Artykuły

Rodzina Walezjuszy

"Królowa Margot" w reż. Grzegorza Wiśniewskiego w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Szymon Spichalski w serwisie Teatr dla Was.

Dziewiętnasty wiek jest nazywany czasem, w którym działali ostatni autorzy uznawani za tych, którzy łączyli w swoich dziełach wielkość treści z małością formy. Doszło później bowiem do oficjalnego podziału na sztukę wysoką i popularną, który doprowadził zresztą do niepotrzebnej elitaryzacji choćby takiej literatury. ,,Mądra" sztuka musi być koniecznie trudna i męcząca w lekturze, zaś ,,rozrywkowa" lekka i operująca płyciznami. A przecież nie jest to wszystko takie oczywiste. Znacznie upraszczając, można stwierdzić, że Proust po prostu stwierdza, że czas przemija i nic nie jest w stanie go zatrzymać. Z drugiej strony w powieściach Toma Clancy'ego można się na siłę doszukiwać wydumanych obrazów zbliżającej się apokalipsy W rezultacie doszliśmy do punktu, w którym nie uznaje się już ,,złotego środka".

A przecież dzieła Aleksandra Dumasa ojca, Victora Hugo czy naszego Sienkiewicza są dowodem na możliwość zamieszczenia istotnych, nieraz monumentalnych i przerażających wręcz treści w języku prostym i komunikatywnym (nie mylić z grafomanią i prostactwem). Grzegorz Wiśniewski jest jednym z reżyserów, którzy tę prawidłowość dostrzegli. Przełożenie narracji Dumasowskiej na konwencję sceniczną kończy się sukcesem dzięki umiejętnej ,,obróbce" oryginału. Wiśniewski z Roszkowskim okroili znacznie ,,Królową Margot", co jest raczej zrozumiałe ze względu na rozmiary powieści. Nie ma choćby postaci Gwizjusza, także tło społeczne zostaje nieco przytłumione. Przedstawienie Narodowego skupia się na analizie relacji kluczowych sylwetek ,,Królowej".

Barbara Hanicka ogranicza przestrzeń sali Bogusławskiego. Proscenium wybiega naprzód na kilka pierwszych rzędów widowni. Oczom widzów ukazuje się szkielet kościoła, w którym nie wisi jednak jeszcze żaden krzyż. W bocznych nawach stają ławy, zaś prezbiterium wypada wprost na widownię. Po podłodze walają się wióry i opiłki. Oglądający są świadkami budowania nowego ładu. Czy będzie on katolicki, czy protestancki? A może wspólnotowy? Wiśniewski wskazuje, że nic nie było z góry przesądzone. Pokojowe współistnienie obu nurtów miało przecież szanse na powodzenie. Dwór królewski huczy przecież najpierw od wyrazów wzajemnej uprzejmości. Jedynym zgrzyt pojawia się w czasie zaślubin Margot (Wiktoria Gorodeckaja) i Henryka (Karol Pocheć). Kobieta milczy w trakcie składania przysięgi małżeńskiej. Zostaje za to brutalnie przewrócona. Od razu zostaje zarysowany podstawowy konflikt z Dumasa. Na pierwszy plan wybija się tu nie Historia, ale to, jaki ma ona wpływ na jednostkę.

Margot poddaje się woli swojego brata, bo tego wymaga polityczny interes. Potraktowana jak przedmiot dziewczyna szybko ucieka w romanse. Wyraźnie droczy się z D'Alenconem (Mateusz Rusin). Ich podchody omal nie kończą się wspólnym seksem, do którego chce dołączyć jeszcze Gillona (Julia Rosnowska). Małgorzata wydaje się być poza polityką. Nie znaczy to jednak, że jest całkowicie bezwolna. Gorodeckaja jest u Wiśniewskiego zimna, choć jednocześnie przebija z niej dziewczęcość, jak i dojrzała kobiecość. Margot jest wyraźnie głodna jakiegokolwiek uczucia. Między nią a nowym mężem stoi przecież bariera, i to bynajmniej nie wyznaniowa. Niechętne podejście obojga do małżeństwa wynika z wiedzy o sztuczności takiego rozwiązania. Gorodeckaja ujawnia jednak jeszcze jeden aspekt osobowości Małgorzaty. Kobieta jest po prostu wampirem emocjonalnym, który nie zważa na skutki nowych romansów. Pokochana przez La Mole'a (Dobromir Dymecki) dziewczyna uwodzi go przecież, nie zdając sobie na początku sprawy, na co go naraża. Ten rys egoizmu zdziera z Margot maskę ofiary, a nadaje jej niektóre z cech, jakie można dostrzec u femme fatale. W jednej ze scen aktorka dziko stepuje, wykonując ruchy, jakby chciała przebić się mieczem. Jest to najlepszy dowód na cierpienie kobiety, która została sprowadzona do roli pięknej lalki w pończochach i bieliźnie.

Narastający konflikt religijny znajduje swój wyraz w relacjach La Mole'a i Coconnasa (Arkadiusz Janiczek). Dwaj przyjaciele - protestant i katolik - wchodzą po raz pierwszy, śpiewając na rauszu ,,Ave Maria". Czy można w tym dostrzec przestrogę przed lekceważeniem spraw religii? Jej wymiaru społecznego? Niedbałości, która grozi eskalowaniem napięć? Coconnas ulega podszeptom, po czym wyraźnie się odsuwa od swojego niedawnego kompana. To La Mole jest tutaj motorem, który utrzymuje więź ze słabym, podatnym na szantaż i koniunkturę przyjacielem. Wiśniewski gloryfikuje de facto poczucie honoru i wierność towarzyszowi. Przecież Coconnas zaczyna wręcz panicznie bać się kolegi, by potem dumnie wesprzeć go w sądzie. Nie sądzę, by można się w tym doszukiwać wątku homoseksualnego, chociaż dzisiejsza moda może próbować narzucić taką interpretację. Możliwość pojednania religijnego zostaje przekreślona w wyniku skazania obu przyjaciół na karę śmierci. Spektakl obrazuje narastanie nienawiści nie przez pokazanie bezpośrednio agresji czy jakiejś rekonstrukcji wydarzeń nocy św. Bartłomieja. Mogłoby to wszak być tanim chwytem, obliczonym na pozyskanie co wrażliwszych widzów.

Przecież na pierwszy plan wybijają się intrygi prowadzone przez główne trio widowiska - króla Karola, jego brata D'Aloncona i matki Katarzyny. Władca Francji zachowuje się w swoich pierwszych scenach jak małe dziecko, którym mentalnie nadal jest. Wyniesiony na tron jako kilkulatek, Karol nadal żyje swoimi złudzeniami i beztroskami. Najwierniejszymi przyjaciółmi króla pozostają dwa rhodesiany, przy których czuje się najswobodniej. Wskazuje to na jego brak pogłębionych relacji z pozostałymi członkami rodziny. Marcin Hycnar kreuje sylwetkę chłopaka, który cały czas pozostaje pod wpływem matki, faktycznie rządzącej krajem. Polityka mało obchodzi Karola, traktuje on Henryka jak swojego przyjaciela. Katarzyna (Danuta Stenka) podpuszcza jednak swojego syna. Dostojna kobieta chowa pod płaszczem ciało okryte zwiewną halką, pod którą kryje się jeszcze bielizna. Żądna uwagi zwierzchniczka przypomina starszą wersję Margot. Mści się za swoje krzywdy, będąc bezwzględną władczynią. To ona w końcu rozgrywa na masywnym stole partię kręgli. Karol za wszelką cenę chce udowodnić matce, że jest godnym korony monarchą.

Mężczyzna zaczyna grozić Henrykowi pistoletem i traktować go jak popychadło. Rządzący Nawarrą nie jest dla Francuzów nikim innym, jak podrzędnym ambasadorem z prowincji. Czy nie takiego podejścia do ludzi wymaga polityczny interes? Sam Nawarczyk przymyka w końcu oko na zdrady żony, ma zresztą tego pełną świadomość. Stara się tylko ugrać dla siebie tyle, ile się da. Karol pozoruje swoją brutalność, choć tak naprawdę jest człowiekiem zbyt wrażliwym na politykę. Popada w histerię, najpierw deklaruje nienawiść do innowierców, chociaż tak naprawdę stara się ich ocalić. Hycnar buduje swoją rolę konsekwentnie. Wychodzi od niuansów, by stopniowo zwiększać ekspresję, co najlepiej słychać w jego sposobie wykorzystywania walorów dykcji. Jest to jedna z najciekawszych kreacji aktorskich ostatnich miesięcy. Karol wyrzuca matce swoją samotność i promuje na swojego następcę Henryka. Jest to nie w smak Katarzynie i D'Alonconowi.

Ten ostatni przypomina zresztą ducha, który pojawia się wszędzie tam, gdzie tylko ma szansę na otrzymanie berła. Matka wyraźnie go lekceważy, do czasu gdy pojawia się zagrożenie wstąpienia na tron Henryka. Książę tuli się do kobiety jak małe dziecko, by zdobyć jej względy. W wyniku znanego z Dumasa biegu wydarzeń ginie nie ta osoba, która powinna. Władza zdaje się u Wiśniewskiego wynikać nie z odpowiedzialności, a z summy osobistych urazów, kompleksów, złości, ambicji, jak i nieszczęśliwych przypadków. Nie ma w ,,Królowej Margot" obrazu wielkiej Historii depczącej ludzi, ale jest człowiecza słabość wobec własnych wyborów, które niszczą więzy rodzinne. A przecież skutkiem tych ,,niesnasek" jest śmierć tysięcy innych istnień Nadejście Henryka III (u Wiśniewskiego pominięte) nie odwróci przecież wszystkich tych tragedii.

Funkcję karzącej ręki władzy pełni Maurevel (Paweł Tołwiński). To on podpuszcza Coconnasa do zdrady La Mole'a. Zabójca rysuje sobie na twarzy biały krzyż, który może oznaczać wezwanie do bitwy (barwy wojenne). Maurevel przypomina, że mord na hugenotach, których liderem jest tutaj admirał de Coligny (Waldemar Kownacki), to tylko pretekst do pozbycia się przeciwników politycznych. Nawet jeśli będą oni katolikami. ,,Czary" i zabieg lobotomii wykonywany przez Renego (Jadwiga Jankowska-Cieślak) wprowadzają przy tym pytanie o zasadność szukania stałej reguły ludzkiego postępowania. Sugeruje się przecież, że są nią wyłącznie łajdactwo i zawiść. Na szczęście równoważą to choćby racje moralne Margot oraz La Mole'a i Coconnasa.

W opowieści o polityce musiał (?) pojawić się seks. Margot kocha się z La Mole'm, D'Alonconem. Pojawia się obowiązkowo pocałunek dwóch kobiet, jak i motywy freudowskie. Tylko że taka dosłowność już się w teatrze przeżyła. Te sceny są niepotrzebne, jakby widzom nie można było inaczej opowiedzieć o tkwiącym u Dumasa erotyzmie. Znakomita gra świateł autorstwa Wojciecha Pusia pozwala na powiększanie i pomniejszanie wewnętrznej przestrzeni przedstawionej konstrukcji. Nastrój tajemniczości idzie w parze z ponurością i monumentalnością. Widowisko ma bardzo dobrą dramaturgię. Znaczne skrócenie lub usunięcie sporej części ,,Królowej Margot" nie przeszkodziło w znalezieniu ciekawej konwencji. Dynamika opowieści idzie w parze z zespołową grą aktorów. Warszawskie przedstawienie nie wpisuje się w żadną publicystykę lub ideologię. Pogłębienie psychologii służy nie tyle ukazaniu mechanizmów władzy, co trybików, które ją tworzą. Reszta jest - parafrazując Szekspira - pewnością.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji