tyłu, do góry nogami i na okrągło. Nigdy nie nudził. Jesienny sezon ZASP rozpoczął premierą jego czterech jednoaktówek noszących wspólny tytuł: "To, co najpiękniejsze". Są to raczej czte­ry obrazki historyczne ukazujące największe postaci naszej kultury: Kochanowskiego, Krasickiego, Szopena i Norwida. Już sami bohaterowie są interesujący. Jeśli do tego dodać problemy jakie porusza Hemar, to nie pozostaje nic innego, jak tylko wyskoczyć z kapci i pobiec na przedstawienie.

Hemar był człowiekiem o wielkiej inteligencji, wiedzy, ta­lencie i wrażliwości. Był także świetnym stylistą, czego dowodem są wspomniane utwory. Uderza u niego kunszt słowa. Każde jego słowo zdaje się być wycyzelowane i starannie powiązane z na­stępnym. Te słowa układają się w cudowne, pełne lekkości frazy, które w zestawieniu ze zmieniają­cym się nastrojem i dynamiką akcji stanowią wspaniały balans literacki. Kuszący materiał dla reżysera i aktorów.

Pierwszy obraz przedstawia Jana z Czarnolasu. Jest to liryczny utwór, w którym Wielki Mistrz staje przed dylematem, przed po­zornym dylematem, gdyż sprawy natury wyższej są, niestety, nieod­wracalne. I tu jakżeż trafnie udało się Hemarowi sparafrazować język Kochanowskiego. Rytmika tego utworu i słownictwo do złudzenia przypominają Kochanowskiego. Aż nie chce się wierzyć, że zostało to napisane w drugiej połowie naszego stulecia.

Drugi utwór jest jeszcze bar­dziej osobliwy. Jest to collage, w którym autor łączy oryginalne bajki Krasickiego z dialogami ja­kie prowadzi biskup z Hanną Rajecką. I tu znów zaciera się oryginalny XVIII-wieczny język z hemarowskim.

Trzecia jednoaktówka przedsta­wia dramatyczną scenę spotkania Szopena z wiedeńskim wydawcą muzycznym, Haslingerem. Hemar zmieniając pewne detale stara się tu przedstawić genezę powstania "Etiudy Rewolucyjnej", którą Szopen napisał po upadku powsta­nia listopadowego.

I jeszcze czwarta, jakże wzrusza­jąca scena kiedy to Norwid odwiedza Szopena tuż przed jego śmiercią.

A zatem cztery obrazy, cztery inne problemy, miejsca i atmosfe­ra. Wszystkie powiązane są wspólnym motywem: wiarą w na­szą kulturę, w jej siłę i moc przetrwania, pomimo takich czy innych perturbacji politycznych nie sprzyjających naszej historii.

Reżyser, Jan Buchwald, wło­żył w przedstawienie mnós­two pracy. Konsekwentnie dopra­cował każdy detal, zadbał o naj­drobniejszy nawet rekwizyt, jak np. o fajkę Krasickiego. A nie była to prosta robota. Łatwo można było w natłoku ruchów i gestów zagubić hemarowski tekst. Dlatego też zapewne całość grana jest oszczędnie, przez co nadaje poszczególnym frazom i dialogom stosownej równowagi, wyrazistości i znaczenia. Buchwald zrobił obra­zowe widowisko. Utwory te roz­grywają się w oszczędnej, acz pełnej atmosfery scenerii. Do­datkową atrakcję stanowią stylowe stroje wypożyczone z warszaw­skiego Teatru Polskiego. Dużo nastroju wnosi muzyka Andrzeja Kurylewicza i Szopena, szczegól­nie jego "Etiuda Rewolucyjna". Na szczególną uwagę zasługuje tempo w jakim rozgrywa się akcja przedstawienia, a także oświetle­nie. Buchwald całość przedsta­wienia podporządkował przede wszystkim tekstowi Hemara. Jest to zwarta kompozycja, w której elementy wizualne, dźwiękowe i ruchowe uzależnione są od słowa. I tu drobne zastrzeżenie. Wyda­je mi się, że w pierwszej jedno­aktówce "Ostatni tren" scena po­między Kochanowskim a gościem powinna się rozgrywać w nieco mniej realistycznej atmosferze. Może np. zmiana świateł, bądź dyskretny podkład muzyczny? Aktorzy też nie mieli łatwego zadania. Przede wszystkim z 13-zgłoskowego, rymowanego wiersza musieli zrobić dialog. Musieli łamać klasyczny rytm, aby deklamacje przeistoczyć w naturalistyczny dialog. Świetnie im się to udało. Po raz pierwszy w tego rodzaju tekście usłyszeliśmy Irenę Delmar, którą dotychczas znaliśmy głównie jako śpiewającą aktorkę. Jako kusząca, uwodzicielska, a jednocześnie inteligentna i wytworna dama prowadzi lekką, acz wyszukaną konwersację z Krasickim (Antoni Krzyżewski). Czy tylko konwersację? Dialog miedzy biskupem a rozszczebiotaną Rajecką jest z lekka zakamuflowanym flirtem. Znakomita scena: starcie między jakże innymi osobowościami - Rajecka i biskup versus Delmar i Krzyżewski. Później Irenę Delmar widzimy jeszcze jako wiedeńską urzędniczkę pocztową w epizodzie z Szopenem-Woźniakiem. Tesa Ujazdowska stworzyła wzruszającą postać Doroty, zony Kochanowskiego, kobiety pełnej wyrozumienia, cierpienia i bólu. Później widzimy ją jako prostą, acz szczerą i oddaną Katarzynę, służącą Szopena. Obydwie kreacje Ujazdowskiej są więcej niż przekonywające. Dużo większe pole do popisu mieli tu panowie. Stachurski, jako pogrążony w smutku i rozpaczy Kochanowski, gra oszczędnie, introwertycznie, po to, by później w scenie z Szopenem dać upust swojej energii jako życzliwy, acz przebiegły Haslinger. Dochodzi tu do znakomitego pojedynku aktor­skiego między Stachurskim a Woźniakiem-Szopenem. A już sam Szopen to chyba jedna z najwspanialszych postaci stworzo­nych przez Woźniaka. Ileż różno­rodności w jego grze. W chwili tworzenia "Etiudy Rewolucyjnej" jest drapieżny, na wpół oszalały. A w scenie z Norwidem-Piekarskim jest jakże inny: wy­ciszony, przygaszony.

Szkoda tylko, że tak rzadko oglądamy Antoniego Krzyżewskiego i Lucjana Piekarskiego. Krzyżewski stworzył powściągliwą acz pełną majestatu i humoru postać Krasickiego. Jego pow­ściągliwa gra miała w sobie jednocześnie wiele rozmachu. Piekarski zachwycił szczególnie ja­ko Norwid. Z każdą wypowiadaną kwestią rozgrzewał się coraz bar­dziej i przyciągał publiczność. Przekonywał argumentami Hema­ra. Te argumenty zdeterminowały jego grę.

I tu podziękowania należą się organizatorce przedstawienia, a zarazem producentowi i odtwór­czyni jednej z ról, Irenie Delmar. Nie chciałabym być w jej skórze. Jest prawie niemożliwością jedno­czesne połączenie tych funkcji. Tym większe dla niej gratulacje. Podobnie sprawa przedstawia się z Grzegorzem Stachurskim, którego dziełem były wspomniane powyżej kreacje i dekoracje. Stylowe i jakże piękne kostiumy dobrała i wypożyczyła Dorota Buchwald.

Cóż więcej mogę dodać: znako­mite widowisko. Przedstawienie to, na szczęście, odbiega od ja­kiejkolwiek awangardy. Oczy­wiście Krasicki mógłby jeździć na hulajnodze, Kochanowskiego mogłaby Dorota wozić na taczkach. Szopen huśtać się na huśtawce a Norwid latać na mio­tle. Można by. Tylko po co? Nic nowego nie wniosłoby to do przedstawienia. Odwrotnie, zabiłoby je. Jak już dawniej wspominałam, w swoim długim i burzliwym życiu przeżyłam niejedną awangardę. Nie przetrwały czasu. Pozostał tradycyjny, dobry teatr ze swoimi wartościami. Tak samo pozostał Hemar.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji